Uwazalam, ze powinien pan o tym wiedziec.
Kevin poczul dreszcz na plecach. Wiedzial, ze taki sam los Siegfried sprobuje i im zgotowac. Ale kim sa ci Amerykanie? Czy to oni sa zwiazani z autopsja Carla Franconiego?
– To bardzo powazna sprawa – stwierdzila Esmeralda. – Boje sie o pana. Wiem, ze poszedl pan na zakazana wyspe.
– Skad to wiesz? – zapytal zaskoczony.
– Ludzie gadaja. Kiedy powiedzialam, ze wyjechal pan niespodziewanie i szef Strefy pana szuka, Alphonse Kimba powiedzial mojemu mezowi, ze pojechal pan na wyspe. Byl tego pewny.
– Doceniam twoja troske – odparl wymijajaco Kevin i zagubiony we wlasnych myslach dodal jeszcze: – Dziekuje, ze mi powiedzialas.
Poszedl do swojego pokoju. Spojrzal w lustro i zaskoczyl go widok wyczerpanego, brudnego mezczyzny, ktorego zobaczyl. Drapiac sie po swojej swiezo zapuszczonej brodzie, dostrzegl cos bardziej niepokojacego. Zaczynal wygladem przypominac swoj genetyczny duplikat.
Po goleniu, prysznicu i zmianie odziezy odzyl. Caly czas myslal o Amerykanach siedzacych w miejskim wiezieniu. Byl niezwykle zainteresowany i najchetniej poszedlby z nimi porozmawiac.
Obie panie rowniez sie odswiezyly. Prysznic sprawil, ze Melanie znowu przypominala dawna siebie. Narzekala na ubrania, ktore jej dostarczono.
– Nic do siebie nie pasuje – zrzedzila.
Usiedli w jadalni i Esmeralda podala posilek. Melanie rozejrzala sie dookola i powiedziala ze smiechem:
– Czy to nie zabawne, ze jeszcze kilka godzin temu zylismy jak neandertalczycy. Wtem, pstryk, i nurzamy sie w luksusie. Jak za sprawa machiny czasu.
– Gdybysmy sie tylko nie musieli martwic o to, co przyniesie jutro – odezwala sie Candace.
– Cieszmy sie przynajmniej nasza ostatnia kolacja – odparla Melanie z typowym dla siebie wisielczym humorem. – Poza tym im wiecej mysle o calej sprawie, tym mniej wierze, ze beda mogli wydac nas Gwinejczykom. Moim zdaniem nie udaloby im sie tego ukryc. To prawie trzecie tysiaclecie. Swiat jest zbyt maly.
– Jednak boje sie… – zaczela Candace.
– Przepraszam – przerwal Kevin. – Esmeralda powiedziala mi cos, czym chcialbym sie z wami podzielic. – Zaczal od tamtego nocnego telefonu od Taylora Cabota, nastepnie opowiedzial o pojawieniu sie i uwiezieniu nowojorczykow w miejskim wiezieniu.
– No wlasnie to jest to, o czym mowie – skomentowala Melanie. – Para inteligentnych ludzi przeprowadzila w Nowym Jorku autopsje i w koncu wyladowali w Cogo. A nam sie wydawalo, ze jestesmy odcieci od swiata. Mowie wam, swiat staje sie mniejszy kazdego dnia.
– Wiec uwazasz, ze ci Amerykanie znalezli sie tutaj, idac za tropem, na ktorego poczatku byl Franconi? – spytal Kevin. Jemu intuicja podpowiadala to samo, ale chcial potwierdzenia.
– A co innego mogloby to byc? Wedlug mnie nie ma watpliwosci – przytaknela Melanie.
– Candace, co ty o tym myslisz? – spytal Kevin.
– Zgadzam sie z Melanie. Jakby nie patrzec, bylby to zbyt nieprawdopodobny zbieg okolicznosci.
– Dziekuje, Candace! – Melanie obracala w palcach pusty kieliszek do wina i spogladala groznie na Kevina. – Nie lubie tego robic, ale musze przerwac te interesujaca rozmowe i zapytac, gdzie jest to twoje wspaniale wino, zuchu?
– Kurcze, zupelnie zapomnialem. Przepraszam! – Wstal od stolu i poszedl do schowka z naczyniami stolowymi, ktory zapelnil butelkami z winem. Kiedy oglada etykiety, ktore zreszta niewiele mu mowily, uderzylo go nagle odkrycie, jak duzo wina zgromadzil. Policzyl butelki na jednej polce i pomnozyl to przez liczbe polek w pomieszczeniu. Doliczyl sie okolo trzystu sztuk.
– No, no – powiedzial do siebie, gdy plan zaczal switac mu w glowie. Z calym nareczem butelek poszedl do kuchni.
Esmeralda spozywala posilek, ale na widok Kevina natychmiast wstala.
– Chcialbym prosic o przysluge – powiedzial Kevin. – Moglabys wziac te butelki i korkociag i zaniesc je na dol zolnierzom?
– Tyle? – spytala krotko.
– Tak. Chcialbym takze, zebys jeszcze wiecej zaniosla zolnierzom do ratusza. Jesli zapytaja o okazje, powiedz, ze wyjezdzam i chce w ten sposob pozegnac sie z nimi, zeby nie zostawiac tego szefowi Strefy.
Przez twarz Esmeraldy przebiegl usmiech. Popatrzyla na Kevina.
– Chyba rozumiem. – Wziela z kredensu plocienna torbe, z ktora chodzila po zakupy, i wypelnila ja butelkami. Chwile pozniej schodzila do glownego holu.
Kevin kilka razy obrocil do magazynku i z powrotem, przynoszac kolejne porcje butelek. Na stole ustawil ich kilka tuzinow, w tym pare z porto.
– Co tu sie dzieje? – zapytala Melanie, wsuwajac glowe przez uchylone drzwi. – Czekamy na wino.
Kevin wreczyl jej jedna z butelek. Oswiadczyl, ze przyjdzie za pare minut, i poprosil zeby zaczely kolacje bez mego. Melanie spojrzala na etykiete.
– A niech mnie, Chateau Latour! – Poslala Kevinowi pelen uznania usmiech i zniknela w jadalni.
Esmeralda wrocila, mowiac, ze zolnierze sa bardzo wdzieczni.
– Ale chyba zaniose im tez troche chleba – dodala. – Powinien pobudzic pragnienie.
– Znakomity pomysl – stwierdzil Kevin. Wypelnil torbe butelkami i zwazyl w dloni. Byla ciezka, lecz uznal, ze Esmeralda powinna sobie poradzic.
– Ilu zolnierzy jest w ratuszu? – zapytal, wreczajac jej torbe. – Musimy miec pewnosc, ze wina bedzie dostatecznie duzo.
– Zazwyczaj na noc zostaje czterech.
– Wiec dziesiec butelek powinno wystarczyc. Przynajmniej na poczatek. – Usmiechnal sie, a Esmeralda odwzajemnila usmiech.
Kevin wzial gleboki oddech i wszedl do jadalni. Byl ciekaw, co panie powiedza o jego pomysle.
Kevin odwrocil sie i spojrzal na zegar. Dochodzila polnoc, wiec usiadl na krawedzi lozka i spuscil nogi na podloge. Wylaczyl budzik, ktory nastawil punktualnie na dwudziesta czwarta. Przeciagnal sie.
W czasie kolacji Kevin zaproponowal plan, ktory wzbudzil ozywiona dyskusje. Wspolnym wysilkiem zostal on nieco zmodyfikowany i rozszerzony. Ostatecznie cala trojka uznala, ze warto sprobowac.
Przygotowali wszystko i zdecydowali sie na krotki wypoczynek. Kevin jednak pomimo zmeczenia nie mogl zasnac. Byl zbyt zaaferowany. Poza tym przeszkadzal mu narastajacy stopniowo halas z parteru. Poczatkowo dochodzily ich tylko rozmowy, ale pozniej, a szczegolnie przez ostatnie pol godziny, glosne pijackie spiewy zolnierzy rozlegaly sie w calym domu.
Esmeralda odwiedzila obie grupy zolnierzy po dwa razy w ciagu tego wieczoru. Po powrocie powiedziala, ze drogie francuskie wino to byl bardzo dobry wybor. Po drugiej wizycie oswiadczyla, ze pierwsza dostawa zostala juz prawie calkiem osuszona.
Kevin ubral sie po ciemku i wyszedl na korytarz. Nie chcial zapalac zadnych swiatel. Na szczescie ksiezyc swiecil dostatecznie jasno, aby bez przeszkod przejsc do pokoi goscinnych. Najpierw zapukal do Melanie. Przestraszyl sie, gdy drzwi otworzyly sie w tym samym momencie.
– Czekalam. Nie moglam zasnac – wyjasnila szeptem.
Razem podeszli do drzwi Candace. Ona takze byla gotowa.
Z pokoju dziennego wzieli brezentowe worki przygotowane wczesniej i tak wyposazeni wyszli na werande. Przed nimi roztaczal sie egzotyczny widok. Kilka godzin wczesniej padal deszcz. Teraz po niebie plynely pierzaste, srebrzystoniebieskie chmurki. Ksiezyc wisial wysoko na niebie, w jego swietle otulone mgielka miasto nabieralo niesamowitego wygladu. W goracym, parnym powietrzu odglosy dzungli brzmialy niesamowicie.
Przy stole przedyskutowali pierwszy etap tak dokladnie, ze teraz nie bylo potrzeby rozmawiac. W drugim koncu werandy przywiazali trzy polaczone ze soba przescieradla i tak przygotowana line spuscili na ziemie.
Melanie nalegala, by zejsc pierwsza. Zwinnie przeszla przez balustrade i zjechala na dol z imponujaca latwoscia. Candace byla nastepna. Jej doswiadczenia z zespolu cheerleaders [14] bardzo jej sie przydaly. Rowniez bez trudnosci zjechala na dol.
Jedynie Kevin mial pewne klopoty. Probujac nasladowac Melanie, odepchnal sie nogami. Ale zaplatal sie w