– Od osmiu lat. Przyjelam sie, jeszcze zanim zmarl maz Halldis.
Starala sie odpowiadac jasno i nie dodawac niepotrzebnych szczegolow, poniewaz policjant byl z pewnoscia zajetym czlowiekiem, ktory nie tolerowal gadatliwych swiadkow. Ale dopoki mowila, musial stac tam, gdzie byl, a w zasiegu wzroku nie bylo klientow.
– Zna pani Errkiego Johrme?
– Nie powiedzialabym, ze go znam. Ale wiem, kto to jest.
– Boi sie go pani?
– Nie za bardzo. Gdybym spotkala go sama w ciemnym zaulku, wystraszylabym sie, ale w takim miejscu na pewno balabym sie kazdego.
Oprocz ciebie, pomyslala. Wygladasz jak aniol.
– A jak idzie interes? – zapytal Skarre. – Trzynascie koron i siedemdziesiat piec Ore za bochenek chleba? To troche drogo, nie sadzi pani? – Kiwnal glowa ku wywieszce na regale z pieczywem.
Westchnela z rezygnacja.
– Boje sie, ze jezeli sklep bedzie mial tak wysokie ceny, nie utrzyma sie na rynku. W okolicy mieszka niewiele osob. Nie mamy duzych obrotow, a teraz buduja jeszcze nowe centrum handlowe o pol godziny drogi stad. To nas wykonczy.
Wygladala na zmartwiona.
– Centrum handlowe? – usmiechnal sie zachecajaco. – Jestem pewien, ze znajdzie tam pani cos dla siebie, gdyby Briggen musial zamknac sklep.
W myslach skwapliwie sie z nim zgodzila. Wlasnie o czyms takim marzyla, chociaz nigdy nie smiala nikomu o tym powiedziec.
– Zapytam pania o cos jeszcze – mowil cicho, nachylajac sie blizej. – Chcialbym tylko cos sprawdzic. Czy wczoraj Briggen byl w sklepie przez caly dzien?
– Wczoraj nie. Bylam sama. Pojechal do Instytutu Spozywczego na kurs.
– Daje sobie pani rade ze wszystkim, kiedy szefa nie ma?
– Nie mam wyjscia.
Wyprostowal sie.
– Jezeli uslyszy pani, zobaczy albo przypomni sobie jakis wazny szczegol, prosze do nas zadzwonic. Na przyklad gdyby Errki znow sie pokazal, zeby ukrasc czekolade.
Mrugnal porozumiewawczo i wyjal z kieszeni wizytowke. Chwycila ja drzacymi palcami. To sie nigdy nie zdarzy. Nigdy nie znajdzie zadnego pretekstu, zeby znowu go spotkac.
Policjant wyszedl i bylo po wszystkim. Zalozyla okulary i zupelnie przeszla jej ochota na przegladanie sie w lustrze. Po chwili Briggen zawolal ja, zeby pomogla mu przy rybach. Gdy podeszla, obrzucil ja podejrzliwym spojrzeniem.
Rozdzial 13
Rozmarzony Morgan spogladal przez wybite okno na lsniaca i czysta wode w jeziorze. Czul sie ociezaly od upalu i zmeczenia. Nagle zapragnal sie ochlodzic.
– Lodowato zimna kapiel – mruknal. – To jest cos. Prawda, Errki?
Errki nie odpowiedzial. Zadrzal na mysl o wodzie. Whisky stepila mu zmysly i wprawila go w stan przypominajacy polsen. Nigdy nie plywal, nigdy nawet sie nie kapal. W wodzie z jego cialem dzialo sie cos dziwnego, co bardzo mu sie nie podobalo.
– Ide sie wykapac, a ty pojdziesz ze mna – oznajmil Morgan radosnie.
Spojrzal ze zdecydowanym wyrazem twarzy na Errkiego. To bylo niepokojace i Errki poczul, jak sztywnieje ze zdenerwowania. Nie chcial o tym myslec. Tam w dole, w czarnej wodzie moze sie zdarzyc wszystko.
– Idz sam – powiedzial cicho. – Potrzymam ci bron.
– Nie badz smieszny. Idziemy obaj, a ty pierwszy.
– Nie umiem plywac.
– Wejdziesz do wody, kiedy ci kaze.
– Ty nic nie rozumiesz! Ja nigdy nie plywam! – Errkiego przerazala mysli o czyms, czego nienawidzil. Musial podniesc glos.
– Przyda ci sie! No chodz, ja wcale nie zartuje.
Errki nie ruszyl sie. Nic na swiecie nie zmusi go do wejscia do wody. Nawet bron. Wolal raczej umrzec. Nie byl jeszcze gotowy i chcial odejsc z pewnym wdziekiem. Ale jezeli sie nie da, to trudno.
– Okej, ruszamy!
Morgan podjal decyzje. Przekazywal ja prawie calym cialem. Podszedl do kanapy, chwycil Errkiego za koszulke i szarpnal. Chlopak z trudem utrzymal rownowage.
– Szybka kapiel i za pare minut wracamy. Rozjasni nam umysl. Chociaz twoj… niekoniecznie. – Szturchnal Errkiego bronia, zmuszajac do wyjscia z domu. – Teraz idz w lewo. Wynurzymy sie tam, kolo wyspy.
Errki spojrzal w dol na naga skale i zadrzal. Nigdy, przenigdy nie wskoczy do tej czarnej wody! Z piwnicy nie dobiegalo nawet pisniecie. Nikt mu teraz nie pomoze. Zupelnie jakby siedzieli i sluchali, zastanawiajac sie, co teraz pocznie. Cale jego cialo ogarnelo dokuczliwe swedzenie. Nie umial plywac. Nie mogl zdjac ubrania i pokazac nikomu nagiego ciala, nie zniesie takiego upokorzenia. Niechetnie schodzil w dol po pochylosci, brnac przez zeschle wrzosy i trawe. Kiedys byla tam sciezka, ale teraz prawie zupelnie zarosla. Spojrzal na wode, obawiajac sie, ze jesli trafi na glebie, pojdzie prosto na dno. Morgan szedl za nim, ekscytujac sie perspektywa kapieli.
– Zaloze sie, ze woda jest zimna. A to bardzo mi pasuje. – Szturchnal Errkiego, kiedy doszli na miejsce. – Zdejmuj ciuchy. Albo idz i plywaj w nich. Wszystko mi jedno. Tylko wlaz do wody.
Errki stal jak wykuty z kamienia, wpatrujac sie w jezioro. Tutaj na brzegu juz nie wygladalo na czerwonawe, tylko na czarne i glebokie. Nie widzial dna, jedynie jakies dlugie, oslizgle zielska, ktore beda mu sie okrecac wokol nog, jak obrzydliwe paluchy. Kto wie, czy nie ma tam ryb albo, co gorsza, wegorzy?
– Wskakujesz, czy mam cie wepchnac? – niecierpliwil sie Morgan.
– Nie umiem plywac – wymamrotal Errki. Nadal stal odwrocony plecami do swego przesladowcy. Kacik ust drzal mu ze zdenerwowania.
– Nie przejmuj sie. Mozesz stac przy brzegu. No, chodz, jestem spocony jak swinia.
Errki stal bez ruchu.
– No, to jak bedzie? Odbezpieczam bron.
Ponad warkotem werbla Errki uslyszal ostry trzask. Kiedy Morgan wbil sobie cos do glowy, musial to doprowadzic do konca, bez wzgledu na konsekwencje. Errki zrobil kilka krokow ku wodzie i poczul kolatanie w skroniach. Uwazal wode za tak samo niebezpieczna jak morze plomieni. Jego zwykle blade policzki zaczerwienily sie. Ostroznie odwrocil glowe. Nie widzial broni. Pewnie Morgan ukryl ja we wrzosach. Teraz kroczyl ku Errkiemu z groznym wyrazem twarzy i z zacisnietymi piesciami.
– Chce zobaczyc, jak wygladasz, kiedy sie boisz – powiedzial.
Errki odskoczyl na oslep w bok i skulil sie, gotow do odparcia ataku. Morgan zawahal sie przez chwile i spojrzal na niego nieufnie, ale sie nie zatrzymal. Errki rzucil sie przed siebie jak drapiezne zwierze i zatopil zeby w nosie Morgana. Klapnal szczekami jak sekatorem. Zaatakowany poczul, ze ostre zeby przecinaja jego skore i miazdza chrzastke. Mezczyzna zachwial sie, probujac utrzymac rownowage. Mlocil gwaltownie rekami, mimo to Errki puscil go dopiero po dluzszej chwili.
Przez jakis czas Morgan milczal. Zdumiony spogladal na Errkiego i minelo kilka sekund, zanim zrozumial, co sie stalo. Koniec jego nosa ledwie trzymal sie reszty twarzy, praktycznie wisial na strzepie naskorka. Potem pojawila sie krew, tryskajac rytmicznie malymi struzkami. Zaczal krzyczec. Podniosl dlonie do nosa i poczul slony smak w ustach.
– O Boze! – zawyl, upadajac na kolana. – Errki, pomoz mi! Mam krwotok!
Jego widok naprawde budzil politowanie, gdy kleczal we wrzosach z dlonmi przylozonymi do twarzy. Teraz krew plynela strumieniem. Errki stal wpatrzony w swojego przesladowce. Kolysal sie, przerazony tak wielka jej iloscia, ale jednoczesnie spokojniejszy, bo stawil opor. Od tej chwili wszystko bedzie inaczej. Z piwnicy dobiegly go halasliwe okrzyki. Wiwatowali tam na jego czesc, glosnymi oklaskami witali go jak bohatera.