za poranna gazeta.
Jack pociagnal w dol gorna krawedz gazety, odslaniajac przed swiatem twarz mlodego czlowieka o wybitnie wloskich rysach. Mial dwadziescia kilka lat, blisko trzydziesci, byl malo imponujacej budowy, ale przystojny. Jego ciemne, geste wlosy budzily zawsze zazdrosc Jacka. On sam zauwazyl z niepokojeni, ze w ostatnim roku nie tylko posiwial, ale na czubku glowy pojawily sie takze pierwsze oznaki lysiny.
– Hej, Einstein, co tam poranna prasa podaje na temat Franconiego? – zapytal Jack.
Vinnie i Jack czesto wspolpracowali ze soba i obaj nawzajem doceniali swoje swobodne zachowanie, szybkie riposty i czarny humor.
– Nie wiem – krotko stwierdzil Vinnie. Probowal uwolnic swoja gazete z garsci Jacka. Pochloniety byl analizowaniem statystyk Knicksow po ostatniej koszykarskiej kolejce w NBA.
Jack zmarszczyl czolo. Vinnie moze i nie byl typem akademickiego geniusza, ale w sprawach biezacych informacji uchodzil w gronie pracownikow za autorytet. Czytal codziennie gazety od deski do deski, a ponadto mial znakomita pamiec.
– Niczego nie napisali? – zapytal z niedowierzaniem Jack. Byl naprawde zaskoczony. Sadzil, ze media urzadza sobie ostre strzelanie ich kosztem. Nie co dzien zdarzalo sie przeciez, zeby z kostnicy znikalo cialo, i to tak slawne. Klopoty biurokracji miejskiej zawsze byly wdziecznym tematem dla prasy.
– Nie zauwazylem – odparl Vinnie. Pociagnal mocniej, uwolnil gazete i ponownie ukryl za nia twarz.
Jack pokrecil glowa. Byl szczerze zdziwiony i ciekawy, jak Harold Bingham, glowny inspektor Zakladu Medycyny Sadowej, zdolal naklonic prase do milczenia. W chwili kiedy mial zamiar odwrocic sie na piecie i odejsc, w oczy wpadl mu tytul z pierwszej strony gazety trzymanej przez Vinniego. Gruba czcionka napisano: GANGSTERZY ZAGRALI NA NOSIE WLADZOM MIEJSKIM. Podtytul glosil: 'Przestepcza rodzina Vaccarro zabila jednego ze swoich ludzi, a nastepnie wykradla jego cialo wprost spod nosa urzednikow miejskich'.
Jack wyrwal cala gazete z rak Vinniego.
– Hej, co jest! – zawolal tamten zaskoczony.
Jack zlozyl gazete, a nastepnie odwrocil tak, ze Vinnie musial spojrzec na pierwsza strone.
– Zdawalo mi sie, ze wedlug ciebie niczego w gazecie nie napisali – zauwazyl Jack.
– Nie powiedzialem, ze nie napisali, tylko ze nie zauwazylem – przypomnial Vinnie.
– Na milosc boska, przeciez to jest na pierwszej stronie! – Jack w podnieceniu wskazal wielkie litery kubkiem z kawa.
Vinnie gwaltownym ruchem sprobowal wydrzec gazete, ale Jack rownie szybko ja cofnal.
– No co ty! – rzucil coraz bardziej poirytowany Vinnie. – Kup sobie wlasna gazete!
– Zaczynasz mnie zastanawiac – stwierdzil Jack. – Znam cie i jestem pewien, ze ten artykul przeczytales jeszcze w metrze. O co chodzi, Vinnie?
– O nic! Po prostu zaczalem od wiadomosci sportowych.
Jack przez moment dokladnie przygladal sie twarzy Vinniego. Ten jednak uciekl wzrokiem.
– Jestes chory? – zapytal zartobliwym tonem Jack.
– Nie! – sapnal Vinnie. – Po prostu oddaj mi gazete.
Jack oddarl strone z wiadomosciami sportowymi i podal ja Vinniemu. Sam zas z resztka gazety podszedl do innego biurka, usiadl i zaczal czytac. Artykul zaczynal sie na pierwszej stronie, a dokonczenie zamieszczono na trzeciej. Jak przypuszczal, napisany byl w tonie sarkastycznym, przesmiewczym. Autor dokladal po rowno departamentowi policji i Zakladowi Medycyny Sadowej. Stwierdzono, ze cala ta brudna i niejasna sprawa jest kolejnym jaskrawym dowodem razacej niekompetencji obu instytucji.
Do pokoju wpadla Laurie i od razu przerwala Jackowi. Zdejmujac plaszcz, wyrazila nadzieje, ze Jack czuje sie lepiej niz ona.
– Prawdopodobnie nie – przyznal Jack. – Kupilem tanie wino. Przepraszam.
– Ale i pospalismy ledwie piec godzin. Wstawanie bylo prawdziwa makabra. – Przewiesila plaszcz przez oparcie krzesla. – Dzien dobry, Vinnie – zawolala.
Vinnie jednak nie odpowiedzial.
– Gniewa sie, bo mu podarlem gazete – wyjasnil Jack. Wstal, ustepujac miejsca Laurie. W tym tygodniu na niej spoczywal obowiazek rozdzialu pracy, w tym przydzielania poszczegolnych autopsji patologom. – Czolowka i artykul redakcyjny poswiecone sa Franconiemu.
– Nie dziwi mnie to. We wszystkich lokalnych wiadomosciach trabili o tym caly dzien i slyszalam, ze zapowiadali Binghama w 'Dzien dobry, Ameryko'.
– Ma teraz pelne rece roboty – przyznal Jack.
– Zagladales do dzisiejszych spraw? – zapytala Laurie. Spojrzala na stos okolo dwudziestu teczek osobowych.
– Dopiero co przyszedlem – odpowiedzial Jack i wrocil do lektury. Po chwili odezwal sie, komentujac przeczytany fragment. – O, to jest dobre! Twierdza, ze my i policja uknulismy spisek. Wedlug nich swiadomie pozbylismy sie ciala, bo bylo to korzystne dla policji. Mozesz sobie to wyobrazic? Ci dziennikarze opanowani sa taka paranoja, ze wszedzie dookola widza konspiracje!
– To spoleczenstwo cierpi na paranoje – stwierdzila Laurie. – Media daja jedynie to, co ludzie chca otrzymac. Ale taka szalona teoria utwierdza mnie w przekonaniu, ze powinnismy prowadzic nasze dociekania na temat znikniecia zwlok. Spoleczenstwo musi wiedziec, ze jestesmy bezstronni.
– A mialem nadzieje, ze po zarwanej nocy zmienilas zdanie i zrezygnowalas z wyprawy po prawde – mruknal Jack, nie przerywajac lektury.
– W zadnym wypadku – odparla Laurie.
– To idiotyczne! – zawolal, uderzajac reka w gazete. – Najpierw sugeruja, ze jestesmy odpowiedzialni za znikniecie ciala, a teraz utrzymuja, ze gangsterzy na pewno pogrzebali szczatki w dzikich okolicach Westchester, wiec nigdy juz nie zostana odnalezione.
– W tym fragmencie maja chyba racje – uznala Laurie. – Chyba ze cialo wyplynie po wiosennych roztopach. Przy tym mrozie trudno kopac glebiej jak na trzydziesci, czterdziesci centymetrow.
– Rany, co za bzdury! – skomentowal Jack po przeczytaniu calego artykulu. – Masz, chcesz przeczytac? – podsunal Laurie pierwsza strone gazety.
Machnela od niechcenia reka.
– Dziekuje, ale przeczytalam juz wersje 'Timesa'. Byla wystarczajaco zlosliwa. Nie musze juz zapoznawac sie z punktem widzenia 'New York Post'.
Jack podszedl do Vinniego i oddajac oderwane strony, powiedzial, ze chcialby przywrocic gazecie jej pierwotny wyglad. Vinnie odebral swoja wlasnosc bez komentarza.
– Jestes dzisiaj okropnie drazliwy – powiedzial do niego Jack.
– To zostaw mnie w spokoju – zaproponowal sucho Vinnie.
– Ho, ho, uwazaj, Laurie! Zdaje sie, ze Vinnie cierpi na napiecie przedmyslowe. Prawdopodobnie zaplanowal sobie pomyslec nad czyms i teraz hormony mu sie burza.
– U-ha – odezwala sie Laurie. – Mamy tu tego 'topielca', o ktorym wspomnial wczoraj Mike Passano. Komu powinnam go przydzielic? Klopot z tym, ze do nikogo w tej chwili nic nie mam i w efekcie pewnie sama z nim zostane.
– Daj go mnie – zaoferowal sie Jack.
– Nie rusza cie? – zapytala. Sama bardzo nie lubila topielcow, szczegolnie jesli dluzej lezeli w wodzie. Taka autopsja byla zwykle bardzo nieprzyjemna i trudna praca.
– Ech – odparl Jack. – Jak sie przyzwyczaisz do zapachu, to palce lizac.
– Blagam – mruknela Laurie. – To obrzydliwe!
– Powaznie. Topielcy stanowia zazwyczaj prawdziwe wyzwanie. Wole takich niz z postrzalem.
– Ten to jedno i drugie – stwierdzila i przypisala Jacka do topielca.
– Uroczo! – uznal Jack. Podszedl do biurka i zajrzal Laurie przez ramie.
– Strzal oddany w gorna prawa czesc ciala, przypuszczalnie z bliskiej odleglosci.
– Brzmi coraz ciekawiej. Jak sie nazywa ofiara?
– Nie wiemy. Prawde powiedziawszy, to czesc twojego zadania. Glowa i rece zniknely.
Wreczyla Jackowi teczke osobowa. Oparl sie o krawedz biurka i zaczal przerzucac jej zawartosc. Nie bylo tego duzo. To, co znalazl, pochodzilo od asystentki z ich dochodzeniowki, Janice Jaeger.
Janice podala, ze cialo zostalo znalezione w Atlantyku niedaleko Coney Island. Przypadkowo trafila na nie lodz