zamykajac w ten sposob szeroko zakreslone kolo wokol Cogo. Teraz przekrecil ster i zaczeli plynac dokladnie w kierunku Isla Francesca, ktora polyskiwala w dali.
Gdy tylko cieplo sloneczne rozproszylo mgle, pojawila sie mila bryza od wody, a gladka do tej pory tafla zmarszczyla sie drobnymi falami. Plynaca pod wiatr lodz zaczela podskakiwac na pieniacych sie grzebieniach, od czasu do czasu sprawiajac prysznic pasazerom.
Isla Francesca wygladala inaczej niz jej siostrzane wyspy, a im blizej podplywali, tym bardziej stawalo sie to widoczne. Poza tym, ze byla wieksza, wapienne wypietrzenie nadawalo jej bardziej solidny wyglad. Wokol szczytow zgromadzily sie nawet przypominajace chmury opary podnoszacej sie mgly.
Po godzinie i kwadransie od wyplyniecia z przystani w Cogo Kevin przymknal przepustnice silnika i lodz zwolnila. Okolo trzydziestu metrow przed nimi zielenil sie gesto porosniety roslinnoscia poludniowo-zachodni cypel Isla Francesca.
– Z tego miejsca wyglada na niedostepny skrawek ladu! – Melanie przekrzykiwala warkot motoru.
Kevin przytaknal. Wyspa nie wygladala zachecajaco. Nie dostrzegli nawet skrawka plazy. Cale wybrzeze bylo gesto porosniete lasem mangrowe.
– Musimy znalezc ujscie Rio Diviso! – krzyknal Kevin. Zblizywszy sie do zarosli na odleglosc, ktora uznal za rozsadna, przekrecil ster i skierowal lodz wzdluz zachodniego wybrzeza. Na oslonietych od wiatru wodach fale zniknely. Kevin wstal w nadziei wypatrzenia podwodnych przeszkod, lecz woda miala kolor metnego mulu.
– A moze tam, gdzie rosnie to sitowie?! – zawolala Candace. Wskazala w strone bagiennego fragmentu wybrzeza, ktory wylonil sie zza zakretu.
Kevin skinal glowa i jeszcze bardziej zwolnil, kierujac lodz w strone dwumetrowej trzciny.
– Widac jakies przeszkody pod woda?! – zawolal do Candace.
Pokrecila glowa i odpowiedziala:
– Woda jest zbyt mulista.
Ustawil ster tak, ze znowu plyneli rownolegle do linii brzegu. Trzcina byla gesta, a bagna wdzieraly sie w glab wyspy na dobre trzydziesci metrow.
– To musi byc ujscie rzeki – zdecydowal Kevin. – Mam nadzieje, ze znajdziemy jakis kanal wodny albo okaze sie, ze nie mamy szczescia. Przez takie sitowie nie przepchniemy malej lodki, nie ma mowy.
Dziesiec minut pozniej, nie znajdujac przerwy w gestych trzcinach, obrocili lodz. Kevin wykonal ostroznie manewr, aby nie zerwac linki utrzymujacej mala lodke.
– Nie chce plynac dalej w tym kierunku – powiedzial. – Bagno staje sie coraz wezsze. Zdaje sie, ze nie znajdziemy kanalu. Poza tym boje sie podplywac zbyt blisko do mostu.
– Zgadzam sie – powiedziala Melanie. – Moze poplyniemy na drugi koniec wyspy, gdzie Rio Diviso ma swoje zrodlo?
– O tym samym myslalem.
Melanie podniosla reke otwarta dlonia w strone Kevina.
– Co to ma byc? – zapytal.
– Przybij piatke, gluptasie.
Kevin klepnal dlon Melanie i rozesmial sie. Zawrocili wokol wyspy droga, ktora juz raz przebyli, i poplyneli ku wschodnim brzegom. Kevin przyspieszyl. Ta przejazdzka ukazala im wyspe od poludniowej strony wzniesienia. Z tego miejsca nie dostrzegli w ogole wapiennego grzbietu. Wyspa wygladala jak niczym nie skalana gora porosnieta dziewicza dzungla.
– Widze jedynie ptaki! – krzyknela Melanie ponad warkotem silnika.
Kevin przytaknal. On tez dostrzegl wiele ibisow i dzierzb.
Slonce wzeszlo tak wysoko, ze slomiany daszek na lodzi stal sie wielce uzyteczny. Wszyscy stloczyli sie na rufie, korzystajac z cienia. Candace posmarowala sie nawet kremem z filtrem ochronnym, ktory Kevin znalazl w apteczce.
– Myslisz, ze bonobo z wyspy sa tak samo plochliwe jak w naturze? – zapytal Melanie.
Kevin wzruszyl ramionami.
– Chcialbym to wiedziec. Jezeli tak, to mozemy miec trudnosci, zeby je obejrzec, i caly wysilek pojdzie na marne.
– Mialy niewielki kontakt z ludzmi, dopoki nie znalazly sie w centrum weterynaryjnym – powiedziala Melanie. – Jezeli nie bedziemy sie za bardzo zblizac, to mamy chyba duza szanse.
– Czy w naturze bonobo sa plochliwe? – spytala Candace.
– Bardzo. Tak jak szympansy albo i bardziej. Szympansy nie narazone na kontakty z ludzmi bardzo trudno spotkac w naturalnym srodowisku. Sa niezwykle plochliwe, a ich zmysly sluchu i wechu tak dalece przescigaja nasze, ze ludzie nie sa w stanie podejsc dostatecznie blisko.
– Czy w Afryce zostaly jeszcze naprawde dzikie ostepy? – spytala Candace.
– Och, moj Boze, oczywiscie! Nie liczac nadmorskiej czesci Gwinei Rownikowej i fragmentow na zachod i polnocny zachod, reszta to olbrzymie obszary niezbadanych lasow tropikalnych. Mowimy o milionach kilometrow kwadratowych.
– I jak dlugo to jeszcze potrwa? – pytala dalej Candace.
– To zupelnie inna historia.
– Mozesz mi podac cos chlodnego do picia? – poprosil Kevin.
– Juz daje – odpowiedziala Candace i siegnela po styropianowe pudlo.
Dwadziescia minut pozniej Kevin znowu zredukowal obroty silnika. Skrecil na polnoc wzdluz wschodniego wybrzeza Isla Francesca. Slonce wisialo wysoko i zrobilo sie znacznie cieplej. Candace odstawila pudelko pod lawke, zeby pozostalo w cieniu.
– Znowu trafilismy na bagna – zauwazyla.
– Widze – odparl Kevin.
Skierowal lodz blisko brzegu. Jesli chodzi o rozmiary, tutejsze bagna byly podobne do tych z zachodniego kranca wyspy. Tu dzungla takze cofnela sie w glab ladu o mniej wiecej trzydziesci metrow od brzegu.
Kiedy Kevin juz mial zamiar powiedziec, ze znowu zle wybrali, w gestwinie sitowia pojawilo sie przejscie. Kevin skierowal lodz w jego strone, znacznie przy tym zwalniajac. Dziesiec metrow od brzegu wylaczyl motor.
Gdy silnik zamilkl, ogarnela ich zupelna cisza.
– Boze, az mi dzwoni w uszach – poskarzyla sie Melanie.
– Czy to wyglada na przesmyk? – Kevin spytal Candace, ktora znowu przeszla na dziob lodzi.
– Trudno powiedziec.
Kevin wyciagnal srube z wody. Nie chcial, zeby wkrecily sie w nia jakies podwodne rosliny.
Lodz wplynela miedzy trzciny. Dno otarlo sie o pien i staneli. Kevin wyciagnal reke, zeby zatrzymac plynaca ku rufie mala lodke i nie dopuscic do zderzenia.
– Wyglada na wodny szlak ciagnacy zakolami w strone wyspy – stwierdzila Candace. Stala na burcie, przytrzymujac sie dachu szalasu, widziala wiec ponad sitowiem.
Kevin odlamal kawalek trzciny i rzucil na wode. Obserwowal. Plynela wolno, ale i niezmiennie w kierunku, w ktorym zmierzali.
– Zdaje sie, ze trafilismy na slaby prad – stwierdzil Kevin. – Mysle, ze to dobry znak. Sprobujmy druga lodka. – Ustawil ja rownolegle do boku burty wiekszej lodzi.
Z pewnymi trudnosciami, jako ze lodeczka nie byla stabilna, przesiedli sie do niej wraz ze sprzetem i jedzeniem. Kevin usiadl z tylu, a Candace z przodu. Melanie zajela miejsce w srodku. Chybotliwa lodeczka zdenerwowala ja, wolala wiec usiasc na dnie.
Odpychajac sie od wiekszej lodzi, troche ciagnac za trzciny, a troche wioslujac, ruszyli przed siebie. Gdy znalezli sie w tym, co, jak mieli nadzieje, jest nurtem, poruszanie stalo sie znacznie latwiejsze.
Kevin wioslowal na rufie, Candace na dziobie; plyneli w tempie spacerowym. Waski, poltorametrowy przesmyk wil sie zakolami przez bagna. Slonce swiecilo chyba z cala swoja rownikowa moca, chociaz byla dopiero osma rano. Palilo niemilosiernie. Trzciny powstrzymywaly bryze, co tym bardziej podnosilo temperature.
– Nie ma zbyt wielu szlakow prowadzacych przez wyspe – odezwala sie Melanie, przypatrujac sie uwaznie mapie topograficznej.
– Glowny prowadzi z malpiej stolowki do Lago Hippo – stwierdzil Kevin.