podlodze lezaly chodnik a na nich staly sofy i fotele ustawione tak, zeby mozna bylo wygodnie rozmawiac, ale byla to tylko poczekalnia. I tym razem bez trudu zauwazyli punkt informacyjny.
Jack zapukal, a siedzaca wewnatrz kobieta uchylila jedna z szyb. Rowniez i ona byla niezwykle uprzejma.
– Mamy do pani pytanie – zaczal Jack. – Jestesmy lekarzami i chcielibysmy sie dowiedziec, czy w tej chwili w szpitalu znajduja sie pacjenci po transplantacji?
– Tak, oczywiscie. Mamy jednego pacjenta – odpowiedziala sekretarka z wyrazem zmieszania na twarzy. – Pan Horace Winchester. Jest w pokoju 302, gotowy do wypisania.
– Swietnie – odparl Jack. – Jaki organ mial przeszczepiony?
– Watrobe – odpowiedziala. – Czy panstwo jestescie z grupy z Pittsburgha?
– Nie, jestesmy z grupy z Nowego Jorku.
– Ach tak – odpowiedziala kobieta, ale widac bylo, ze niczego nie rozumie.
– Dziekuje – odpowiedzial Jack i skierowal sie z przyjaciolmi do windy, ktora dostrzegl po prawej stronie.
– Szczescie wreszcie zaczelo nam dopisywac – zauwazyl podekscytowany. – Wyglada na to, ze pojdzie latwo. Moze wystarczy tylko zajrzec do informatora.
– Jezeli to rzeczywiscie jest takie proste – skomentowala Laurie.
– Prawda. Moze wiec lepiej wpasc do Horace'a i zasiegnac informacji ze zrodla.
– Czlowieku – odezwal sie Warren – to moze ja i Natalie powinnismy zostac na dole? Nie bardzo znamy sie na szpitalach, wiesz, co mam na mysli?
– Chyba tak. Jednak sadze, ze powinnismy trzymac sie razem, gdybysmy musieli dostac sie do lodzi szybciej niz bysmy chcieli. Wiesz, o czym mowie? – Jack usmiechnal sie znaczaco.
Warren skinal potakujaco glowa i Jack wcisnal przycisk windy.
Cameron McIvers przywykl do falszywych alarmow. Wlasciwie wiekszosc informacji, jakie docieraly do niego albo do Biura Ochrony, to byly takie falszywe alarmy. Dlatego gdy wchodzil do czesci hotelowej, nie czul sie zaniepokojony. Jednak na tym, aby sprawdzic wszelkie mozliwe zagrozenia, polegala jego praca albo w kazdym razie taki byl jeden z jego obowiazkow.
Zblizajac sie do informacji, zauwazyl, ze w holu jak zwykle panuje cisza i spokoj. Umocnilo go to tylko w przekonaniu, ze ten telefon, jak wiekszosc wczesniejszych, nie zapowiada nieszczescia.
Zapukal w szybe, ktora natychmiast sie odsunela.
– Panno Williams – powiedzial, dotykajac na przywitanie ronda kapelusza. Podobnie jak inni funkcjonariusze, nosil mundur w kolorze khaki, a na glowie australijski kapelusz. Mial tez skorzany pas z koalicyjka, do ktorego z prawej strony przytroczona byla pochwa z beretta, a z lewej radiotelefon.
– Tamtedy poszli – powiedziala Corrina Williams podnieconym glosem. Podniosla sie, wychylila i wskazala palcem za naroznik.
– Spokojnie – odparl lagodnie Cameron. – O kim wlasciwie pani mowi?
– Nie podali zadnych nazwisk. Bylo ich czworo. Mowil tylko jeden. Powiedzial, ze jest lekarzem.
– Hmmm – zastanowil sie Cameron. – I nigdy wczesniej nie widziala ich pani?
– Nigdy – odparla zaniepokojona. – Zaskoczyli mnie. Pomyslalam, ze moze przylecieli wczoraj i sa zakwaterowani w hotelu. Ale powiedzieli, ze przyszli obejrzec szpital. Kiedy im powiedzialam, jak tam dotrzec, natychmiast poszli.
– Byli biali czy czarni? – Moze to jednak nie jest falszywy alarm, pomyslal.
– Pol na pol. Dwoje bialych i dwoje czarnych. Ale sadzac po ubiorach, powiedzialabym, ze przyjechali z Ameryki.
– Rozumiem – odparl Cameron. Pocieral brode i rozwazal, czy mozliwe jest, aby jacys Amerykanie zatrudnieni w Strefie mogli przyjsc do hotelu i twierdzic, ze chca obejrzec Szpital.
– Ten, ktory mowil, powiedzial tez cos dziwnego, ze jego organizm pelni wszystkie funkcje prawidlowo. Zupelnie nie wiedzialam, co odpowiedziec.
– Hmmm – powtorzyl Cameron. – Mozna skorzystac z telefonu?
– Oczywiscie. – Podniosla aparat z biurka i postawila go przed Cameronem na blacie.
Wybral bezposredni numer do biura szefa Strefy. Siegfried odebral blyskawicznie.
– Jestem w hotelu – wyjasnil Cameron. – Uznalem, ze musze ci opowiedziec o dziwnej sprawie. Czworka dziwnych lekarzy zjawila sie u panny Williams. Oznajmili, ze przyszli obejrzec szpital.
Odpowiedz Siegfrieda byla tak przerazajaco wsciekla, ze Cameron odsunal sluchawke od ucha. Nawet Corrina skurczyla sie ze strachu.
Cameron oddal telefon sekretarce. Nie doslyszal wszystkich inwektyw, ktore wyrzucil z siebie Siegfried, ale sens byl jasny. Mial natychmiast wzmocnic ochrone i ujac obcych lekarzy.
Cameron jednoczesnie odpial kabure z bronia i pasek zabezpieczajacy radiotelefon. Wyjal je i polaczyl sie z baza. Potem szybkim krokiem skierowal do szpitala.
Pokoj 302 znajdowal sie od frontu. Z okna roztaczal sie widok na plac. Znalezli go bez trudnosci. Nikt ich nie zatrzymywal i nie sprawdzal. Od wyjscia z windy az do otwartych drzwi pokoju nie widzieli zywej duszy.
Jack zapukal, chociaz jasne bylo, ze pokoj stal w tej chwili pusty. Bez watpienia ktos go zajmowal, swiadczylo o tym wiele drobiazgow, ale tego kogos nie bylo chwilowo w pomieszczeniu. Telewizor z wbudowanym magnetowidem byl wlaczony. Lecial jakis stary film z Paulem Newmanem. Szpitalne lozko bylo w lekkim nieladzie. Walizka lezala otwarta, czesciowo zapakowana.
Zagadka rozwiazala sie sama, gdy Laurie uslyszala zza zamknietych drzwi lazienki odglos prysznica.
Kiedy woda przestala leciec, Jack zapukal, jednak dopiero dobre dziesiec minut pozniej Horace Winchester pojawil sie w pokoju.
Byl mezczyzna okolo piecdziesieciu paru lat, korpulentnej postury. Wygladal na szczesliwego i zdrowego. Zawiazal pasek plaszcza kapielowego i z westchnieniem ulgi opadl w miekki fotel stojacy przy lozku.
– Czemu zawdzieczam wizyte? – zapytal, usmiechajac sie do gosci. – Wiecej was, niz widzialem przez caly pobyt tutaj.
– Jak sie pan czuje? – zapytal Jack. Wzial krzeselko, postawil je tuz przed Horace'em i usiadl. Warren i Natalie wymkneli sie na zewnatrz. Czuli sie nieswojo w pokoju pacjenta. Laurie podeszla do okna. Widzac grupe zolnierzy, zaczela sie coraz bardziej niepokoic. Wolalaby skrocic wizyte do niezbednego minimum i jak najszybciej znalezc sie w lodzi.
– Czuje sie po prostu swietnie – odparl Horace. – To prawdziwy cud. Przyjechalem tu z jedna noga w grobie, zolty jak kanarek. Spojrzcie teraz na mnie! Moge pojechac do jednego z moich osrodkow wypoczynkowych i zaliczyc trzydziesci szesc dolkow w golfa. Och, kochani, jestescie zaproszeni do wszystkich moich kurortow i mozecie zostac tak dlugo, jak wam sie bedzie podobalo, a wszystko na moj koszt. Lubi pan narty?
– Owszem – odparl Jack. – Ale wolalbym teraz porozmawiac o panskim przypadku. Rozumiem, ze przeszedl pan tu transplantacje watroby. Chcialbym zapytac, skad pochodzila watroba?
Na twarzy Horace'a blakal sie niewyrazny polusmiech. Zaczal sie uwaznie przygladac Jackowi.
– To jakis test? – zapytal. – To niepotrzebne. Nie zamierzam z nikim o tym rozmawiac. Nie moglbym byc bardziej wdzieczny. Wlasciwie, to gdy tylko bedzie mozna, zamierzam zaplacic za kolejny duplikat.
– Co pan ma na mysli, mowiac 'duplikat'?
– Czy jestescie z zespolu z Pittsburgha? – zapytal Horace, patrzac na Laurie.
– Nie, jestesmy czlonkami zespolu z Nowego Jorku. I jestesmy zafascynowani panskim przypadkiem. Cieszymy sie, ze czuje sie pan tak dobrze i jestesmy tu, aby sie uczyc. – Jack usmiechnal sie. – Zamieniamy sie w sluch. Moglby pan zaczac od poczatku?
– To znaczy jak zachorowalem? – zapytal Horace. Byl dosc zmieszany.
– Nie, raczej jak doszlo do tego, ze przyjechal pan do Afryki na transplantacje. I chcialbym wiedziec, co rozumie pan pod okresleniem 'duplikat'. Czy w jakis sposob udalo sie panu otrzymac watrobe od malpy?
Horace zasmial sie nerwowo i potrzasnal glowa.
– Co tu sie dzieje? – Spojrzal znowu na Laurie, a potem na Natalie i Warrena, ktorzy staneli w drzwiach.
– Uff – odezwala sie Laurie. Spogladala przez okno. – Przez plac biegnie w nasza strone oddzial zolnierzy.