oczy i przyjrzal mu sie.
– Mowiono mi, ze lubi pan sprawiac klopoty – powiedzial z pogarda.
– Ja raczej mowie o sobie 'nieustepliwy'.
– I arogancki – burknal z irytacja Siegfried. – Mam nadzieje, ze ta nieustepliwosc przyda sie na cos, gdy trafisz w rece tutejszych zolnierzy.
– Moze moglibysmy zadzwonic do ambasady amerykanskiej i rozwiazac te niezreczna sytuacje – zaproponowal Jack. – Jak by nie bylo, jestesmy urzednikami panstwowymi.
Siegfried usmiechnal sie, ale blizna wykrzywila mu usta w wyrazie szyderstwa.
– Amerykanska ambasada? – zapytal z nie skrywana pogarda. – W Gwinei Rownikowej! A to dobre! Na nieszczescie dla was, znajduje sie na wyspie Bioko. – Odwrocil sie w strone Camerona. – Zamknij ich w wiezieniu, ale osobno kobiety i mezczyzn!
Cameron strzelil palcami w strone swojego pomocnika. Najpierw chcial zalozyc im kajdanki. Kiedy ich zakuwano, on i Siegfried odsuneli sie na bok.
– Naprawde chcesz ich przekazac w rece Gwinejczykow?zapytal Cameron.
– Jasne. Raymond powiedzial mi wszystko o tym Stapletonie. Musza zniknac.
– Kiedy?
– Zaraz po wyjezdzie Taylora Cabota. Chce to wszystko utrzymac w tajemnicy.
– Rozumiem. – Cameron dotknal kapelusza i w eskorcie swoich ludzi odprowadzil wiezniow do cel w piwnicach ratusza.
ROZDZIAL 22
9 marca 1997 roku
godzina 16.15
Isla Francesca
– Dzieje sie cos bardzo dziwnego – stwierdzil Kevin.
– Ale co? Czy mozemy miec jakas nadzieje? – zapytala Melanie.
– Gdzie moga sie podziewac pozostale zwierzeta? – zastanowila sie Candace.
– Nie wiem, czy nabierac odwagi, czy zaczac sie bac. Co jesli urzadzily sobie z druga grupa prawdziwy Armagedon? [13]
– Boze Wszechmocny – przestraszyla sie Melanie. – Nigdy o tym nie pomyslalam.
Kevin i obie kobiety od dwoch dni byli faktycznie wiezniami. Nie pozwalano im opuscic malej groty ani na minute, wiec cuchnelo w niej teraz tak samo, a moze i gorzej niz w duzej jaskini. Aby ulzyc swym potrzebom, musieli wchodzic do tunelu, ktory zamienil sie w cuchnaca kloake.
Sami tez nie pachnieli lepiej. Byli brudni i czuli sie okropnie w nie zmienianej odziezy. Spali na skalach, na brudnej ziemi. Wlosy mieli potargane. Twarz Kevina pokrywal dwudniowy zarost. Czuli sie oslabieni brakiem ruchu i pozywienia, chociaz starali sie zjesc choc troche tego, co im dostarczano.
Okolo dziesiatej rano wyczuli, ze cos sie dzieje. Zwierzeta byly pobudzone. Niektore wybiegly, aby po krotkiej chwili wrocic, wydajac glosne wrzaski. Wczesniej bonobo numer jeden wyszedl i do tej pory nie wrocil. Juz to bylo nienormalne.
– Zaraz, zaraz – odezwal sie nagle Kevin. Podniosl rece, jakby chcial powstrzymac panie od zrobienia najmniejszego halasu. Obracal glowa z jednej strony na druga, nasluchujac uwaznie.
– Co to jest? – zapytala Melanie.
– Zdaje sie, ze slysze glos – powiedzial Kevin.
– Ludzki glos?
Kevin przytaknal.
– Czekaj, ja tez to slysze! – powiedziala z podnieceniem Melanie.
– Ja tez! – dodala Candace. – To na pewno ludzki glos. Jakby ktos krzyknal 'okay'.
– Arthur tez uslyszal – stwierdzil Kevin. Nazwali tym imieniem malpe, ktora najczesciej stala na strazy przy wyjsciu z groty. Wlasciwie bez powodu, tylko po to, zeby wiedziec, o kim mowia. Po wielu godzinach zauwazyli cos, co moglo uchodzic za dialog. Byli nawet w stanie rozroznic znaczenie pojedynczych slow czy gestow.
Najpewniejsi byli znaczenia slowa 'arak', ktore oznaczalo 'odejdz', szczegolnie gdy towarzyszylo mu rozkladanie palcow u rak i wyrzucanie ramion. Te wlasnie gesty Candace widziala w sali operacyjnej. Zrozumieli tez 'hana' jako 'cicho' i 'zit' jako 'isc'. Jedzenie i wode okreslaly odpowiednio 'bumi' i 'carak'. Nie byli pewni slowa 'sta', ktoremu towarzyszylo unoszenie rak z dlonmi skierowanymi na zewnatrz. Podejrzewali, ze moze to oznaczac 'ty'.
Arthur wstal i wydal serie dzwiekow w strone pozostalych w jaskini bonobo. Przysluchiwaly sie i nagle zniknely na zewnatrz. Nastepnym dzwiekiem, ktory doslyszeli, byla seria strzalow karabinowych, ale nie takich normalnych, raczej jak z wiatrowki. Kilka minut pozniej dwie postacie w uniformach centrum weterynaryjnego zarysowaly sie w wejsciu do jaskini na tle mglistego nieba. Jedna trzymala bron, druga oswietlila wnetrze silna latarka.
– Ratunku! – krzyknela Melanie. Zaslonila oczy przed swiatlem, ale druga reka szalenczo machala, na wypadek gdyby ludzie jej nie zauwazyli.
W jaskini rozleglo sie gluche uderzenie. Jednoczesnie Arthur zaskowyczal. Z zaskoczeniem na plaskiej twarzy spojrzal w dol na strzalke z czerwona koncowka, sterczaca w jego piersi. Reka powedrowala w gore, aby zlapac za nia, ale nim zdolal to uczynic, zaczal sie chwiac. Jak na zwolnionym filmie usiadl na podlodze jaskini i przewrocil sie na bok.
Kevin, Melanie i Candace wyczolgali sie ze swojej celi bez drzwi i wyprostowali sie. Zabralo im to chwile. W tym samym czasie obaj mezczyzni przyklekli przy bonobo i podali mu dodatkowa dawke srodka usypiajacego.
– Moj Boze, cieszymy sie, ze was widzimy – powiedziala Melanie. Stala, przytrzymujac sie skalnej sciany. Przez chwile jaskinia zawirowala jej przed oczami.
Mezczyzni wstali i oswietlili kobiety i Kevina. Niedawni wiezniowie zaslonili oczy.
– Ludzie, wygladacie strasznie – stwierdzil ten z latarka.
– Jestem Kevin Marshall, a to Melanie Becket i Candace Brickmann.
– Wiemy, kim jestescie. Chodzmy z tego szamba – powiedzial mezczyzna.
Wychodzac na gumowych nogach z jaskini, czuli szczescie i ulge. Mezczyzni podazali za nimi. Gdy znalezli sie na zewnatrz, musieli zmruzyc oczy przed oslepiajacym blaskiem slonca. Ponizej, u podstawy klifu zauwazyli jeszcze z pol tuzina pracownikow centrum weterynarii. Byli zajeci przy uspionych zwierzetach. Zawijali je w czerwone maty i ukladali jedno obok drugiego na przyczepie.
– W jaskini jest jeszcze jeden! – zawolal do kolegow mezczyzna z latarka.
– Ja was tez znam – powiedziala Melanie. Teraz, w dziennym swietle mogla im sie dokladniej przyjrzec. – Ty jestes Dave Turner, a ty Daryl Chrystian.
Mezczyzni zignorowali Melanie. Dave, wyzszy z nich, odpial od pasa radiotelefon. Daryl zaczal schodzic w dol po poteznych stopniach skalnych.
– Turner do bazy – powiedzial Dave do urzadzenia.
– Slysze cie glosno i wyraznie – uslyszeli glos Bertrama.
– Mamy reszte bonobo i ladujemy je – poinformowal Dave.
– Swietna robota – pochwalil Bertram.
– W jaskini znalezlismy Kevina Marshalla i obie kobiety.
– W jaki stanie?
– Brudni, ale chyba zdrowi.
– Daj mi to! – powiedziala Melanie, siegajac po radio. Nagle poczula, ze nie podoba jej sie, jak podwladny w jej obecnosci mowi o niej z lekcewazeniem.
Dave odsunal sie.
– Co mam z nimi zrobic?
– Przywiez ich do centrum. Powiadomie Siegfrieda Spalleka. Na pewno bedzie chcial z nimi