Warren szybko podszedl do okna i wyjrzal przez nie.
– Kurde, czlowieku. Zwietrzyli sprawe!
Jack wstal, zrobil krok do przodu, zlapal Horace'a za ramiona i zblizyl twarz do jego twarzy.
– Bardzo mnie pan rozczaruje, nie odpowiadajac na pytanie, a rozczarowany robie najdziwniejsze rzeczy. Co to bylo za zwierze? Szympans?
– Wchodza do szpitala – krzyknal Warren. – Wszyscy sa uzbrojeni w AK-47.
– No dalej! – Jack ponaglil Horace'a, potrzasajac nim lekko. – Gadaj! Czy to byl szympans? – Jack zacisnal dlonie na ramionach mezczyzny.
– Bonobo – pisnal Horace. Byl przerazony.
– To gatunek malpy?
– Tak – przyznal Horace.
– Dalej, czlowieku! – Warren stal juz na korytarzu. – Zabierajmy stad nasze dupy!
– A co oznacza 'duplikat'?
Laurie zlapala Jacka za ramie.
– Nie ma czasu. Zolnierze beda tu za minute.
Jack niechetnie puscil mezczyzne i pozwolil sie pociagnac w strone drzwi.
– Cholera, bylem juz tak blisko.
Warren machal gwaltownie w ich strone. Biegl z Natalie korytarzem na tyly budynku. Otworzyly sie drzwi windy. Wyszedl z niej Cameron z beretta w dloni.
– Wszyscy stac! – krzyknal, dostrzegajac obcych. Schwycil bron w obie dlonie, uniosl ja i wycelowal w Warrena i Natalie. Potem blyskawicznie przesunal lufe na Jacka i Laurie. Utrudnieniem dla Camerona bylo to, ze przeciwnicy znajdowali sie po obu jego stronach. Kiedy patrzyl na jednych, nie widzial drugich.
– Rece na glowy! – rozkazal, wymachujac bronia. Wszyscy posluchali, chociaz za kazdym razem, gdy Cameron spogladal w strone Laurie i Jacka, Warren zblizal sie do niego o krok.
– Nikomu nic sie nie stanie – zapewnil szef ochrony, obracajac sie z bronia znowu w strone Warrena.
Warren wykonal krok do przodu i jego stopa z predkoscia blyskawicy trafila w rece Camerona. Bron uderzyla o sufit. Zanim Cameron zdazyl zareagowac na jej niespodziewana utrate, Warren przyskoczyl do niego i uderzyl dwa razy, raz w zoladek, drugi raz w nos. Cameron padl na plecy.
– Ciesze sie, ze jestes po mojej stronie – powiedzial Jack.
– Zwiewamy do lodzi! – powiedzial Warren, nie majac ochoty na zarty.
– Jestem otwarty na wszelkie sugestie – stwierdzil Jack.
Cameron jeczal i trzymal sie za brzuch.
Warren popatrzyl w obie strony korytarza. Chwile wczesniej zamierzal pobiec na tyl budynku, ale teraz uwazal, ze to nie jest dobre rozwiazanie. W polowie korytarza dostrzegl grupe pielegniarek pokazujacych palcami w jego strone.
Naprzeciwko windy, na wysokosci oczu widniala strzalka pokazujaca w glab korytarza, za pokoj Horace'a Winchestera. Napisano na niej: OPER.
Zdajac sobie sprawe, ze nie maja czasu na dyskusje, Warren wskazal kierunek.
– Tedy! – warknal.
– Do sali operacyjnej? – zapytal Jack. – Dlaczego?
– Bo tego sie nie spodziewaja – odpowiedzial Warren. Chwycil Natalie za reke i pociagnal ja tak, ze musiala biec.
Jack i Laurie pospieszyli za nimi. Przebiegli obok pokoju Horace'a, ale tegawy jegomosc ze strachu zamknal sie w lazience. Czesc operacyjna oddzielona byla od reszty szpitala wahadlowymi drzwiami. Warren uderzyl w nie i przeszedl, trzymajac wyciagnieta reke niczym atakujacy zawodnik futbolu amerykanskiego. Jack i Laurie byli tuz za nim.
Nikt nie czekal na operacje, w sali pooperacyjnej tez nie bylo zadnego pacjenta. Nie swiecily sie nawet zadne lampy z wyjatkiem jednej w magazynku w polowie korytarza. Drzwi do magazynku byly uchylone, dajac lekka poswiate.
Slyszac halasy przy drzwiach do oddzialu operacyjnego, z magazynu wyjrzala jakas kobieta. Ubrana byla w fartuch, na glowie miala czepek. Wstrzymala oddech, widzac cztery postaci biegnace w jej kierunku.
– Hej, nie wolno tu wchodzic w cywilnym ubraniu – zawolala, gdy tylko odzyskala rezon. Ale Warren i pozostali juz ja mineli. Zdumiona odprowadzila intruzow wzrokiem. Znikneli w koncu korytarza za drzwiami prowadzacymi do laboratorium.
Wrocila do magazynu i siegnela do wiszacego na scianie telefonu.
Warren zatrzymal sie, gdyz teraz korytarz rozdzielal sie w ksztalcie litery T. Popatrzyl w obie strony. Z lewej, na koncu swiecilo sie na scianie czerwone swiatlo oznajmiajace alarm pozarowy. Ponad nim wisial napis: WYJSCIE.
– Powoli! – zawolal Jack, widzac Warrena gotowego do ruszenia w tamta strone. Spodziewal sie tam znalezc schody przeciwpozarowe.
– Czlowieku, co znowu? – zapytal zaniepokojony Warren.
– To wyglada na laboratorium – powiedzial Jack. Podszedl do przezroczystych drzwi i zajrzal przez nie do srodka. To, co zobaczyl, zrobilo na nim ogromne wrazenie. Chociaz znajdowali sie w srodkowej Afryce, mial przed soba najbardziej nowoczesne laboratorium, jakie kiedykolwiek widzial. Kazda, nawet najmniejsza czesc wyposazenia wygladala na zupelnie nowa.
– No, dalej! – poganiala Laurie. – Nie ma czasu na ciekawosc. Musimy sie stad wydostac.
– To prawda, czlowieku. Szczegolnie po pobiciu tego ochroniarza musimy wyrywac przed siebie.
– Wy idzcie – powiedzial niespodziewanie Jack. – Spotkamy sie w lodzi.
Warren, Laurie i Natalie wymienili niespokojne spojrzenia.
Jack sprobowal otworzyc drzwi. Nie byly zamkniete. Wszedl do srodka.
– Na milosc boska – westchnela Laurie. Jack potrafil byc taki denerwujacy. Czym innym bylo nie dbac o wlasne bezpieczenstwo, ale czym innym narazac na niebezpieczenstwo innych.
– Jak nic, wpadna tu za chwile ci z ochrony i zolnierze – przypomnial Warren.
– Wiem – odpowiedziala Laurie. – Wy idzcie, a ja sciagne go tak szybko jak sie da.
– Nie moge was zostawic – odparl Warren.
– Pomysl o Natalie.
– Nonsens – odezwala sie Natalie. – Nie jestem plochliwa kobietka. Razem sie w to wpakowalismy.
– Idzcie tam obie i wlejcie mu troche oleju do glowy – powiedzial Warren. – Ja pobiegne i wlacze alarm przeciwpozarowy.
– Rety, po co znowu? – zapytala Laurie.
– To stara sztuczka, ktorej nauczylem sie jeszcze jako smarkacz. Ile razy masz klopoty, narob takiego balaganu, jak tylko sie da. Wtedy bedziesz miec szanse wysliznac sie z opresji.
– Trzymam cie za slowo – powiedziala Laurie. Skinela na Natalie i obie weszly do laboratorium.
Znalazly Jacka w czasie milej konwersacji z laborantka ubrana w dlugi, bialy kitel. Byla piegowata, rudowlosa i miala przyjacielski usmiech na ustach. Jack zdazyl ja juz rozbawic.
– Przepraszam! – odezwala sie Laurie, starajac sie uspokoic glos. – Jack, musimy juz isc.
– Laurie, to Rolanda Phieffer – przedstawil Jack. – Wyobraz sobie, ze przyjechala z Heidelbergu w Niemczech.
– Jack! – powtorzyla Laurie przez zacisniete zeby.
– Rolanda wlasnie opowiadala mi ciekawe rzeczy. Ona i jej koledzy pracuja tu nad antygenami glownego zespolu zgodnosci tkankowej. Otrzymuja je z okreslonego chromosomu jednej komorki i wszczepiaja w to samo miejsce w innej komorce.
Natalie, ktora podeszla do duzego okna, z ktorego rozciagal sie widok na plac, teraz odwrocila sie w strone rozmawiajacych.
– Jest jeszcze gorzej. Przyjechal samochod pelen tych Arabow w czarnych garniturach.
W tej samej chwili zaczal wyc alarm przeciwpozarowy. Najpierw zabrzmialy trzy ostre przerazliwe dzwonki, a po nich rozlegl sie nagrany glos: 'Ogien w laboratorium! Prosze natychmiast skierowac sie do wyjscia ewakuacyjnego! Nie uzywac windy!'
– Ojej! – zawolala Rolanda. Szybko rozejrzala sie dookola, aby sprawdzic, co powinna zabrac ze soba.