– Co to znaczy „spreparowany'? – spytal Simon.
– Utwardzony – mowil Karsten. – Wkladaja go w cos, co sprawia, ze twardnieje. Ale z mozgiem Kannicka nie beda musieli tego robic – jego juz dawno zdazyl stwardniec.
– Dajcie sobie siana! Niech Kannick dokonczy.
Tym razem przerwal Philip. Jezeli ci dwaj zaczna sie klocic, nigdy nie przestana. A lada chwila mogla sie pojawic Margunn. Nie wierzyla, ze jej zakaz mowienia o morderstwie bedzie przestrzegany. Dobrze wiedziala, czego moze sie po nich spodziewac. Pytanie brzmialo: ile beda miec czasu oraz ile szczegolow uda im sie teraz wyciagnac od kolegi.
Kannick czekal z cierpliwoscia kaznodziei, marszczac brwi na widok lezacych przed nim lupow. Postanowil zaczac od ziarenek Mocca.
– Jej cialo zaczelo juz gnic – mowil dalej, kladac szczegolny nacisk na slowo „gnic'.
– Co ty pleciesz? – wybuchnal Karsten. – Daj spokoj! Tak sie sklada, ze zanim cialo zacznie gnic, musi minac kilka dni. A Errki nawet nie zdazyl odejsc z miejsca zbrodni. Nie wciskaj nam tu kitu.
– Wiesz, jak goraco bylo tam na gorze w lesie? – Kannick pochylil sie naprzod i glos zadrzal mu z oburzenia. – Na takim upale cialo zaczyna gnic w pare minut.
– Nie masz o tym pojecia. Zapytam policjantow, jezeli w ogole tu przyjada. Kannick, jakbys byl taki wazny, dawno by juz tutaj byli.
– Gurvin obiecal, ze przyjada.
– Zobaczymy, ale nie opowiadaj glupstw o tym gniciu, bo ci nie wierzymy. Place ci za prawde.
– Swietnie! Moge ominac najgorsze czesci. Przeciez sa tutaj dzieci. Wracajac do motyki…
– Jaka to byla motyka? – spytal znow Philip.
– Taka do kopania w ziemi. Do ziemniakow i chwastow. Wygladala jak siekiera, tylko z dluzszym trzonkiem. Ale mogla to byc tez siekiera, bo Halldis miala glowe prawie rozlupana na pol. Oko jej wyplynelo i zwisalo na policzku na cienkiej nitce i…
Karsten przewrocil oczami.
– Naogladales sie za duzo filmow. Opowiedz lepiej o Errkim – powiedzial.
– Kto to jest Errki? – zapytal Simon. Pochodzil z innego miasta i od niedawna byl w zakladzie.
– Postrach lasow – szydzil Karsten, skubiac jeden z wypryskow na twarzy. – Ale nic mu nie zrobia. Nigdy nic mu nie robia. On naprawde jest czubkiem, a wariatow nigdy nie skazuja. Siedza w zakladzie, lykaja pigulki, a potem wychodza i zaczynaja zabijac. Gdyby wsadzili go w kaftan bezpieczenstwa, zaczalby zabijac samymi zebami.
– Wypuszcza go? – dopytywal sie Simon z niepokojem.
– Jeszcze go nie zlapali, palancie. Jeszcze go nawet nie znalezli.
– To gdzie on jest?
– Tam w gorach, w lesie.
Simon rzucil przestraszone spojrzenie za okno, w gore ku drzewom.
– Errki moze byc szalony, ale szalony nie znaczy to samo co glupi – powiedzial zamyslony Kannick. – Zauwazyl to, ze go widzialem. Moze bedzie mnie sledzil. Mysle, ze powinienem dostac ochrone policyjna.
Spojrzal na nich, robiac zmartwiona mine, chcac zobaczyc, czy ta informacja do nich dotarla, czy zrozumieli, co to znaczy zyc w cieniu takiego zagrozenia. Niebezpieczny szaleniec na jego tropie. Trudno sobie wyobrazic cos gorszego.
– Ha. Pewnie juz dawno uciekl. Sam mowiles, ze nie jest glupi. A jak wygladal? – chcial wiedziec Karsten. – Czy mial na sobie jakies slady krwi?
– Stal za drzewem – odparl Kannick cicho. – Wygladal dziwnie. Ramiona jakby zwisaly mu po bokach i gapil sie przed siebie. Ma takie dziwne oczy. Moj wujek hoduje psy grenlandzkie i Errki ma takie same oczy jak te psy. Bialawe jak sniete ryby.
Cofnal sie mysla w przeszlosc do tamtej pamietnej chwili, kiedy stanal na podworku domu Halldis i z walacym sercem, przerazony, patrzyl w gore na lasy, na czarne drzewa, i nagle spostrzegl dziwna sylwetke wsrod pni. Najpierw nieruchoma, ale cos ciemnego poruszylo sie, powoli pochylilo sie naprzod i dopiero wtedy zdal sobie sprawe, ze to twarz. Pograzona w cieniu twarz z szeroko otwartymi oczami. Sam diabel nie mogl bardziej wystraszyc Kannicka. Pobiegl jak zajac droga w dol, wiedzac, ze powinien rzucic walizke z lukiem i strzalami, ale nie mogl. Biegl dalej i nie ogladal sie za siebie.
– Czy zabil juz kogos wczesniej? – dopytywal sie Jaffa.
Kannick wyswobodzil cialo z siadu po turecku i rozprostowal zesztywniale nogi.
– Najpierw wlasna matke. Potem tego starego pod kosciolem – mowil z przekonaniem. – A oni pozwalaja komus takiemu chodzic wolno. Bez sensu budowac takie domy – objal spojrzeniem pokoj i podworze – dla nieletnich tam, gdzie mieszkaja seryjni mordercy.
– Ty idioto – znow skrytykowal go Karsten. – Ten dom stal tutaj duzo wczesniej, zanim Errki oszalal.
– No to dlaczego nie trzymaja go pod kluczem? – spytal Simon.
– Trzymali go. Ale uciekl. Pewnie znokautowal dyzurna pielegniarke i gwizdnal jej klucze.
Simon dostal znacznie wiecej informacji, niz byl w stanie przyswoic. Bardzo powoli przysunal sie do Karstena i oparl sie o niego.
– Wyluzuj, Simon. W drzwiach sa zamki – uspokajal go starszy chlopiec. – Poza tym Errki jest taki, ze nigdy nie usiedzi spokojnie. Wloczy sie wszedzie, rzadko spi. Teraz pewnie idzie do miasta, zeby jeszcze kogos zabic.
– Kogo? – jeknal Simon.
– Wszystko mu jedno. Nie musi kogos nienawidzic, zeby go zabic.
– No to dlaczego zabija?
– Musi. Ma taki wewnetrzny przymus.
Simon chcial zapytac o „wewnetrzny przymus', ale zabraklo mu odwagi. Kannick podniosl pudelko czekoladek, otworzyl wieczko, oderwal kawaleczek tektury na gorze, a potem wspanialomyslnie puscil je w obieg. Jego nowy status poruszyl go do glebi. Nikt nigdy nie siedzial tak dlugo i nie sluchal go. Chlopcy wzieli garsc ziarenek i przez jakis czas nie odzywali sie, zajeci chrupaniem.
Karsten byl wsciekly. Nie mogl pogodzic sie z tym, ze to nie on znalazl cialo. Ze to musial byc ten idiota Kannick, ze naprawde widzial martwe cialo, chociaz byl o dwa lata mlodszy i gruby. Zaden z nich nigdy nie widzial trupa.
– Miala oczy otwarte? – zapytal.
Kannick przerwal chrupanie, zeby sie zastanowic.
– Szeroko otwarte. Przynajmniej to, ktore jej jeszcze zostalo.
– Kiedys slyszalem o dziewczynie, ktora miala lalke i ta lalka wieczorem ozywala – wtracil sie Philip. – Rosly jej paznokcie. Pewnego dnia rano, kiedy dziewczyna sie obudzila, byla slepa, bo lalka wydlubala jej oczy.
– Nie mowimy o filmie! – krzyknal Kannick. – To wszystko stalo sie naprawde! Klopot z toba jest taki, ze nie wiesz, gdzie sie konczy fantazja, a gdzie sie zaczyna rzeczywistosc. Dlatego tu jestes, ale to chyba juz wiesz. – Zamknal oczy, zeby sobie lepiej przypomniec. – W jej oku zastyglo przerazenie, jakby zobaczyla samego diabla.
– To nawet dosc prawdopodobne – rzucil sucho Karsten. – Ciekawe, czy cos do niej powiedzial, zanim to zrobil. Albo czy po prostu rzucil sie na nia i rozbil jej glowe. Lezala na schodach?
– Tak.
– Z glowa na schodach, czy w wejsciu?
– Na schodach.
– To znaczy, ze musial byc w domu – mowil Karsten. – Pewnie szukal czekolady.
– Gdyby ja poprosil, sama by mu dala.
– Errki nie prosi o nic, tylko bierze. Kazdy o tym wie.
Nagle wszyscy sie poderwali. Otworzyly sie drzwi i stanela w nich Margunn.
– I co, nie jest wam tu milo i przytulnie?!
Obrzucila wzrokiem grupe chlopcow siedzacych w pelnym uwagi milczeniu i zajadajacych czekolade. Nikt nie bedzie jej mowil, ze nie potrafia stworzyc cieplej atmosfery nawet w tym bezdusznym miejscu. Wiedziala, co kombinuja, ale mimo to byla z nich dumna.
– Kto opowiada? – niewinnie mrugnela oczami.