utrzymuja miejscowych robotnikow w ryzach.

– To ten rodzaj komunikatu, ktory oni doskonale rozumieja – wyjasnil. – Takie symbole przemawiaja do nich.

Bertram nie dziwil sie, ze miejscowi rozumieja informacje. Zyli przeciez w kraju cierpiacym na nadmiar straszliwych, diabolicznie okrutnych dyktatorow. Bertram doskonale pamietal uwage Kevina na temat czaszek. Powiedzial, ze przypominaja mu o oblakanym Kurtzu z Jadra ciemnosci Josepha Conrada.

– No – odezwal sie Siegfried, odsuwajac stos papierow na strone. – Co cie niepokoi, Bertram? Mam nadzieje, ze nie pojawily sie zadne klopoty z nowymi bonobo?

– Nie, absolutnie zadnych klopotow z nimi nie ma. Obie samice sa doskonale. – Wpatrywal sie w szefa Strefy. Najbardziej rzucajaca sie w oczy cecha fizyczna byla blizna nadajaca twarzy Siegfrieda groteskowy wyraz. Ciagnela sie spod lewego ucha, przez policzek az do nosa. Z uplywem lat blizna sciagnela sie nieco i podniosla jeden z kacikow ust Siegfrieda, powodujac, ze jego twarz wykrzywial ciagly niby-szyderczy usmiech.

Formalnie rzecz biorac, Bertram nie podlegal Siegfriedowi. Jako szef weterynarii najwiekszego na swiecie osrodka badawczego i reprodukcyjnego dla naczelnych, Bertram porozumiewal sie bezposrednio z wiceprezydentem odpowiedzialnym w GenSys za cala operacje, ktory z kolei mial bezposredni dostep do Taylora Cabota. Jednak w codziennej praktyce, szczegolnie jesli chodzilo o udzial w projekcie bonobo, w najlepiej pojetym wlasnym interesie Bertram staral sie utrzymywac serdeczne stosunki z szefem Strefy. Problem polegal na tym, ze Siegfried byl czlowiekiem porywczym i trudno sie z nim wspolpracowalo.

Swoja afrykanska kariere zaczal jako bialy mysliwy, ktory za odpowiednie pieniadze potrafil dostarczyc klientowi wszystko, czego sobie zazyczyl. Taka reputacja zmusila go do opuszczenia wschodniej Afryki i przeniesienia sie do zachodniej czesci kontynentu, gdzie prawa nie zawsze byly tak kategorycznie przestrzegane. Siegfried stworzyl silna organizacje i interesy szly doskonale, az tropiciele pewnego razu zawiedli go i postawili w niezwykle niebezpiecznej sytuacji. W rezultacie zostal poturbowany przez poteznego slonia, a dwoje klientow ponioslo smierc.

Wydarzenie to zakonczylo definitywnie kariere Siegfrieda jako bialego mysliwego. Poza tym zostawilo blizne na twarzy i paraliz prawego ramienia. Konczyna zwisala teraz bezwladnie i bezuzytecznie wzdluz boku.

Wscieklosc wywolana niefortunnym zdarzeniem uczynila z niego czlowieka zgorzknialego i msciwego. GenSys jednak docenilo jego zdolnosci organizacyjne, znajomosc zwyczajow zwierzecych i jego bezwzgledny, ale i niezwykle efektywny sposob postepowania z Afrykanczykami. Uznali, ze idealnie nadaje sie do pokierowania wielomilionowa afrykanska operacja.

– Mamy inne problemy z bonobo – powiedzial Bertram.

– Czy chodzi o cos wiecej niz twoje wczesniejsze zmartwienie z powodu podzielenia sie zwierzat na dwie grupy? – zapytal z wyraznym lekcewazeniem Siegfried.

– Rozpoznanie zmiany w zachowaniach spolecznych moze powodowac, do cholery, upowazniona obawe – odparl Bertram. Na twarzy pojawily mu sie rumience.

– Skoro tak mowisz – zgodzil sie Siegfried. – Ale myslalem o tym i nie bardzo rozumiem, w czym rzecz. Czy przebywaja w jednej grupie, czy w dziesieciu, co to dla nas za roznica? My wymagamy od nich jedynie, zeby pozostawaly na miejscu i byly zdrowe.

– Nie zgadzam sie – zaoponowal Bertram. – Podzial swiadczy o tym, ze nie daja sobie rady. To nie jest ich typowe zachowanie i moze wraz z uplywem czasu rodzic kolejne problemy.

– Takie zmartwienia pozostawiam wam, profesjonalistom – powiedzial Siegfried. Rozparl sie w fotelu, az ten skrzypnal. – Ja osobiscie nie dbam o te malpy tak dlugo, jak dlugo nic nie zatrzymuje strumienia pieniedzy i sprzetu. Na razie projekt zamienia sie w kopalnie zlota.

– Trudnosci, o ktorych wspomnialem, dotycza Kevina Marshalla – zmienil temat Bertram.

– A co, na milosc boska, ten chudy glupek zrobil, zebys sie tak martwil? Dobrze, ze ty z ta twoja wieczna paranoja nie musisz wykonywac mojej roboty.

– Ten balwan sam wywolal problem, bo zobaczyl dym nad wyspa. Byl u mnie dwa razy. Najpierw w zeszlym tygodniu i drugi raz dzis rano.

– A co to za historia z tym dymem? Dlaczego mamy sie tym przejmowac? Zdaje sie, ze on jest jeszcze gorszy niz ty.

– Sadzi, ze to bonobo uzywaja ognia – wyjasnil Bertram. – Nie powiedzial tego wprost, ale jestem pewny, ze to wlasnie mial na mysli.

– Co masz na mysli, mowiac 'uzywaja ognia'? – Siegfried pochylil sie do przodu. – Ze nieca ogniska po to, by sie ogrzac lub cos ugotowac? – Rozesmial sie na glos. – Nie znam sie dobrze na was, amerykanskich mieszczuchach, ale tu, w buszu, zaczynacie sie bac wlasnego cienia.

– Wiem, ze to niedorzeczne. Oczywiscie nikt inny tego nie widzial, a jezeli, to i tak pewnie ogien wzial sie od piorunow. Problem polega na tym, ze on chce tam pojsc.

– Nikt nie bedzie sie zblizal do wyspy! – warknal Siegfried. – Tylko w czasie planowanego polowu i wylacznie wyznaczona grupa! Takie sa dyrektywy z samej gory. Nie ma wyjatkow poza Kimba, ktory dostarcza na wyspe dodatkowe pozywienie.

– Powiedzialem mu to samo – przyznal Bertram. – I nie wydaje mi sie, aby zamierzal zrobic cos na wlasna reke. Niemniej jednak uznalem, ze powinienem i tak o wszystkim poinformowac ciebie.

– Dobrze zrobiles – odparl rozzloszczony Siegfried. – Maly kutas. Jest jak cholerny kolec w dupie.

– I jeszcze jedno – dodal Bertram. – Opowiedzial o dymie Raymondowi Lyonsowi.

Siegfried trzasnal dlonia w blat stolu z takim hukiem, ze Bertram podskoczyl. Poderwal sie z fotela i podszedl do okna wychodzacego na plac. Patrzyl w strone szpitala. Od pierwszego spotkania poczul antypatie do tego mola ksiazkowego, cholernego badacza. Rozpieszczali go tu. Dostal drugi co do jakosci dom w miescie. W Siegfriedzie zagotowalo sie na sama mysl. Chcial w tym domu urzadzic kwatere dla jednego z zaufanych wspolpracownikow.

Zacisnal zdrowa dlon w piesc i zacisnal zeby.

– Jak pieprzony wrzod w dupie.

– Jego badania sa prawie skonczone – odezwal sie znowu Bertram. – Zdziwilbym sie, gdyby zdecydowal sie zaprzepascic wszystko to, co tak dobrze idzie.

– Co powiedzial Lyons?

– Nic. Kazal Kevinowi sie odprezyc i pozbyc tych glupich imaginacji.

– Moze bede musial spotkac sie z Kevinem – powiedzial Siegfried. – Nie pozwole nikomu zniszczyc programu. Wszystko jest temu podporzadkowane. To zbyt lukratywne przedsiewziecie.

Bertram wstal.

– To twoja dzialka – stwierdzil. Ruszyl w strone drzwi, zadowolony, ze posial dobre ziarno.

ROZDZIAL 7

5 marca 1997 roku

godzina 7.25

Nowy Jork

Tanie czerwone wino i krotki sen zdecydowanie spowolnily ranna jazde rowerem. Jack zwykle zjawial sie w Zakladzie Medycyny Sadowej o godzinie siodmej pietnascie. Tym razem jednak, kiedy wychodzil z windy, na zegarze sciennym byla godzina siodma dwadziescia piec. Troche go to zaniepokoilo. Nie dlatego, ze sie spoznil, po prostu lubil, gdy wszystko bieglo zgodnie z harmonogramem. Dyscypline w pracy uwazal za jeden z najlepszych sposobow chroniacych przed depresja.

Pierwszy punkt porzadku dziennego nakazywal nalac sobie kubek kawy ze wspolnego ekspresu. Juz nawet sam zapach mial zbawczy wplyw, co Jack uznal za odruch Pawlowa. Wzial pierwszy lyk. To bylo niebianskie doswiadczenie. Chociaz nie sadzil, ze kofeina moze dzialac tak szybko, czul, jak krazacy nad nim od rana bol glowy znalazl sie nagle w defensywie i zaczal ustepowac pola.

Podszedl do Vinniego Amendoli, technika medycznego zatrudnionego w kostnicy, ktorego nocna zmiana zazebila sie z dzienna. Jak zwykle czail sie za jednym z metalowych biurek. Nogi polozyl na blacie, a twarz ukryl

Вы читаете Chromosom 6
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату