Gunder skinal glowa i zaplacil. Wolal zapytac Einara, niz zdradzic swoja niewiedze przed pracownica z SAS-u. Einar go zna i nie bedzie chcial upokorzyc. Oczywiscie, jeszcze dzis wieczorem cala wioska bedzie wiedziala o jego podrozy.

– Daleko lecisz? – zapytal Einar od niechcenia, wycierajac kolejna popielniczke.

– Bardzo daleko – odparl lekko Gunder.

Odpakowal loda i wyszedl. Jadl w trakcie jazdy do domu. Einar mial teraz o czym myslec. I bardzo dobrze.

Marie byla bardzo podekscytowana. Najchetniej od razu wskoczylaby do samochodu i pojechala do brata. Jej maz Karsten wyjechal w interesach, nudzilo sie jej i chciala o wszystkim uslyszec. Gunder wolalby uniknac spotkania, poniewaz Marie byla bardzo bystra i bal sie, ze odkryje jego plany, a on wolalby zachowac niektore rzeczy dla siebie. Nie zdolal jej jednak powstrzymac. Po godzinie stanela w progu. Gunder wlasnie sprzatal. Dom musial byc nienagannie czysty na wypadek, gdyby nie wrocil sam.

Marie zrobila im kawe i podgrzala wafle w piekarniku. Przywiozla bita smietane i dzem w plastikowym pojemniku. Gunderowi zrobilo sie bardzo przyjemnie. Byli sobie bliscy, ale nie az tak, zeby zwierzac sie sobie ze wszystkich tajemnic. Nie wiedzial, czy jego siostra jest szczesliwa z Karstenem. Nigdy o nim nie wspominala, zupelnie jakby nie istnial. Nie mieli dzieci. Byla atrakcyjna, ciemnowlosa i schludna, zupelnie jak matka. Nieduza i zaokraglona, a jednoczesnie mila i bystra. Gunder przypuszczal, ze moglaby miec kazdego, a jednak wybrala Karstena. Wziela ze stolu ksiazke Narody swiata i polozyla ja sobie na kolanach. Ksiazka sama otworzyla sie na zdjeciu indyjskiej pieknosci. Marie spojrzala na brata i rozesmiala sie.

– Teraz juz wiem, dlaczego lecisz do Indii! To stara ksiazka, Gunder. Ta dziewczyna moze miec juz kolo piecdziesiatki. Pewnie jest brzydka i pomarszczona. Czy wiesz, ze Hinduski wygladaja na pietnascie lat, nawet gdy maja dwa razy wiecej? Potem nagle sie starzeja. To przez slonce. Moze powinienes sobie znalezc taka, ktora juz to ma za soba. Przynajmniej bedziesz wiedzial, w co sie pakujesz.

Rozesmiala sie tak spontanicznie, ze Gunder musial sie przylaczyc. W przeciwienstwie do niej, nie obawial sie zmarszczek. Marie, choc liczyla sobie juz czterdziesci osiem lat, nie miala ani jednej. Nalozyl na wafel bita smietane.

– Najbardziej interesuja mnie kuchnia i kultura – powiedzial. – Kultura, muzyka, i te rzeczy.

– Wyobrazam sobie. – Znowu sie rozesmiala. – Nastepnym razem, kiedy przyjde na kolacje, wszystko bedzie takie pikantne, ze sie poplacze, a na scianach zobacze wymalowane smoki!

– Nie moge ci obiecac, ze tak nie bedzie – odparl z usmiechem.

Przez jakis czas w milczeniu jedli wafle i pili kawe.

– Jak juz tam bedziesz, nie chodz nigdzie z portfelem sterczacym z tylnej kieszeni spodni – odezwala sie wreszcie Marie. – Kup sobie taki specjalny pas na pieniadze. Albo nie kupuj, ja ci pozycze. Jest calkiem zwyczajny, wcale nie kobiecy.

– Nie moge chodzic z torebka przy pasie – zaprotestowal Gunder.

– Owszem, mozesz. W takim wielkim miescie roi sie od zlodziei. Wyobraz sobie takiego wiesniaka jak ty w dwunastomilionowym miescie.

– Nie jestem wiesniakiem! – zaprotestowal urazony.

– Oczywiscie ze jestes. Jesli nie ty, to kto inny? W dodatku to widac. Pamietaj, zeby sie tam nie przechadzac.

– Jak to? – zdziwil sie Gunder.

– Musisz chodzic zdecydowanym krokiem, jakbys wlasnie spieszyl sie na spotkanie, i musisz miec wazna mine. Jestes biznesmenem w podrozy sluzbowej, a co wazniejsze, znasz Bombaj jak wlasna kieszen.

– Mombaj – poprawil ja. – Znam Mombaj jak wlasna kieszen.

– Masz patrzec ludziom prosto w oczy, nie ustepowac im z drogi i zapiac marynarke, zeby ukryc pas z pieniedzmi.

– Nie moge nosic marynarki! O tej porze roku tam jest piecdziesiat stopni!

– Musisz! – stwierdzila stanowczo Marie. – I musisz chronic sie przed sloncem. W przeciwnym razie trzeba bedzie kupic ci tunike.

– Tunike? – parsknal rozbawiony.

– Gdzie sie zatrzymasz?

– Oczywiscie w hotelu.

– W jakim?

– W dobrym, ma sie rozumiec.

– Jak sie nazywa?

– Nie mam pojecia. Znajde jakis na miejscu.

Spojrzala na niego z niedowierzaniem.

– Nie zarezerwowales sobie hotelu?

– Poradze sobie – powiedzial lekko urazony.

Marie zmarszczyla cienkie brwi, przyciemnione tuszem.

– Ciekawa jestem jak. Wychodzisz z tego ogromnego, rojacego sie od ludzi dworca lotniczego i szukasz postoju taksowek. Nagle podbiega do ciebie jakis nieznajomy, lapie za koszule, belkoce cos niezrozumiale, prawie wyrywa ci walizke i ciagnie cie do jakiegos rozklekotanego samochodu. Jestes tak zmeczony, spocony i oglupialy, ze z trudem mozesz sobie przypomniec, jak sie nazywasz. Marzysz o chlodnym prysznicu. Co mu powiesz, Gunder? Co powiesz temu malemu ciemnoskoremu nieznajomemu?

Odlozyl wafel na talerzyk. Nie potrafil znalezc slow. Czy ona zartuje? Wreszcie zebral mysli i patrzac siostrze w oczy, powiedzial:

– Czy moze pan zawiezc mnie do dobrego hotelu?

Marie skinela glowa.

– Doskonale. A wczesniej? Co musisz zrobic wczesniej?

– Nie mam pojecia – przyznal Gunder.

– Musisz dowiedziec sie, ile to kosztuje! Nie wolno ci wsiasc do taksowki, zanim nie ustalisz ceny za przejazd. Rozpytaj sie na lotnisku. Moze Lufthansa ma tam stanowisko informacyjne, powiedza ci.

Potrzasnal glowa, tlumaczac sobie, ze jej zachowanie wynika najprawdopodobniej z zazdrosci. Marie nigdy nie byla w Indiach, tylko w Lanzarote, na Krecie i w podobnych miejscach. Tam, dokad jezdza wszyscy Norwegowie i Szwedzi i gdzie kelnerzy wolali za nia „Ej ty, Szwedka!', a ja to irytowalo. W Indiach jest zupelnie inaczej.

– Co z malaria? – pytala dalej. – Moze powinienes sie zaszczepic?

– Nie wiem.

– Zadzwon do lekarza. Lepiej, zebys nie wrocil z malaria, gruzlica, zoltaczka czy czyms w tym rodzaju. I nie pij wody z kranu ani sokow, ani nie jedz owocow. Pilnuj, zeby podawano ci dobrze ugotowane mieso. Trzymaj sie z daleka od lodow, chociaz tak bardzo je lubisz.

– A wolno mi pic alkohol? – zapytal z przekasem.

– Mysle, ze tak. Tylko sie nie upij, bo narobisz sobie klopotow.

– Nigdy sie nie upijam – odparl Gunder. – Ostatni raz bylem pijany pietnascie lat temu.

– Wiem. Bedziesz dzwonil, prawda? Musze wiedziec, czy wszystko w porzadku. Moge odbierac ci poczte i podlewac kwiatki. Trawnik tez pewnie trzeba bedzie skosic raz albo dwa. Mozesz chyba przewiezc skrytke do nas, prawda? Zeby nikogo nie kusilo. Samochod zostawisz na lotnisku? To chyba duzo kosztuje?

– Nie jestem pewien.

– Nie jestes pewien? Miejsce na parkingu trzeba rezerwowac z wyprzedzeniem. Musisz to jutro zalatwic. Nie mozesz ot tak, po prostu, pojechac na lotnisko i zostawic samochodu w pierwszym lepszym miejscu.

– Rzeczywiscie, chyba nie moge.

Jak to dobrze, ze Marie jednak przyjechala. Az zakrecilo mu sie w glowie od tego wszystkiego, co mowila. Poszedl po koniak. Na Boga, zasluzyl sobie na drinka. Kiedy wrocil, Marie otarla usta serwetka i powiedziala z usmiechem:

– To takie ekscytujace! Wszystko bedziesz musial nam opowiedziec po powrocie. Masz filmy do aparatu? Wykupiles ubezpieczenie? Zrobiles sobie liste spraw, ktore musisz zalatwic?

– Nie – odparl, saczac koniak. – Zrobisz to za mnie, Marie? Prosze…

Вы читаете Utracona
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату