– Powaznie sie nad tym zastanowie – obiecal Kevin. Czul sie niezwykle skrepowany w uscisku Bertrama, ktory tymczasem chwycil go dlonia za kark.

– Dobrze – odparl Edwards i jeszcze raz klepnal Kevina w plecy. – Moze moglibysmy pojsc w trojke do kina. W tym tygodniu zapowiedzieli az dwa pelnometrazowe filmy. Wez pod uwage, ze mamy tu najnowsze produkcje. Powinienes z tego skorzystac. GenSys bardzo sie stara, przysylajac je samolotem co tydzien. Co ty na to?

– Zastanowie sie – odpowiedzial Kevin wymijajaco.

– Dobrze. Wspomne o tym Trish, zadzwoni do ciebie. Okay?

– Okay – zgodzil sie Kevin. Usmiechnal sie slabo.

Kiedy piec minut pozniej Kevin wsiadal do samochodu, byl bardziej zaklopotany niz wtedy, gdy zdecydowal sie odwiedzic doktora Edwardsa. Nie wiedzial, co myslec. Moze to tylko wybujala wyobraznia… To bylo mozliwe, ale mogl sie o tym przekonac jedynie, udajac sie na Isla Francesca. A na dodatek martwily go nieprzychylne uczucia innych ludzi wobec jego osoby.

Przy wyjezdzie z parkingu zatrzymal sie i rozejrzal w gore i w dol drogi biegnacej przed Strefa Zwierzat. Przepuscil przejezdzajaca ciezarowke. Kiedy mial zdjac noge z hamulca, katem oka dostrzegl mezczyzne stojacego nieruchomo w oknie kwatery Marokanczykow. Kevin nie mogl go dobrze widziec, bo slonce odbijalo sie od szyby, ale z pewnoscia byl to jeden z wasatych ochroniarzy. I z pewnoscia przygladal sie wlasnie jemu.

Nie wiedziec dlaczego, dreszcz przeszedl mu po grzbiecie.

Droga powrotna minela szybko i bez przygod, jednak nieprzeniknione sciany zieleni wywolaly u Kevina niespodziewane uczucie klaustrofobii. W odpowiedzi nacisnal pedal gazu. Z ulga wjechal do miasta.

Zaparkowal na swoim miejscu. Otworzyl drzwi, ale zawahal sie. Dochodzilo poludnie i rozwazal, czy pojechac do domu na lunch, czy tez wpasc jeszcze na godzinke do laboratorium. Praca wygrala. Esmeralda nigdy nie oczekiwala go przed pierwsza.

Krotki spacer z samochodu do szpitala dal mu pelne wyobrazenie o tym, czym jest poludniowe slonce. Bylo jak ciezki koc, ktory krepowal wszelkie ruchy, nawet oddychanie. Przed przyjazdem do Afryki nigdy nie doswiadczyl prawdziwego tropikalnego upalu. Wewnatrz, w chlodnym, klimatyzowanym pomieszczeniu, natychmiast rozpial kolnierzyk i odlepil koszule od ciala.

Ruszyl schodami na gore, ale nie zaszedl daleko.

– Doktorze Marshall! – dobieglo go wolanie.

Kevin obejrzal sie za siebie. Nie byl przyzwyczajony, aby nagabywano go na schodach.

– Wstyd, panie doktorze! – powiedziala kobieta stojaca u podnoza schodow. W jej glosie bylo cos wesolego, co sugerowalo, ze nie mowi calkiem serio. Ubrana byla w odziez ochronna. Rekawy fartucha miala podwiniete prawie po lokcie.

– Przepraszam? – odparl Kevin. Kobieta wygladala znajomo, ale nie potrafil sobie przypomniec, kto to jest.

– Nie przyszedl pan zobaczyc pacjenta. Przy innych przypadkach zjawial sie pan codziennie.

– Tak, rzeczywiscie, ma pani racje – odpowiedzial polprzytomny. Wreszcie rozpoznal kobiete. To byla pielegniarka, Candace Brickmann. Nalezala do zespolu chirurgicznego przydzielonego pacjentowi. To byla jej czwarta podroz do Cogo. Kevin widywal ja przy trzech poprzednich przypadkach.

– Urazil pan uczucia pana Winchestera – powiedziala Candace, grozac Kevinowi palcem. Byla pelna werwy, atrakcyjna, dwudziestokilkuletnia kobieta o chlopiecej posturze i krotkich, bardzo jasnych wlosach. Na jej twarzy zawsze goscil usmiech.

– Nie sadzilem, ze zauwazy – zajaknal sie.

Candace odchylila glowe do tylu i rozesmiala sie. Nagle zaslonila usta dlonia, aby ukryc rozbawienie, gdyz spostrzegla na twarzy Kevina prawdziwe zaklopotanie.

– Tylko zartuje – zapewnila go. – Nie jestem nawet pewna, czy pan Winchester pamieta spotkanie z panem w dniu przyjazdu.

– Mialem zamiar przyjsc i zapytac, jak sie czuje, ale bylem zbyt zajety.

– Zbyt zajety w tym miejscu, w samym srodku 'nie-wiadomo-gdzie'? – zapytala z niedowierzaniem Candace.

– No, moze nalezalo powiedziec zapracowany. Zaszlo wiele okolicznosci.

– Jakiego rodzaju? – Pytanie okrasila kolejnym usmiechem. Lubila tego niesmialego, skromnego naukowca.

Kevin wykonal jakies nieskoordynowane ruchy rekoma i zarumienil sie.

– Rozne – wykrztusil w koncu.

– Och, wy, naukowcy, zalamujecie mnie. No, ale zarty na bok. Ciesze sie, ze moge poinformowac o dobrym samopoczuciu pana Winchestera, a ze slow chirurga wynika, ze zawdziecza je przede wszystkim panskim staraniom.

– Az tak to znowu nie – zaprzeczyl Kevin.

– Ach, i do tego skromny! – skomentowala Candace. – Inteligentny, mily i skromny. Toz to zabojcza kombinacja. Kevin zajaknal sie, ale w koncu nic nie odpowiedzial.

– Czy byloby z mojej strony nietaktem zaprosic pana na lunch? – zapytala Candace. – Chcialam wyskoczyc na hamburgera. Troche juz mnie znudzilo jedzenie podawane w szpitalnej stolowce, a poza tym chetnie wyjde na powietrze. Slonce, zdaje sie, zaszlo. Co pan na to?

W glowie Kevina klebily sie mysli. Zaproszenie bylo zupelnie niespodziewane i w normalnych warunkach znalazlby powod, aby odmowic i jakos to uzasadnic. Ale ciagle mial w pamieci uwagi Bertrama, wiec wahal sie.

– Co sie stalo? Zgubil pan jezyk? – Pochylila glowe i zalotnie spojrzala spod uniesionych uroczo brwi.

Kevin wskazal na laboratorium, wymamrotal tez coso czekajacej na niego Esmeraldzie.

– Nie moze pan do niej zadzwonic? – Intuicyjnie wyczuwala, ze Kevin chcialby z nia pojsc, wiec nalegala konsekwentnie.

– Tak – przyznal – moge zadzwonic z gabinetu.

– Swietnie – uznala Candace. – Mam poczekac tutaj czy pojsc z panem na gore?

Kevin nigdy jeszcze nie spotkal tak otwartej i rzutkiej kobiety, zreszta nie mial w tym wzgledzie ani licznych doswiadczen, ani nawet okazji do ich zdobycia. Jego ostatnia i jedyna miloscia, nie liczac szkolnych sympatii, byla doktorantka, Jacqueline Morton. Ich zwiazek dojrzewal miesiacami podczas dlugich godzin wspolnie spedzanych przy pracy. Jacqueline byla rownie niesmiala jak on.

Candace pokonala piec stopni i stanela przy Kevinie. Miala okolo metra szescdziesieciu.

– Jesli nie moze pan zdecydowac, a nie sprawi to panu roznicy, to moze wejde?

– Tak, oczywiscie – zgodzil sie.

Nerwowosc Kevina szybko ustepowala. Normalnie w towarzyskich kontaktach z kobietami w szczegolne zaklopotanie wprawialo go ciagle szukanie tematu do rozmowy. Przy Candace nie mial czasu na takie rozmyslania, bo to ona wziela na siebie obowiazek podtrzymywania rozmowy. W drodze na drugie pietro omowili temat pogody, miasta, szpitala i operacji chirurgicznej.

– Oto moje laboratorium – powiedzial Kevin, otwierajac drzwi.

– Fantastyczne! – zawolala szczerze zaskoczona Candace.

Kevin usmiechnal sie. Widzial, ze naprawde zrobilo na niej wrazenie.

– Niech pan idzie zadzwonic, a ja sie troche rozejrze – zaproponowala.

– Jak pani sobie zyczy – zgodzil sie.

Bal sie, ze zbyt pozno informuje Esmeralde o tym, ze nie przyjdzie na lunch, wiec z zadowoleniem przyjal jej spokoj. Zapytala tylko, o ktorej przyjdzie na obiad.

– Jak zwykle – odparl. Nagle, ku wlasnemu zaskoczeniu dodal: – Moze bedzie ze mna jeszcze ktos. Czy to nie sprawi klopotu?

– Zadnego. Ile osob?

– Tylko jedna – odpowiedzial, odlozyl sluchawke i wytarl lekko spocone dlonie.

– Mozemy isc na lunch?! – zawolala z laboratorium Candace.

– Chodzmy – odpowiedzial.

– To dopiero laboratorium! – z uznaniem powiedziala Candace. – Nigdy bym nie przypuszczala, ze tu, w sercu tropikalnej Afryki, mozna znalezc cos takiego. Prosze mi powiedziec, do czego panu sluzy cale to fantastyczne

Вы читаете Chromosom 6
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату