izby przyjec. Mimo ze wlasciwi urzednicy juz sie pojawili, sprawa nie posunela sie wcale do przodu. Na kazdym kroku pojawialy sie jakies utrudnienia.
Okazalo sie, ze nie ma karty szpitalnej, a bez niej nie moze byc przyjeta. Poradzono jej, zeby udala sie do biura ID na trzecim pietrze.
Po pol godzinie uzbrojona w dokument, ktory przypominal karte kredytowa, wrocila do izby przyjec. Tutaj znowu napotkala przeszkode nie do pokonania. Cassi w szpitalu poslugiwala sie panienskim nazwiskiem 'Cassidy', gdyz tak opiewal jej dyplom. Z kolei Thomas ubezpieczyl ja pod nazwiskiem 'Kingsley', urzedniczka domagala sie wiec przedstawienia swiadectwa slubu. Cassi oswiadczyla, ze nie posiada takiego dokumentu. Nie przyszlo jej nawet do glowy, ze swiadectwo slubu moze byc potrzebne, zeby zostac przyjeta do szpitala. Chciala, aby urzedniczka zadzwonila do biura Thomasa i wyjasnila sprawe. Ta jednak z uporem nalegala, ze komputer musi otrzymac wymagany dokument; ona tu nie ma nic do powiedzenia, jest tylko osoba obslugujaca aparature. W koncu problem zostal rozwiazany przez kogos z kierownictwa i udalo sie 'sklonic' komputer do przyjecia informacji o malzenstwie. Ostatecznie Cassi skierowano do pokoju na siedemnastym pietrze. Odprowadzala ja sympatyczna dziewczyna w zielonym uniformie z napisem: 'Memorial Volunteer'.
Nie od razu poszly na siedemnaste pietro. Najpierw udaly sie na drugie, do gabinetu rentgenologicznego. Tam Cassi oswiadczyla, ze przed szescioma tygodniami miala robione przeswietlenie, wobec czego nie potrzebuje nowego zdjecia. Przeswietlenia klatki piersiowej wymagal anestezjolog ze wzgledu na narkoze. Trzeba bylo calej godziny, zeby Cassi udalo sie dotrzec do kierownika anestezjologii, ktory zadzwonil do doktora Obermeyera, ten zas z kolei – do Jacksona, kierownika szpitalnej radiologii. Po sprawdzeniu starego zdjecia Jackson oddzwonil do Obermeyera, a ow – do kierownika anestezjologii, ktory z kolei powiadomil urzednika radiologii, ze pacjentka nie potrzebuje nowego zdjecia klatki piersiowej.
Potem juz wszystko poszlo gladko, wlacznie z wizyta w laboratorium. Trzeba bylo oddac krew i mocz do analizy. W koncu Cassi zostala umieszczona w dwuosobowym pomalowanym na niebiesko pokoju. Jej sasiadka okazala sie szescdziesieciojednoletnia kobieta z zabandazowanym lewym okiem.
– Nazywam sie Mary Sullivan – oznajmila, gdy Cassi juz sie jej przedstawila. Bez protezy w ustach wygladala na wiecej niz szescdziesiat jeden lat. Cassi zaciekawila sie, jakiego rodzaju operacje oka przeszla ta kobieta.
– Odkleila mi sie siatkowka – rzekla Mary, jakby odgadujac mysli Cassi. – Musieli mi wyjac oko i przykleic ja z powrotem za pomoca strumienia laserowego.
Cassi rozesmiala sie mimo woli. – Nie sadze, zeby wyjmowali pani oko.
– A jednak. Kiedy po raz pierwszy zdjeli mi bandaz z oka, widzialam wszystko podwojnie i pomyslalam, ze siatkowke przykleili mi krzywo.
Cassi nie miala ochoty sie spierac. Rozpakowala swoje rzeczy, starannie ukladajac ampulki z insulina i strzykawki w szufladzie nocnej szafki. Wieczorem – jak zwykle – powinna sobie zrobic zastrzyk, ale potem – az do odwolania – bedzie to za nia robil jej internista, doktor McInery.
Cassi przebrala sie w pizame. Troche to bylo glupie zakladac pizame w bialy dzien, ale takie byly przepisy. Pacjent w lozku jest bardziej zdyscyplinowany: w pizamie byla juz tylko pacjentka.
Kiedy wyszla z pokoju bez lekarskiego fartucha, czula sie nieswojo, jakby uczynila cos niewlasciwego, a gdy znalazla sie na osiemnastym pietrze, dokad sie wybrala, zeby odwiedzic Roberta, miala wrazenie, ze jest tutaj intruzem.
Zastukala do drzwi pokoju 1847 – nie uslyszala odpowiedzi. Cichutko otwarla drzwi: Robert lezal na plecach lekko pochrapujac. W kaciku jego ust widac bylo na wpol juz zaschnieta kropelke krwi. Najwidoczniej wciaz jeszcze znajdowal sie w stanie narkozy.
Powodowana profesjonalnym odruchem spojrzala na kroplowke. Plyn splywal wolno, rownomiernie. Cassi pocalowala koniuszek swojego wskazujacego palca i dotknela nim czola Roberta. Na stojacej obok lozka nocnej szafce spostrzegla plik wydrukow komputerowych. Lezaca na samym wierzchu karta – jak sie tego spodziewala – zawierala dane dotyczace serii SSD. Przez chwile wahala sie, czy nie zabrac ich ze soba, ale bala sie, ze Thomas moglby je u niej znalezc. Ostatecznie postanowila je obejrzec razem z Robertem. Pomyslala takze, ze jesli ma potraktowac powaznie jego domysly o morderstwie, tego rodzaju dokumenty nie powinny znajdowac sie u niej na dzien przed jej operacja.
Thomas otworzyl drzwi do poczekalni i skinawszy glowa oczekujacym go pacjentom przeszedl szybko do swojego gabinetu nie zatrzymujac sie. Przeklinal w myslach architekta, ktory nie zaprojektowal oddzielnego wejscia do gabinetu, tak zeby mozna bylo dostac sie do niego niepostrzezenie. Doris usmiechnela sie, gdy przechodzil, ale nie wstala: wczorajszy epizod troche ja przestraszyl. Podala mu notatki o odebranych pod jego nieobecnosc telefonach.
W gabinecie Thomas wlozyl bialy fartuch, ktory lubil miec na sobie, kiedy przyjmowal pacjentow: fartuch narzucal im nie tylko respekt, ale i posluszenstwo. Usiadl przy biurku i szybko przebiegl oczami notatki od Doris. Zatrzymal sie przy notatce o telefonie od Cassi: dzwonila z pokoju 1740. Thomas zmarszczyl czolo: byl to dwuosobowy pokoj, znajdujacy sie naprzeciwko pokoju pielegniarek.
Naglym ruchem podniosl sluchawke telefonu i wykrecil numer kierownika izby przyjec, Grace Peabody.
– Prosze pani – odezwal sie glosem pelnym irytacji. – Wlasnie dowiedzialem sie, ze moja zona zostala przyjeta do dwuosobowej sali. Chcialbym bardzo, zeby miala swoj wlasny pokoj.
– Rozumiem pana, ale obecnie brakuje wolnych jedynek.
– Jestem pewien, ze znajdzie pani dla niej oddzielny pokoj. Jest to dla mnie bardzo wazna sprawa. W przeciwnym wypadku bede zmuszony interweniowac u dyrektora szpitala.
– Zrobie, co bedzie w mojej mocy, doktorze Kingsley – odparla tonem, ktory wskazywal na najwyzsza irytacje.
– Zalezy mi na tym – zakonczyl rozmowe Thomas, rzucajac sluchawke na aparat.
– Do diabla! – zaklal. Nienawidzil ich, tych biurokratow o ptasich mozdzkach. Zonie najlepszego chirurga nie dano osobnego pokoju!
Zapoznajac sie z wykazem spraw do zalatwienia, ktory mu Doris polozyla na biurku, Thomas masowal skronie. Czul, jak zaczyna mu pulsowac w glowie.
Po krotkim wahaniu wysunal szuflade biurka. Po trzech bypassach i przed zalatwieniem dwunastu znajdujacych sie w wykazie spraw nalezy mu sie male pokrzepienie. Wydobyl jedna pigulke koloru brzoskwini i polknal ja, po czym nacisnal przycisk interkomu i poprosil Doris o pierwszego oczekujacego pacjenta.
Godziny przyjec uplynely Thomasowi lepiej, niz sie tego spodziewal. Dwie pooperacyjne wizyty zajely mu po dziesiec minut. Szybko podpisal dokumentacje zwiazana z piecioma bypassami i jedna wymiana zastawki. Pozostali czterej pacjenci nie byli przewidziani do operowania i nie powinni byli byc skierowani do Thomasa. Pozbyl sie ich szybko.
Na koniec, po podpisaniu kilku listow, ponownie zadzwonil do panny Peabody.
– Czy panu odpowiada pokoj 1752? – zapytala wyniosle.
Byl to jednoosobowy, narozny pokoj przy koncu korytarza – jego okna wychodzily na zachod i polnoc, z pieknym widokiem na rzeke Charles. Byl przyjemny, czego Thomas nie omieszkal glosno zauwazyc. Panna Peabody odlozyla sluchawke bez slowa pozegnania.
Thomas przebral sie w swoje ubranie i oznajmiwszy Doris, ze jeszcze sie z nia dzis zobaczy, wyszedl do sektora administracyjnego. Po drodze zatrzymal sie na krotko w rentgenie, zeby obejrzec niektore zdjecia jeszcze przed pojsciem do Cassi.
Na siedemnastym pietrze ze zdziwieniem dowiedzial sie, ze Cassi wciaz jeszcze znajduje sie w pokoju 1740. Wszedl do srodka bez pukania.
– Dlaczego sie jeszcze nie przenioslas? – zapytal.
– Dlaczego sie nie przenioslam? – powtorzyla zmieszana. Wlasnie rozmawiala z Mary o dzieciach.
– Zalatwilem dla ciebie osobny pokoj – oswiadczyl zirytowany.
– Nie potrzebuje osobnego pokoju, Thomasie. Jestem zadowolona z towarzystwa Mary.
Cassi chciala przedstawic Thomasa Mary, ale ten nacisnal juz dzwonek.
– Moja zona powinna byc odpowiednio traktowana w tym szpitalu – powiedzial wygladajac na korytarz w oczekiwaniu na nadejscie pielegniarki. – Jesli ktokolwiek z czlonkow rodzin tych podobno tak niezbednych pracownikow administracji leczy sie w szpitalu, zawsze otrzymuje do dyspozycji osobny pokoj.
Thomasowi udalo sie bezblednie zrobic wielkie zamieszanie wokol Cassi i wprawic ja tym w zaklopotanie. Czula sie z Mary zupelnie dobrze i nie miala najmniejszej ochoty sprawiac dodatkowego klopotu. Tymczasem Thomas w ciagu pol godziny postawil na nogi caly personel pielegniarski, zatrudniajac go przy przenosinach Cassi