scenie, jaka Thomas urzadzil u Ballantine'a…

Dwie godziny pozniej Cassi wciaz jeszcze nie spala. Zdesperowana odrzucila na bok przykrycie i wstala z lozka. Obok na krzesle lezala jej sukienka – wlozyla ja na siebie i postanowila odwiedzic Roberta. Jesli Robert rowniez nie spi, rozmowa z nim pewnie by ja uspokoila.

Jesli Cassi wczoraj po poludniu czula sie nieswojo w stroju pacjentki, to w tej chwili czula sie jak prawdziwy przestepca. Korytarze szpitala byly opustoszale, na klatce schodowej panowala absolutna cisza. Przekradala sie do pokoju Roberta majac nadzieje, ze nie spotka na drodze nikogo, kto by ja mogl skarcic i nakazac powrot.

Zajrzala do zaciemnionego pokoju. Swiatlo palilo sie tylko w lazience, do ktorej drzwi byly lekko uchylone. Do uszu Cassi dochodzil regularny oddech Roberta. Podeszla do lozka i spojrzala na twarz lezacego: byl pograzony w glebokim snie.

Miala juz wyjsc, gdy spostrzegla, ze komputerowe wydruki znow pojawily sie na nocnej szafce. Zgarnela je jak najciszej i zabrala z soba; zanim jednak wyszla, zaczela rozgladac sie za olowkiem, ktory widziala dzis po poludniu: palcami wymacala w ciemnosci najpierw szklanke, potem zegarek na reke, w koncu wreszcie pioro. Weszla do lazienki i na oderwanym od kartki pasku papieru napisala: 'Nie moglam zasnac. Pozyczylam sobie materialy SSD. Statystyka zawsze mnie usypiala. Z wyrazami sympatii – Cassi'.

Kiedy wrocila z lazienki, z trudem trafila do nocnej szafki. Polozyla na szklance swoja karteczke i miala zamiar wyjsc, gdy spostrzegla, ze drzwi do pokoju powoli sie otwieraja.

Omal nie krzyknela z przestrachu, ujrzawszy intruza. – Wielki Boze, co ty tutaj robisz? – wyszeptala, a kilka kartek wypadlo jej z rak.

Wciaz stojac w drzwiach, Thomas gestem nakazal Cassi spokoj. Swiatlo z korytarza padalo prosto na twarz Roberta, ten jednak ani drgnal. Upewniwszy sie, ze Robert spi twardo, Thomas pochylil sie, zeby pomoc Cassi w zbieraniu kartek.

Kiedy oboje juz sie wyprostowali, Cassi znowu zapytala: – Co ty, u licha, tutaj robisz?

Zamiast odpowiedzi Thomas wyprowadzil ja po cichu na korytarz, zamykajac ostroznie drzwi. – Czemu jeszcze nie spisz? – zapytal. – Przeciez jutro rano bedziesz operowana! Zajrzalem do twojego pokoju, zeby sprawdzic, czy wszystko w porzadku i zastalem lozko puste. Nietrudno bylo sie domyslic, gdzie mozesz sie znajdowac.

– Bardzo mi to pochlebia, ze przyszedles mnie odwiedzic – szepnela Cassi z usmiechem.

– To nie sa zarty, moja droga – powiedzial powaznie Thomas. – O tej porze powinnas juz spac. Co tutaj robisz o drugiej nad ranem?

Ruchem glowy wskazala komputerowe wydruki. – Poniewaz nie moglam zasnac, postanowilam sie czyms zajac.

– To, co mowisz, jest niepowazne. Juz od kilku godzin powinnas spac! – skarcil ja, prowadzac jednoczesnie w kierunku schodow.

– Pigulka nasenna wcale nie poskutkowala – usilowala sie tlumaczyc.

– Powinnas poprosic o druga. Slowo daje, Cassi, zasluzylas na bure.

Cassi zatrzymala sie pod drzwiami swojego pokoju i spojrzala na Thomasa z poczuciem winy. – Masz racje, Thomas. Przepraszam bardzo. Nie pomyslalam.

– Juz trudno – stwierdzil Thomas. – Kladz sie do lozka. Zaraz przyniose ci druga tabletke.

Przez chwile Cassi odprowadzala wzrokiem Thomasa, zmierzajacego w kierunku pokoju pielegniarek, a nastepnie weszla do pokoju. Polozyla materialy SSD na nocnym stoliku, zdjela sukienke, przewiesila ja przez porecz krzesla i zrzucila z nog pantofle. Czujac nad soba opieke Thomasa, uspokoila sie.

Gdy wrocil z pigulka, stanal przy jej lozku i patrzyl, jak ja polyka. Przekomarzajac sie, zajrzal jej do ust, sprawdzajac czy nie ukryla pigulki.

– To stanowi pogwalcenie wolnosci osobistej – protestowala Cassi odsuwajac twarz.

– Dzieci nalezy traktowac jak dzieci – zazartowal.

Wzial ze stolika komputerowe wydruki, podszedl do szafki pod sciana i wrzucil je do jednej z szuflad. – Dosc juz tych bzdur na dzisiaj. Masz niezwlocznie spac.

Przysunal krzeslo do lozka, usiadl na nim, wylaczyl swiatlo i ujal Cassi za reke. Zaczal jej mowic o urlopie, ktory ich czeka. Malowniczo opisywal zlote, gorace piaski, krystaliczna wode morska i palace, tropikalne slonce.

Cassi sluchala go z rozkosza. Ogarnialo ja przemozne uczucie ciszy i spokoju. Powoli pograzala sie we snie.

Robert mial straszliwy sen: byl uwieziony miedzy dwoma scianami, miedzy ktorymi przestrzen nieublaganie sie kurczyla. Robilo mu sie coraz duszniej, nie mial czym oddychac.

Przebudzenie bylo efektem niemal rozpaczliwego wysilku. Sen sie skonczyl, sciany sie rozstapily, ale pozostalo okropne uczucie duszenia sie. Moglo sie wydawac, ze w pokoju nagle zabraklo powietrza.

Ogarniety panika usilowal usiasc, ale cialo odmawialo mu posluszenstwa. Za wszelka cene staral sie znalezc przycisk sygnalu dla pielegniarki, rzucal wiec rekami na lewo i prawo. W pewnym momencie dotknal kogos, kto stal obok milczac w ciemnosciach. Dzieki Bogu, nadeszla pomoc!

– Ze mna dzieje sie cos zlego – wydusil z siebie, rozpoznajac przybysza. – Prosze mi pomoc, ja sie dusze!

Tymczasem przybysz popchnal dzwigajacego sie z lozka Roberta tak gwaltownie, ze niemal upuscil trzymana w dloni pusta strzykawke. Robert usilowal znowu sie uniesc, chwytajac marynarke mezczyzny, kopiac jednoczesnie nogami metalowe prety lozka, ktore wydawaly przy tym charakterystyczny dzwiek. Probowal krzyczec, ale zamiast tego z gardla wydobyl mu sie przytlumiony, nieartykulowany bulgot. Mezczyzna nachylil sie, zeby zakryc mu usta reka; nagle kolano Roberta uderzylo go w podbrodek; przycial sobie zebami koniuszek jezyka.

Rozwscieczony, przygniotl go calym swoim ciezarem, wciskajac mu twarz w poduszke. Kilka minut Robert bezsilnie kopal i wierzgal nogami, az w koncu przestal sie ruszac. Mezczyzna wyprostowal sie, zwalniajac z uscisku jego glowe. Robert przestal oddychac, a jego twarz zrobila sie sina.

Mezczyzna poczul sie wyczerpany naglym wysilkiem. Wszedl do lazienki i wyplukal krew z ust. Ilekroc wysylal pacjenta na tamten swiat, czynil to z przekonaniem, ze robi sluszna rzecz. Kto daje zycie, ma je prawo tez zabierac. Smierc, ktora zadawal, miala przyniesc w swoich skutkach dobro.

Przypomnial sobie pierwsza smierc, za ktora wzial odpowiedzialnosc. Nigdy nie watpil, ze postapil wtedy slusznie. Bylo to wiele lat temu, kiedy jako poczatkujacy stazysta pracowal na oddziale chirurgii klatki piersiowej. Na sali intensywnej terapii powstala sytuacja bez wyjscia: wszystkie lozka byly zajete przez pacjentow z pooperacyjnymi komplikacjami. Nikogo nie mozna bylo wypisac, w zwiazku z czym wstrzymano operacje. Barney Kaufman, szef stazystow, chodzil codziennie od lozka do lozka, szukajac kogo by tu mozna przeniesc – wciaz bez rezultatu. I kazdego dnia zatrzymywal sie przy pacjencie, ktorego nazywal Frankiem Gorkiem. Podczas operacji uwolniono mu material zatorowy ze zwapnialej zastawki sercowej i pozostawiono w stanie, w ktorym mozg praktycznie przestal juz funkcjonowac. Lezal na intensywnej terapii juz przeszlo miesiac. To, ze jeszcze zyl w takim sensie, ze jego serce wciaz jeszcze bilo i pracowaly wciaz jeszcze nerki, zawdzieczal wylacznie staraniom pielegniarek.

Pewnego popoludnia Kaufman spojrzal na Franka i zapytal: – Panie Gork, my tu wszyscy pana bardzo kochamy, ale czy pan nie ma zamiaru opuscic tego hotelu? Wiem dobrze, ze przeciez nie z powodu dobrej kuchni pan tutaj ciagle jeszcze mieszka.

Wszyscy parskneli smiechem oprocz pewnego stazysty, ktory dlugo patrzyl w nic nie wyrazajaca twarz Franka. Pozna noca stazysta ten wszedl na sale intensywnej terapii i skierowal sie prosto do lozka Franka Gorka ze strzykawka wypelniona chlorkiem potasu. W ciagu kilku sekund regularny dotad rytm pracy serca ulegl zakloceniu, a nastepnie stopniowemu zanikowi. Ten sam stazysta oglosil 'kod', ale zespol reanimacyjny nie byl w stanie juz nic wskorac.

W gruncie rzeczy wszyscy byli zadowoleni, zaczynajac od pielegniarek, konczac na opiekujacym sie chorym chirurgu. Stazysta musial wrecz uwazac, by przypadkiem nie przypisac sobie zaslugi.

Musial jednak przyznac, ze odebranie zycia Robertowi Seibertowi bylo zupelnie czyms innym. W tej chwili nie czul tak dobrze znanej sobie euforii, wynikajacej z przekonania, ze zrobil to, co nalezalo zrobic i ze byl jednym z niewielu, ktorzy mieli odwage to uczynic. A jednak Robert Seibert musial umrzec; nie powinien byl grzebac sie w tej tak zwanej serii SSD.

Po wyjsciu z lazienki szybko przeszukal pokoj, szukajac materialow zwiazanych z prowadzonymi przez

Вы читаете Zabawa w Boga
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату