Cassi milczala, choc kusilo ja, zeby powiedziec, iz jesli tego nie wie po czterdziestu dwoch latach, to juz nigdy sie nie dowie. Zamiast tego przeprosila go za pochopne posadzenie oraz za to, ze poszla z tym do matki. Ze lzami w oczach oswiadczyla, ze go bardzo kocha i ze bardziej przerazila ja mozliwosc rozstania niz sprawa narkotykow. Pragnela, by ich stosunki unormowaly sie. Jesli to jej skargi na chorobe daly poczatek napieciu, postanowila unikac tego tematu. Ale obecnie jej oko stalo sie problemem.
Przybycie kolejnej wyjacej karetki pogotowia przywrocilo Cassi do rzeczywistosci. Chociaz nie chciala denerwowac Thomasa, nie miala juz wyboru. Nie mogla poddac sie operacji nie powiadamiajac go o tym. W zlym nastroju nacisnela guzik windy. Teraz, natychmiast musi rozmawiac z Thomasem. Obawiala sie, ze odkladajac te rozmowe do wieczora, nie odbedzie jej wcale.
Starajac sie nie myslec o tym wiecej, udala sie do gabinetu Thomasa. Na szczescie w poczekalni nie bylo pacjentow. Doris spojrzala na nia znad maszyny do pisania, a nastepnie spokojnie wrocila do swojego zajecia.
– Czy zastalam Thomasa? – zapytala Cassi.
– Tak – odpowiedziala Doris, nie przerywajac pisania. – Ma u siebie ostatniego pacjenta.
Cassi usiadla na rozowej kanapie. Nie mogla czytac, gdyz dzialanie kropli jeszcze nie ustalo. Poniewaz Doris nie patrzyla na nia, Cassi obserwowala ja spod oka. Spostrzegla, ze pielegniarka zmienila sposob uczesania. Pomyslala, ze Doris wyglada lepiej bez koka.
W drzwiach gabinetu Thomasa pojawil sie pacjent. Promienial radoscia, usmiechal sie do Doris. – Czuje sie wspaniale – oznajmil. – Doktor mi powiedzial, ze jestem juz zdrow. Moge robic to, na co mam ochote.
Wkladajac plaszcz, zwrocil sie do Cassi: – Doktor Kingsley ma wielkie zdolnosci. Nie martw sie o nic, mloda damo. – Nastepnie podziekowal Doris, poslal jej calusa i wyszedl z poczekalni.
Cassi westchnela podnoszac sie z miejsca. Wiedziala dobrze, ze Thomas jest wybitnym lekarzem. Gdyby zechcial ofiarowac jej choc troche tego serca, ktorym tak hojnie obdarzal swoich pacjentow…
Gdy Cassi weszla do gabinetu, Thomas cos dyktowal. – Dziekuje ci, przecinek, Michael, przecinek, za ten interesujacy przypadek, przecinek, jesli tylko bym mogl cos pomoc jeszcze w jego sprawie, przecinek, dzwon do mnie bez wahania. Kropka. Twoj oddany, koniec tekstu.
Wylaczywszy aparat, Thomas obrocil sie na krzesle. Spojrzal na Cassi z rozmyslna obojetnoscia.
– Czemu zawdzieczam te wizyte? – zapytal.
– Wracam wlasnie od okulisty – zaczela Cassi, starajac sie panowac nad glosem.
– Bardzo mi milo – powiedzial.
– Musze z toba pomowic.
– Mow wiec, ale krotko – powiedzial spogladajac na zegarek. – Mam wlasnie pacjenta we wstrzasie kardiogennym, musze go zaraz zobaczyc.
Jej odwaga nagle stopniala. Bala sie, ze Thomas zareaguje irytacja, gdy zacznie mu mowic o swojej chorobie. Zachowywal sie z agresywna nonszalancja. Robil wrazenie, jakby chcial ja sprowokowac do nie przemyslanych reakcji.
– Tak wiec, o co chodzi? – zapytal.
– Przeszlam badanie oka – mowila Cassi, kluczac wokol zasadniczej sprawy. – Nastapilo pewne pogorszenie. Byloby dobrze, gdybysmy mogli wczesniej wrocic do domu.
– Niestety, ja nie moge – odparl Thomas, podnoszac sie z miejsca. – Jestem pewien, ze pacjent bedzie wymagal natychmiastowej operacji. – Zdjal z siebie biala marynarke i powiesil ja na drzwiach wiodacych do pokoju, w ktorym przeprowadzal badania. – Wyglada na to, ze bede musial spedzic te noc w szpitalu.
Nie wykazal najmniejszego zainteresowania jej okiem.
Cassi chciala mu powiedziec o czekajacej ja operacji, ale nie byla w stanie. Zamiast tego wyszeptala: – Poprzednia noc takze spedziles w szpitalu. Za duzo pracujesz, potrzebujesz wiecej wypoczynku.
– Ktos z nas musi pracowac – stwierdzil Thomas. – Nie wszyscy mozemy byc psychiatrami. – Zarzucil na siebie marynarke od 'cywilnego' garnituru, a nastepnie wrocil do biurka, zeby oderwac papier z przedyktowanym przed chwila tekstem.
– Nie jestem pewna, czy moje oczy pozwola mi dzisiaj prowadzic samochod – zauwazyla Cassi. Zignorowala zlosliwa uwage o psychiatrach.
– Masz do wyboru: albo przeczekac dzialanie kropli i pojechac pozniej, albo zostac na noc w szpitalu. – Zrobisz, jak uwazasz. Mowiac to ruszyl do drzwi.
– Poczekaj jeszcze – zawolala Cassi. Czula, ze w ustach jej zaschlo. – Musze ci jeszcze cos powiedziec. Czy nie uwazasz, ze powinnam poddac sie operacji oka?
Nareszcie powiedziala, o co jej chodzi. Spojrzala na swoje rece: palce byly splecione ze soba, dlonie zacisniete jedna na drugiej. Rozplotla je i nie wiedziala, co ma z nimi zrobic.
– Dziwie sie, ze jeszcze zalezy ci na mojej opinii – odparl oschle Thomas. Usmiech znikl z jego ust. – Niestety, ja nie jestem chirurgiem okulista. Nie mam pojecia, czy powinnas sie poddac operacji oka. Dlatego skierowalem cie do Obermeyera.
Narastala w nim agresja, a tego wlasnie Cassi obawiala sie najbardziej. To, co mu powiedziala o swoim oku, tylko pogorszylo sytuacje.
– Oprocz tego – ciagnal Thomas – moglabys wybrac lepsza pore na omawianie tego rodzaju sprawy. Mam w tej chwili na gorze pacjenta, ktory umiera. Ze swoim okiem masz klopoty juz od wielu miesiecy. Przychodzisz do mnie teraz i chcesz o nim rozmawiac, gdy ja jestem bardzo zajety. Moj Boze, Cassi! Pomysl rowniez o innych ludziach, choc przez chwile, dobrze?
Stanowczym krokiem podszedl do drzwi, pchnal je energicznie i wyszedl.
Pod wieloma wzgledami Thomas ma racje, myslala Cassi. Przychodzac do niego tutaj ze sprawa swojego oka, postapila wysoce niewlasciwie; Thomas to chyba mial na mysli, gdy wspomnial o umierajacym pacjencie.
Z zacisnietymi do bolu ustami opuscila biuro Thomasa. Doris udawala bardzo zajeta pisaniem na maszynie, Cassi jednak domyslila sie, ze podsluchiwala. Po drodze do windy postanowila wrocic na Clarkson 2. Bala sie pozostac sama ze swoimi myslami; ponadto zdawala sobie sprawe z tego, ze – przynajmniej na razie – nie moze prowadzic samochodu.
Wrocila na Clarkson 2, gdzie wlasnie trwalo popoludniowe zebranie zespolu.
Nie czula sie na silach, by pojsc na zebranie – postanowila przez reszte dnia odpoczywac. Znalazlszy sie wsrod przyjaciol, moze latwo sie rozkleic.
Nie zauwazona przez nikogo wsliznela sie do swojego pokoju i szybko zamknela drzwi. Obchodzac wokol szerokie niemal na caly pokoj biurko, opadla na stare krzeslo obrotowe. Cassi probowala nieco ozywic ten pokoj, zawieszajac na scianach reprodukcje impresjonistow kupione w Harvardzie. Niewiele to pomoglo – fluoryzujace oswietlenie sprawialo, ze pokoj wciaz wygladal jak cela sledcza.
Skrzyzowala rece na biurku, polozyla na nich glowe, myslami bladzac bez przerwy wokol swoich malzenskich problemow. Odetchnela z ulga, gdy uslyszala ostre pukanie do drzwi. Nim zdazyla odpowiedziec, do pokoju wszedl William Bentworth.
– Czy nie bedzie pani miala nic przeciwko temu, jesli usiade? – zapytal Bentworth z nietypowa dla siebie grzecznoscia.
– Nie – odpowiedziala Cassi, zdumiona nieoczekiwana wizyta pulkownika. Byl starannie ubrany w brazowe spodnie i swiezo wyprasowana kraciasta koszule. Buty mial wypucowane na wysoki polysk.
Usmiechnal sie. – Czy moge zapalic?
– Prosze bardzo – odpowiedziala. W ten sposob zrobila niecodzienne dla siebie ustepstwo, w nadziei, ze to rozwiaze mu jezyk. Zapalenie papierosa odbylo sie z charakterystycznym ceremonialem. Z papierosem w reku Bentworth odchylil sie w krzesle do tylu i znowu usmiechnal. Po raz pierwszy jego jasnoniebieskie oczy byly cieple i serdeczne. Byl przystojnym, o szerokich barach mezczyzna, mial bujne ciemne wlosy i regularne rysy.
– Czy pani doktor czuje sie dobrze? – zapytal pochylajac sie do przodu i przygladajac sie jej wnikliwie.
– Doskonale. Dlaczego pan pyta?
– Wyglada pani na przygnebiona.
Cassi skierowala swoj wzrok na reprodukcje Moneta, przedstawiajaca mala dziewczynke z matka wsrod kwitnacych makow. Starala sie pozbierac mysli. Zdumialo ja, ze pacjent jest tak spostrzegawczy.
– Z pewnoscia czuje sie pani winna – zauwazyl Bentworth, starannie wydmuchujac dym na bok.
– Nie rozumiem dlaczego.
– Dlatego, ze pani rozmyslnie mnie unika.