Nos Morgana zaczal niepokojaco pulsowac. Mezczyzna obawial sie, ze to objaw rozprzestrzeniajacej sie infekcji. Errki siedzial na podlodze, oparty o sciane pod oknem wychodzacym na podworze. Morgan byl zadowolony z tego, ze dzielila ich bezpieczna odleglosc. Mimo wszystko chlopak wygladal na zupelnie nieszkodliwego. Spedzili razem sporo czasu, wiec jezeli chcialby go zabic, zrobilby to juz dawno. Przeciez tam nad woda mial bron w rece. Zmierzch nadal nie nadchodzil. Morgan mial nawet wrazenie, ze slonce swieci jeszcze mocniej. Co sie stalo? W jaki sposob stracil panowanie nad sytuacja?
Odstawil butelke na podloge. Znalazl sie sam na sam z szalonym morderca i musial miec sie na bacznosci, chociaz teraz nie potrafil nawet zebrac mysli. Krecilo mu sie w glowie. Raz za razem pytal sam siebie, po co w ogole przyprowadzal tu tego przekletego dziwaka. Mogl przeciez uciec z banku bez niego.
– Widzial cie swiadek – powiedzial powoli, wpatrzony w Errkiego, ktory wygladal, jakby spal.
– Widzial mnie ten grubas – mruknal Errki. – Ten utuczony nastolatek. Cycki mial prawie tak wielkie jak moja matka. – Odwrocil sie, by spojrzec na Morgana z zagadkowym wyrazem twarzy. – Jej mozg plynal po schodach.
– Zamknij sie! Nie chce tego sluchac! – Przenikliwy szum, towarzyszacy jego slowom, zdradzal panike.
– Boisz sie – stwierdzil Errki.
– Nie mam zamiaru cie sluchac! Bez przerwy pleciesz bzdury! Lepiej pogadaj z tymi swoimi glosami. Jestem pewien, ze lepiej cie zrozumieja.
Na dluga chwile zapadla cisza, przerywana sporadycznym brzeczeniem muchy na parapecie. Morgan zastanawial sie, czy nie powinien pojechac do swojej siostry, do Oslo, i tam sie ukryc. Pewnie powie mu kilka slow do sluchu, ale go nie wyda. To beznadziejnie glupia kobieta, ktora bez przerwy gada, ale on jest jej mlodszym bratem. Obrabowal bank, lecz nikogo nie zabil, a juz na pewno nie stara kobiete.
– Nie! – krzyknal Errki i wstal. Oparl sie o futryne okna i wyjrzal na zewnatrz.
– Po co tak krzyczysz? Maca ci w glowie? Daj sobie spokoj z tymi idiotyzmami, mam juz tego dosyc. Nikogo tu nie ma! – Errki zakryl sobie uszy dlonmi. – Dobry Boze, co ty za szopki wyprawiasz! – Mezczyzna znow dotknal kikuta swojego nosa. Teraz pulsowal jeszcze bardziej. Mial ochote sie rozesmiac. Ten chlopak to skonczony wariat. Moze nawet nie wie, ze kogos zabil. – Hej, ty – powiedzial ochryplym, lecz dziwnie cichym i slabym glosem. – Moze byloby lepiej, gdybys wrocil do szpitala? Co o tym myslisz?
Errki przycisnal czolo do futryny i oddychal pachnacym i cieplym powietrzem z zewnatrz. Pokoj emanowal bezbronnoscia, ktora jednoczesnie mu sie podobala i nie podobala. Przypominala mu o czyms. Z piwnicy dobiegal cichy pomruk.
– To zupelny absurd, to szalenstwo – mowil Morgan ponuro. – Siedze tutaj z odgryzionym nosem i z torba pelna pieniedzy, a ty pleciesz cos do siebie i masz na sumieniu morderstwo. Do tego obaj jestesmy poszukiwani przez policje. To nie do wiary! Zamknal oczy i kilkakrotnie probowal zmusic sie do smiechu. – Nic mnie to nie obchodzi – kontynuowal. – Naprawde nic mnie nie obchodzi, co sie stanie. I tak wszyscy umrzemy. Rownie dobrze mozemy umrzec wlasnie tutaj, w tej zakurzonej budzie.
Znow sie polozyl, majac wrazenie, ze powoli sie rozpuszcza, a cos, co roi sie w jego wnetrzu, rozposciera skrzydla i odlatuje. Czul sie dziwnie ospaly. Byc moze powoli wyciekal z niego mozg.
– Utne sobie drzemke.
Errki nadal stal przy oknie. Staral sie przypomniec sobie kolor jej sukni, ale doszedl do tego, ze nie wie, czy byla czerwona w zielona kratke, czy zielona w czerwona kratke. Nie potrafil sobie tego wyobrazic. Ale pamietal warkocz. I zrezygnowany wyraz jej twarzy, kiedy wykopywala dmuchawce z trawy. To bylo takie proste. Chwasty psuly wyglad trawnika i trzeba je bylo usunac. A potem zawolala go pelnym przerazenia glosem.
– Zamknij sie! – krzyknal, a jego cialem wstrzasnal dreszcz.
– Ze co? – zapytal Morgan zmeczonym glosem. – Chcialem ci tylko powiedziec, ze naprawde nic mnie nie obchodzi, co sie stanie.
– Zrobie, co bede chcial. Nie bedziesz mi mowil, co mam robic! – krzyczal Errki, wygrazajac piescia komus za oknem.
– Swiete slowa – wymamrotal mezczyzna. Przewrocil sie na bok, oslaniajac nos dlonia jak tarcza. – Kiedy sie obudze, bede bardzo chory. Moze powinienes zejsc do wsi po pomoc? Nie mialbym nic przeciwko temu. Po prostu jest mi wszystko jedno. Obiecalem zorganizowac pieniadze i dotrzymalem slowa.
– Nazywam sie Errki Peter Johrma. Poloze sie.
– Rob, co chcesz – mruknal Morgan. Jego glos byl ledwie szeptem posrod ciszy. Errki poszedl do sypialni. Pochylil sie, pogrzebal w materacu i znalazl bron. Wetknal ja za pasek spodni. Teraz byl gotowy. Zwinal sie w klebek, podlozyl sobie kurtke pod glowe i zapadl w gleboki sen.
Rozdzial 14
– Dobrze by bylo, gdyby wlasnie teraz Kannick zdobyl puchar – stwierdzila zdecydowanie Margunn. – Taki blyszczacy, ktorym moglby sie pochwalic swojej matce. Ma spore szanse, bo jest dobry. Strzelanie z luku to jedyna rzecz, ktora mu wychodzi. – Dwukrotnie skinela glowa, zeby podkreslic wage swoich slow.
Siedzieli w jej gabinecie. Sejer usmiechnal sie, dajac do zrozumienia, ze jemu rowniez zalezy na tym, by Kannick zdobyl puchar.
– Jak sobie radzi z tym, co widzial? – zapytal. Zafascynowany wpatrywal sie w twarz kobiety. Nie mozna powiedziec, by byla piekna. Wysokie czolo, zmarszczki, cien wasow i gleboki glos upodabnialy ja do mezczyzny. Ale promieniowala niezachwiana wiara w dobroc ludzi, zwlaszcza tych, ktorymi sie opiekowala. Zyczliwosc powlekala grube rysy intrygujacym rumiencem entuzjazmu.
– Swietnie sobie radzi. Mam wrazenie, ze koncentruje sie na zawodach i dzieki temu nie dopuszcza do siebie mysli o czymkolwiek innym. Prosze tez pamietac, ze nasi chlopcy juz troche w zyciu przeszli. Potrzeba niemalo, zeby ich wytracic z rownowagi.
– Pamietam – odparl Sejer. – Prosze mi opowiedziec o Kannicku.
Rozsiadla sie wygodniej w fotelu i usmiechnela sie.
– Kannicka mozna nazwac dobrym, staromodnym wypadkiem przy pracy. Wynikiem impulsywnosci jego matki i braku charakteru, ktorego, z tego co wiem o jej rodzinie, nigdy nie miala sposobnosci uksztaltowac. Podobnie jak Kannick, zawsze komus zawadzala. Nic, tylko klopot. Kazdego lata przyjezdzaja tu polscy robotnicy sezonowi do pracy na farmach. Dziewczyna byla wtedy kasjerka na stacji benzynowej, gdzie ci mezczyzni co tydzien przychodzili po tanie papierosy i moze jakiegos swierszczyka, gdy czuli, ze sa przy forsie. Niewatpliwie byli dla niej duza atrakcja. Tacy inni, egzotyczni. Powiedziala mi tez, ze sa o wiele bardziej uprzejmi wobec kobiet niz ci, ktorych znala wczesniej. „Traktowali mnie jak dame, Margunn!' Jasne, ze to robilo duze wrazenie na dziewczynie, ktora juz dawno stracila resztki niewinnosci i nawet przestala tego zalowac. Pewnego dnia pojawil sie w sklepie ojciec Kannicka. Wyjechal z Polski cztery miesiace wczesniej i pewnie tesknil za domem. Przynajmniej tak mowila. Nietrudno to sobie wyobrazic.
Margunn poslala Sejerowi pojednawczy usmiech.
– Kannick zostal poczety w nocy, w magazynie, po zamknieciu stacji, miedzy skrzynkami frytek oraz irchowych scierek. I nigdy nie przyszlo jej do glowy, by tego zalowac, przynajmniej dopoki nie zdala sobie sprawy, ze dziecko jest w drodze. Kiedy Kannick byl maly, czesto plakal, ale odkryla, ze gdy jest najedzony, robi sie spokojniejszy. Zaraz pan zobaczy, jaki moze byc efekt takiego podejscia do obowiazkow rodzicielskich. Matka przez caly czas probuje znalezc kogos, kto by ja pokochal. Nie chce Kannicka. Nie chodzi o to, ze go nie lubi, po prostu nie moze uwierzyc, ze odpowiada za jego pojawienie sie na swiecie. Uwaza, ze przytrafil jej sie niespodziewanie, jak choroba.
– Dlaczego trafil tutaj?
– Sprawial klopoty, bo byl zbyt impulsywny i nie radzil sobie w zwyklej szkole. A teraz zaczyna zamykac sie w sobie. Duzo marzy, nie cieszy sie niczym i z nikim nie przyjazni. Bardzo chce, zeby sie nim interesowac, a kiedy znajdzie sie w centrum uwagi, rozkwita. Jednak wystarczy, ze jedna osoba nie okaze mu zainteresowania, i juz nie zalezy mu na niczym. Co tydzien przychodzi do niego instruktor i uczy go strzelac z luku. Wtedy chlopak kipi energia, bo trener poswieca uwage tylko jemu i temu, co on potrafi albo czego nie potrafi zrobic. Ale w klasie, gdzie jest jednym z wielu uczniow, nie ma ochoty brac udzialu w zajeciach.
– To znaczy, ze musi miec wszystko albo nic?