podswietlanego ekranu. Rece oparl na biodrach, odsunal sie o krok do tylu i przyjrzal sie zdjeciu korpusu. Bez glowy i rak obraz prezentowal sie zdecydowanie dziwnie, jakby Jack mial przed soba zdjecie rentgenowskie jakiegos stwora, nie czlowieka. Ciekawie tez wygladala jasna, zwarta plama zlozona z wielu punktow w gornej, prawej czesci ciala. Wygladalo, jakby zabity nie zostal trafiony jednym pociskiem srutowym, ale dwoma, a rany znajdowaly sie bardzo blisko siebie. Stanowczo za duzo punkcikow, orzekl w myslach Jack. Srut nie przepuszczal oczywiscie promieni X, wiec nie pozwalal obejrzec tych fragmentow, ktore znalazly sie pod nim, a sam byl widoczny na kliszy w postaci bialych plam.

Jack chcial juz przejsc do nastepnych zdjec, kiedy przyszlo mu do glowy cos w zwiazku z bialymi plamami. Okolice ran postrzalowych wygladaly dziwnie, jakos bardziej gruzelkowato niz zwykle w przypadku ran po srucie.

Jack obejrzal zdjecia boczne i zauwazyl to samo zjawisko. W pierwszej chwili pomyslal, ze sila podmuchu mogla wprowadzic do rany jakies drobiny materialu nie przepuszczajacego promieni X. Moze byly to fragmenty z ubrania ofiary.

– Maestro, gotowe – oznajmil Vinnie, kiedy przygotowal wszystko do pracy.

Jack odwrocil sie od ekranu ze zdjeciami i podszedl do stolu autopsyjnego. We fluoryzujacym swietle lamp cialo bylo blade jak przyslowiowa sciana. Kimkolwiek byl nieboszczyk, byl otyly i na pewno ostatnio nie opalal sie na Karaibach.

– Uzywajac twojego ulubionego powiedzenia – odezwal sie Vinnie – trzeba stwierdzic, ze nie wyglada, jakby wybieral sie na potancowke.

Jack usmiechnal sie w odpowiedzi na czarny dowcip Vinniego. Oznaczal, ze technik odzyskuje dobre samopoczucie po porannej chandrze.

Cialo bylo w kiepskim stanie, chociaz woda obmyla je do czysta. Na szczescie trup nie plywal w oceanie zbyt dlugo. Okaleczenia byly o wiele potworniejsze niz rany postrzalowe. Nie tylko odcieto mu glowe i rece, mial takze mnostwo szerokich, glebokich naciec na brzuchu, klatce piersiowej i udach, ktore odslanialy gruba warstwe tkanki tluszczowej. Krawedzie wszystkich ran byly poszarpane.

– Wyglada na to, ze ryby mialy bankiet – powiedzial Jack.

– Prostak! – skomentowal Vinnie.

Pociski odslonily i uszkodzily kilka organow wewnetrznych. Widac bylo fragmenty jelit i naderwana nerke.

Jack podniosl jedno z ramion i spojrzal na wystajace kosci.

– Podejrzewam pile lancuchowa – zgadywal.

– Po co te wszystkie naciecia? – zapytal Vinnie. – Chcieli go podzielic jak swiatecznego indyka?

– Nie, sadze, ze dostal sie pod lodz motorowa. Rany wygladaja jak od sruby napedowej.

Jack rozpoczal teraz wnikliwe ogledziny zewnetrzne zwlok. Zdawal sobie sprawe, ze przy tak wielu powaznych urazach, latwo mozna przeoczyc delikatniejsze slady. Pracowal powoli, czesto przerywal ogledziny i fotografowal patologiczne zmiany. Ta drobiazgowosc oplacila sie. Na poszarpanej krawedzi naciecia na szyi, tuz nad obojczykiem znalazl mala, okragla ranke. Nastepna, taka sama, odkryl po lewej stronie na wysokosci dziesiatego zebra.

– Co to jest? – zapytal Vinnie.

– Nie wiem. Jakies rany klute.

– Jak sadzisz, ile razy do niego strzelili?

– Trudno powiedziec.

– Nie ryzykowali. Chcieli byc diabelnie pewni, ze facet nie zyje – uznal Vinnie.

Jakies pol godziny pozniej, kiedy Jack mial zamiar zabrac sie do badania organow wewnetrznych denata, do sali weszla Laurie. Miala na sobie bialy kitel i maske na twarzy. Nie wlozyla skafandra. Jacka zaskoczyl jej stroj, tym bardziej, ze byla niezwykle dokladna w przestrzeganiu przepisow. Nawet jesli nie chciala wkladac calego skafandra, mogla wlozyc tylko gore.

– Przynajmniej nie plywal dlugo w wodzie – powiedziala, spogladajac na cialo. – Nawet nie zaczelo sie rozkladac.

– Nie, wzial tylko odswiezajaca kapiel – zazartowal Jack.

– Jakie rany postrzalowe! – dziwila sie, przygladajac sie okropnym okaleczeniom. Zobaczyla tez liczne rany szarpane i dodala: – Wyglada, jakby zrobili to sruba.

Jack wyprostowal sie.

– Laurie, o co chodzi? Chyba nie przyszlas tu, zeby nam pomoc?

– Nie – przyznala. Maska tlumila nieco jej slowa. – Zdaje sie, ze potrzebuje odrobiny moralnego wsparcia.

– W zwiazku z czym? – zapytal Jack.

– Calvin mnie zrugal – poinformowala. – Najwidoczniej Mike Passano naopowiadal mu, ze ostatniej nocy oskarzalam go o wspoludzial w uprowadzeniu ciala Franconiego. Mozesz uwierzyc? No, w kazdym razie Calvin byl naprawde wsciekly, a przeciez wiesz, jak nie znosze konfliktow. Skonczylo sie na tym, ze zaczelam plakac, a to z kolei sprawilo, ze zezloscilam sie na siebie.

Jack prychnal lekko przez zacisniete wargi. Probowal wymyslic cos, co mogloby ja pocieszyc, ale poza 'A nie mowilem' nic nie przychodzilo mu do glowy.

– Przykro mi – powiedzial miekko.

– Dzieki – odparla Laurie.

– Wiec uronilas kilka lez. Coz, nie ma sie czego wstydzic.

– Ale nienawidze tego. To takie nieprofesjonalne.

– Ach, o to wcale bym sie nie martwil. Czasami sam mam ochote sie rozplakac. Moze gdybysmy byli w stanie wymienic sie niektorymi cechami usposobienia, oboje stalibysmy sie znacznie lepsi.

– Zawsze do uslug! – odpowiedziala Laurie z gotowoscia. Dlugo czekala na to wynurzenie. Jego tlumiony zal stanowil najpowazniejsza przeszkode w szukaniu wlasnego szczescia. Chetnie by mu ulzyla.

– Tak wiec w koncu zrezygnujesz ze swojej minikrucjaty – stwierdzil Jack.

– Wielkie nieba, nie! – zaprzeczyla. – Rozmowa z Calvinem tylko wzmocnila we mnie przekonanie, ze moje obawy moga byc sluszne. Calvin i Bingham probuja cala sprawe zatuszowac. To nie jest w porzadku.

– Och, Laurie! – jeknal Jack. – Prosze! Ta mala utarczka z Calvinem to tylko poczatek. Nie zyskasz nic oprocz zszarpanych nerwow.

– To sprawa zasad – uparla sie Laurie. – Wiec mnie nie pouczaj. Przyszlam do ciebie po wsparcie.

Jack westchnal i uniosl na moment maske z pleksi.

– Okay. Czego ode mnie oczekujesz?

– Niczego szczegolnego. Po prostu badz po mojej stronie.

Pietnascie minut pozniej Laurie wyszla z sali autopsyjnej. Jack pokazal jej wszystkie zewnetrzne obrazenia, w tym obie rany klute. Sluchala jednym uchem, najwyrazniej pochlonieta sprawa Franconiego. Jack musial sie caly czas powstrzymywac, zeby znowu nie powiedziec, co o tym mysli.

– Dosc tego ogladania – powiedzial do Vinniego. – Zobaczmy, co tam mamy w srodku.

– Najwyzszy czas – uznal pomocnik. Minela osma i na innych stolach takze lezaly ciala, przy ktorych pracowaly zespoly zlozone z technikow i patologow. Pomimo ze wczesniej zaczeli, nie wyprzedzali innych w znaczacy sposob.

Jack zignorowal przyjacielskie kpiny, pochloniety praca nad nieszczesnymi szczatkami. Wobec tak licznych i nietypowych obrazen musial zrezygnowac z tradycyjnej techniki otwierania zwlok i powaznie sie skoncentrowac na kazdym ruchu. W przeciwienstwie do Vinniego Jack nie mial swiadomosci uplywajacego czasu. I znowu drobiazgowosc sie oplacila. Chociaz watroba zostala zasadniczo zniszczona przez pocisk, Jack odkryl cos niezwyklego, cos, co mogloby zostac przeoczone przy bardziej pobieznych, niedbalych ogledzinach. Zauwazyl drobne slady po szyciu chirurgicznym na zyle glownej i na poszarpanej krawedzi urwanej tetnicy dochodzacej do watroby. Blizny pooperacyjne w tym miejscu nie nalezaly do czesto spotykanych. Ta tetnica dostarczala czysta krew do watroby, natomiast zyla watrobowa byla najwieksza z zyl w jamie brzusznej. Nie znalazl natomiast zadnych sladow szwow na zyle wrotnej, poniewaz prawie cala zostala usunieta.

– Chet, podejdz tu! – zawolal Jack. Chet McGovern dzielil z Jackiem pokoj w zakladzie. Teraz intensywnie pracowal przy sasiednim stole.

Вы читаете Chromosom 6
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату