– Moze uda sie ich namowic, zeby Candace i mnie wyrzucili przy naszych kwaterach. Sa mniej wiecej po drodze – powiedziala Melanie, patrzac na siebie. – Musze natychmiast wziac prysznic i zmienic ubranie. Dopiero potem bede mogla cos zjesc.
Kevin uklakl za kabina kierowcy i zaczal pukac w tylne okno, az zwrocil uwage Dave'a. Przekazal prosbe Melanie. W odpowiedzi zobaczyli machniecie dlonia, ktore oznaczalo 'nie'.
Kevin wrocil do dawnej pozycji.
– Zdaje sie, ze najpierw bedziesz musiala wpasc do mnie – powiedzial.
Gdy wjechali na uliczny bruk, zaczelo tak trzasc, ze musieli usiasc. Gdy pokonali ostatni zakret, Kevin popatrzyl przed siebie niecierpliwie. Tak samo jak Melanie marzyl o kapieli. Niestety, to, co zobaczyl, nie bylo zachecajace. Przed domem stali Siegfried z Cameronem i czterech uzbrojonych po zeby zolnierzy. Jeden z nich byl oficerem.
– Uff – steknal Kevin. – To nie wyglada obiecujaco.
Zatrzymali sie. Dave wyskoczyl z kabiny i obszedl woz, zeby spuscic tylna klape. Kevin pierwszy zszedl na sztywnych nogach. W jego slady poszly Melanie i Candace.
Gotujac sie na najgorsze, Kevin podszedl do Siegfrieda i Camerona. Wiedzial, ze obie panie sa tuz za nim. Bertram zaparkowal przed ciezarowka i dolaczyl do nich. Nikt nie wygladal na szczesliwego.
– Mielismy nadzieje, ze zafundowaliscie sobie niespodziewane wakacje – odezwal sie pogardliwie Siegfried. – Tymczasem odkrywamy, ze swiadomie zlamaliscie zakaz przebywania na Isla Francesca. Zostaniecie chwilowo zakwaterowani razem w tym domu – wskazal za siebie na dom Kevina.
Kevin byl gotow wyjasnic, dlaczego zrobili to, co zrobili, ale niespodziewanie wepchnela sie przed niego Melanie. Byla wyczerpana i poirytowana.
– Nie zostane tu, i kropka – fuknela. – Mam was dosc. Opuszczam Strefe, jak tylko uda mi sie zalatwic transport.
Siegfried uniosl lekko gorna warge, nadajac twarzy jeszcze bardziej pogardliwy wyraz. Zrobil szybki krok do przodu i wierzchem dloni silnie uderzyl Melanie w twarz, zbijajac ja z nog. Candace blyskawicznie przyklekla, aby pomoc przyjaciolce.
– Nie dotykaj jej! – wrzasnal Siegfried i podniosl reke, gotowy wymierzyc cios drugiej kobiecie.
Candace zignorowala go i pomogla Melanie usiasc. Lewe oko Melanie zaczelo szybko puchnac, a po policzku splynela cienka struzka krwi.
Kevin skrzywil sie i spojrzal w bok, spodziewajac sie, ze teraz on otrzyma cios. Podziwial odwage Candace i zalowal, ze sam nie moze jej z siebie wykrzesac. Ale Siegfried tak go przerazal, ze bal sie nawet poruszyc.
Kiedy kolejnego uderzenia nie bylo, Kevin znowu spojrzal przed siebie. Candace podtrzymywala Melanie, ktora stala teraz na drzacych nogach.
– Juz wkrotce opuscisz Strefe – Siegfried warknal pod adresem Melanie. – Ale stanie sie to w towarzystwie przedstawicieli wladz Gwinei Rownikowej. Im mozesz demonstrowac swoje zuchwalstwo.
Kevin z trudem przelknal sline. Najbardziej bal sie wlasnie przekazania w rece tutejszych wladz.
– Jestem Amerykanka – szlochala Melanie.
– Ale znajdujesz sie w Gwinei Rownikowej – przypomnial jej Siegfried. – I zlamalas prawo tego kraju. – Cofnal sie. – Zatrzymuje wasze paszporty. Zostana przekazane tutejszym wladzom wraz z wami. Do tego czasu musicie pozostac w tym domu. I ostrzegam, ten oficer i jego zolnierze otrzymali rozkaz strzelania, jesli ktores z was choc na krok opusci areszt. Czy wyrazam sie dostatecznie jasno?
– Potrzebuje jakichs ubran! – krzyknela Melanie.
– Przywiezli ubrania z waszych kwater. Sa w pokojach goscinnych na pietrze. Wierzcie mi, pomyslelismy o wszystkim. – Siegfried odwrocil sie do Camerona. – Dopilnuj, aby odpowiednio zadbano o tych ludzi.
– Oczywiscie, sir. – Zasalutowal swoim zwyczajem i odwrocil sie w strone aresztantow.
– No dobra, slyszeliscie szefa! – wrzasnal. – Na gore i bez klopotow, prosze.
Kevin ruszyl przed siebie tak, aby przejsc obok Bertrama.
– Nie tylko potrafia uzywac ognia. Wykonuja narzedzia, a nawet rozmawiaja ze soba.
Przeszedl dalej. Nie dostrzegl zadnej zmiany w wyrazie twarzy Bertrama, jedynie lekki ruch jego stale uniesionych brwi. Ale byl pewny, ze tamten go slyszal.
Kiedy Kevin zmeczonym krokiem wspinal sie na pietro, widzial, jak na parterze Cameron organizuje baze dla grupki zolnierzy i ich oficera.
Na gorze w holu wszyscy troje popatrzyli po sobie. Melanie caly czas szlochala. Kevin ciezko westchnal.
– To nie byly dobre wiesci.
– Nie moga nam tego zrobic – powiedziala Melanie placzliwym glosem.
– Problem w tym, ze maja zamiar sprobowac. A jesli sprobujemy wyjechac z kraju bez paszportow, wpadniemy w wielkie tarapaty, nawet jesli uda nam sie stad wydostac.
Melanie mocno ujela twarz w dlonie.
– Musze sie wziac w garsc – powiedziala.
– Znowu czuje sie jak odretwiala – wyznala Candace. – Z jednego wiezienia, wpadlismy do nastepnego.
– Przynajmniej nie zamkneli nas w ratuszu – stwierdzil Kevin z westchnieniem.
Uslyszeli odglosy zapuszczanych silnikow i samochody odjechaly. Kevin wyszedl na werande i stwierdzil, ze zniknely wszystkie samochody z wyjatkiem auta Camerona. Spojrzal w niebo i zauwazyl, ze zapada noc. Na niebie lsnily pierwsze gwiazdy.
Wrocil do domu i siegnal po sluchawke telefonu. Podniosl ja, przylozyl do ucha i uslyszal to, czego sie spodziewal: cisze.
– Jest sygnal? – zapytala stojaca za nim Melanie.
Kevin odlozyl sluchawke. Potrzasnal glowa.
– Obawiam sie, ze nie.
– Tego sie spodziewalam.
– Wezmy prysznic – zaproponowala Candace.
– Dobry pomysl – odparla Melanie, starajac sie nadac glosowi nieco bardziej optymistyczny ton.
Umowili sie za pol godziny. Kevin przeszedl przez jadalnie do kuchni. Pchnal drzwi. Nie chcial wchodzic do srodka w takim stanie, ale zapach pieczonego kurczaka milo lechtal nos.
Esmeralda poderwala sie na nogi w chwili, gdy otworzyly sie drzwi.
– Dzien dobry, Esmeraldo – przywital sie.
– Witam pana, panie Marshall.
– Nie wyszlas nas przywitac jak zwykle.
– Balam sie, ze szef Strefy ciagle tam jest. On i szef ochrony byli tu wczesniej i powiedzieli, ze pan wroci i ze nie bedzie pan mogl stad wychodzic.
– Mnie tez to powiedzieli.
– Przygotowalam kolacje. Jest pan glodny?
– Bardzo. Ale mamy jeszcze gosci. – Wiem. O tym takze mnie uprzedzono.
– Mozemy zjesc za pol godziny?
– Oczywiscie.
Kevin skinal glowa. Cieszyl sie, ze Esmeralda zostala. Chcial juz wyjsc, lecz gosposia zawolala go. Zawahal sie, trzymajac uchylone drzwi.
– W miescie wydarzylo sie duzo zlych rzeczy. Nie chodzi tylko o pana i panskie znajome, ale takze o obcych. Moja kuzynka pracuje w szpitalu. Powiedziala mi, ze czworo Amerykanow z Nowego Jorku dostalo sie do szpitala. Rozmawiali z pacjentem, ktoremu przeszczepiono watrobe.
– Tak? – pytajaco odpowiedzial. Obcy z Nowego Jorku przyjezdzaja, aby porozmawiac z pacjentem po transplantacji. To zupelnie nieoczekiwany rozwoj wypadkow.
– Po prostu weszli – kontynuowala Esmeralda. – Nikt sie ich nie spodziewal. Powiedzieli, ze sa lekarzami. Wezwano ochrone i zolnierzy i zabrali ich. Sa teraz w wiezieniu.
– Cos podobnego – odparl Kevin. W glowie wirowaly mu rozne mysli. Przypomnial mu sie telefon, ktory tydzien temu nieoczekiwanie zadzwonil w srodku nocy. Rozmawial wtedy z samym Taylorem Cabotem. Sprawa dotyczyla bylego pacjenta, Carla Franconiego, ktory zostal zastrzelony wlasnie w Nowym Jorku. Taylor Cabot pytal wtedy, czy z autopsji zwlok ktos moglby dowiedziec sie, co mu sie przydarzylo.
– Moja kuzynka zna jednego zolnierza. Mowia, ze oddadza Amerykanow ministerstwu. Jezeli tak, to ich zabija.