na ekranie mape Isla Francesca. – A teraz podaj mi numer zwierzaka, ktorego chcesz zlokalizowac.
– O rety. Niech bedzie numer jeden.
– Szukamy – zawolal Bertram. Wprowadzil informacje i kliknal. Nagle na mapie wyspy pojawil sie czerwony, swiecacy punkt. Znajdowal sie na polnoc od wapiennego grzbietu, ale na poludnie od strumyka nazwanego dowcipnie Rio Diviso. Strumien, plynac ze wschodu na zachod, dzielil wyspe wzdluz na dwie czesci. Isla Francesca miala szesc mil dlugosci i dwie szerokosci. W samym srodku znajdowalo sie bajoro z oczywistych wzgledow nazwane przez nich Lago Hippo.
– Calkiem szybko, co? – zapytal dumny Bertram.
Kevin byl zafascynowany. Nie tyle z powodu zaawansowanej techniki, chociaz i to go zainteresowalo. Przede wszystkim dlatego, ze czerwone swiatelko zapalilo sie w tym miejscu, z ktorego, jak sobie wyobrazal, unosil sie dym.
Bertram wstal i otworzyl jedna z szafek. Wypelniona byla malymi, recznymi urzadzeniami elektronicznymi przypominajacymi z wygladu miniaturowe notesy z ekranami z cieklych krysztalow. Z kazdego wystawala wysuwana antena.
– To dziala w podobny sposob – powiedzial Bertram. Jedno z urzadzen wreczyl Kevinowi. – Nazywamy je lokatorami. Oczywiscie sa przenosne, wiec mozna je zabrac w teren. To prawdziwa rewelacja w porownaniu z tym, co mielismy na poczatku.
Kevin sprobowal uruchomic urzadzenie. Z pomoca Bertrama szybko uzyskal obraz wyspy z czerwonym, migajacym punktem. Edwards pokazal jeszcze, jak zejsc z mapy ogolnej, pomniejszajac skale, az uzyska sie obraz kwadratu o boku okolo pietnastu metrow.
– Kiedy jestes tak blisko, uzywasz tego – powiedzial Bertram i wreczyl Kevinowi instrument wygladajacy jak lampa blyskowa z panelem cyfrowym niczym z pilota telewizyjnego. – Wpisujesz w to te same dane. To dziala jak kierunkowa radiolatarnia. Im blizej znajdujesz sie poszukiwanego zwierzecia, tym glosniej popiskuje. Kiedy obraz obiektu jest czysty, dzwiek bedzie jednostajny. W takiej sytuacji musisz jedynie uzyc pistoletu z nabojem usypiajacym.
– Jak dziala ten system? – zapytal Kevin. Zatopiwszy sie calkowicie w biomolekularnych aspektach swojego projektu, zupelnie nie zwracal uwagi na zagadnienia logistyczne. Odwiedzil wyspe raz, piec lat temu, kiedy rozpoczynano przedsiewziecie, ale to bylo wszystko. Nigdy nie wypytywal o wszystkie szczegoly prowadzonych prac.
– To system satelitarny – wyjawil Bertram. – Oczywiscie nie zamierzam twierdzic, ze znam detale. Kazde zwierze ma wszczepiony pod skore mikroprocesor z wysokiej jakosci bateria o wydluzonym czasie dzialania. Sygnal wysylany z mikroprocesora jest slaby, ale wylapuje go siec zalozona na wyspie, sygnal ulega wzmocnieniu i jest transmitowany w postaci mikrofal.
Kevin chcial oddac Bertramowi urzadzenia, ale weterynarz podniosl rece i powiedzial:
– Nie, nie, zatrzymaj je, Kevin. Mamy tego sporo.
– Ale ja tego nie potrzebuje – zaprotestowal Kevin.
– Cos ty, Kevin – polajal go zartobliwie Bertram, klepiac jednoczesnie po plecach. Uderzenie bylo jednak na tyle silne, ze Kevin zrobil krok do przodu. – Wyluzuj sie, stary! Jestes stanowczo zbyt powazny. – Bertram usiadl przy biurku, siegnal po informacje telefoniczne i zaczal je przegladac, jakby byl w gabinecie sam.
Kevin spojrzal na elektroniczne gadzety, ktore trzymal w rekach, i zastanawial sie, co ma z nimi zrobic. Bez watpienia byly drogimi urzadzeniami.
– O czym chciales ze mna porozmawiac w zwiazku z projektem? – zapytal nagle Bertram. Spojrzal znad karteczek. – Ludzie zawsze narzekaja, ze nie dopuszczam ich do slowa. Co ci chodzi po glowie?
– Jestem zaniepokojony – przyznal Kevin.
– Czym? Sprawy nie moglyby isc lepiej.
– Znowu widzialem dym.
– Co? Masz na mysli taka smuge dymu, o ktorej wspominales w zeszlym tygodniu?
– Rzeczywiscie – przyznal Kevin. – I z tego samego rejonu wyspy.
– Ach, to nic powaznego – zlekcewazyl informacje Bertram i machnal reka. – Wlasciwie co noc mamy burze z wyladowaniami elektrycznymi. Kazdy wie, ze pioruny moga wywolywac pozary.
– W tak mokrym srodowisku? – zapytal Kevin. – Sadzilem, ze pioruny wywoluja pozary na sawannie, w porze suchej, a nie w czasie deszczow w tropikalnej dzungli.
– Piorun moze wzniecic ogien wszedzie – twierdzil uparcie Bertram. – Pomysl o temperaturze, jaka towarzyszy takiemu wyladowaniu. Pamietaj, ze piorun to nic innego jak wypromieniowana energia o niesamowicie wysokiej temperaturze. To niewiarygodne zjawisko.
– Coz, moze – Kevin nie byl przekonany. – Ale nawet gdyby ten ogien pochodzil od pioruna, czy dlugo by sie utrzymal?
– Alez ty jestes zawziety – stwierdzil Bertram. – Dzieliles sie z kims swoimi strachami?
– Rozmawialem tylko z Raymondem Lyonsem. Dzwonil wczoraj w innej sprawie.
– I co odpowiedzial?
– Zebym nie puszczal wodzy fantazji – przyznal Kevin.
– Powiedzialbym, ze to dobra rada. Popieram wniosek.
– No, nie wiem. Moze powinnismy tam pojsc i sprawdzic – zaproponowal Kevin.
– Nie! – Bertram az sapnal. Na krotka, ulotna chwile usta ulozyly mu sie w cienka kreske, a jego niebieskie oczy spojrzaly przeszywajaco. Natychmiast jednak twarz mu sie rozluznila. – Nie chce isc na wyspe, chyba ze po to, co tam trzymamy. Takie byly zalozenia planu i, do cholery, bedziemy sie ich trzymac. Dopoki wszystko dobrze sie uklada, nie chce ryzykowac. Zwierzeta maja pozostac w izolacji, nie niepokojone. Jedynie Pigmej Alphonse Kimba, moze tam chodzic, i to wylacznie po to, aby rozlozyc na wyspie dodatkowe pozywienie.
– Moze moglbym tam pojsc sam – zasugerowal Kevin. – Nie zabierze mi to wiele czasu i moze uspokoi moje obawy.
– Absolutnie nie! – powiedzial Bertram z naciskiem. – Ta czesc projektu jest pod moja ochrona i zabraniam tobie i wszystkim innym wchodzenia na wyspe.
– Nie wydaje mi sie, zeby to mialo az tak wielkie znaczenie – Kevin obstawal przy swoim. – Nie chce przeciez niepokoic zwierzat.
– Nie! – kategorycznie rzucil Bertram. – Nie bedzie zadnych wyjatkow. Chcemy, zeby to byly dzikie zwierzeta, a to oznacza ograniczenie kontaktow do minimum. Poza tym tworzymy tak mala spolecznosc, ze podobne wizyty wywolaja plotki, a tego takze nie chcemy. No i wreszcie, taka wyprawa moglaby sie okazac niebezpieczna.
– Niebezpieczna? Trzymalbym sie z daleka od hipopotamow i krokodyli. Bonobo przeciez nie sa grozne.
– Nie chcialem o tym wspominac z oczywistych wzgledow – powiedzial Bertram – ale w czasie ostatniego odlowu jeden z naszych tragarzy, Pigmej, zostal zabity.
– Jak to sie moglo stac? – zapytal zaskoczony Kevin.
– Ktoras malpa rzucila kamieniem.
– Czy to nie jest niezwykle?
Bertram wzruszyl ramionami.
– Szympansy czasami rzucaja galeziami, kiedy sa zaniepokojone czy przestraszone. Nie, nie uwazam, ze to niezwykle zachowanie. Prawdopodobnie byl to odruch bezwarunkowy. Pod reka byl kamien, wiec malpa nim rzucila.
– Ale to objaw agresji – stwierdzil Kevin. – To niezwykle u bonobo, szczegolnie naszych.
– Wszystkie malpy bronia swojej grupy, gdy zostaje zaatakowana – upieral sie Bertram.
– Ale dlaczego mialyby sadzic, ze zostaly zaatakowane?
– To byla juz czwarta wyprawa – odpowiedzial Edwards. Wzruszyl ramionami. – Pewnie nauczyly sie, ze moze je spotkac cos zlego. Ale jakikolwiek bylby powod, nie chcemy, zeby ktokolwiek chodzil na wyspe. Spallek i ja przedyskutowalismy cala sprawe i zgadzamy sie co do tego.
Bertram wstal zza biurka i objal Kevina ramieniem. Kevin chcial sie wyzwolic z uscisku, ale Edwards przytrzymal go.
– No, Kevin! Zrelaksuj sie! Takie niezdrowe objawy wybujalej wyobrazni to skutek tego, o czym wczesniej mowilem. Wyjdz z tego laboratorium i zajmij sie czyms przyjemnym, co odciagnie zle mysli. Inaczej wpadniesz w obsesje, zwariujesz. Mowie ci, ze ten gowniany ogien to nic waznego. Program rozwija sie wspaniale. A co do zaproszenia na obiad, to jak? Przemyslisz to jeszcze raz? Oboje z Trish bedziemy zachwyceni.