– Nie chce byc sama! – krzyczala Cassi.
– W porzadku, prosze sie tylko uspokoic. Przyjde do pani nieco pozniej – zobaczymy, co sie da zrobic.
– Chce rozmawiac ze swoim lekarzem – oswiadczyla Cassi.
– Czy pani wie, ktora jest teraz godzina?
– Nic mnie to nie obchodzi. Chce rozmawiac z moim lekarzem.
– Dobrze. Obiecuje, ze do niego zadzwonie, prosze tylko mi przyrzec, ze pani bedzie lezala spokojnie.
Cassi pozwolila wyprostowac sobie nogi.
– Teraz pani powinna poczuc sie lepiej. Prosze odpoczywac, a ja tymczasem zadzwonie do doktora Obermeyera.
Po wyjsciu pielegniarki czula sie juz bardziej spokojna. Uprzytomnila sobie, ze zachowuje sie nieznosnie, duzo gorzej niz jej pacjenci. Zabladziwszy myslami na Clarkson 2, przypomniala sobie o Joan – jedynej chyba osobie, ktora moze ja zrozumiec i ktora nie rozgniewa sie na nia, gdy ja obudzi ze snu wsrod nocy. Odszukala aparat telefoniczny, przeniosla go na lozko i polaczyla sie z centrala szpitala. Przedstawila sie telefonistce i poprosila o polaczenie z doktor Widiker.
Czekala dluzsza chwile i juz zaczela sie obawiac, ze nie zastala Joan w domu. Chciala odlozyc sluchawke, gdy w koncu uslyszala jej glos.
– Dzieki Bogu, ze cie zastalam – ucieszyla sie Cassi.
– O co chodzi, Cassi?
– Boje sie, Joan.
– Czego sie boisz?
Cassi milczala przez chwile. Zdawala sobie sprawe, jak bardzo niedorzeczne sa jej obawy. Thomas byl najbardziej szanowanym chirurgiem serca w calym miescie.
– Czy ma to zwiazek ze smiercia Roberta? – zapytala Joan.
– Czesciowo – odparla Cassi.
– Posluchaj, Cassi. – To zrozumiale, ze jego smierc toba wstrzasnela. Umarl twoj przyjaciel, a ty przeszlas operacje. Masz zabandazowane oczy i nic nie widzisz. Puscilas wodze swojej wyobrazni. Popros pielegniarke o pigulke nasenna.
– Juz dosc nalykalam sie srodkow uspokajajacych – odrzekla Cassi.
– Albo za malo, albo tez byly nieodpowiednie. Nie udawaj bohaterki. Czy chcesz, zebym zadzwonila do doktora Obermeyera?
– Nie.
– Czy moge dla ciebie cos zrobic?
– Powiedz mi, czy Robert byl siny, gdy go znaleziono i czy istnieja dowody na to, ze przed smiercia mial konwulsje?
– Cassi, ja nie wiem tego! I nie uwazam, ze tym sie teraz wlasnie powinnas zajmowac. Robert nie zyje. Zajmij sie teraz soba.
– Masz chyba racje, Joan – zgodzila sie Cassi. – Poczekaj chwileczke, bo ktos wlasnie do mnie przyszedl.
– Jestem Randall – przedstawila sie pielegniarka. – Doktor Obermeyer nie moze sie do pani dodzwonic.
Cassi podziekowala Joan i odlozyla sluchawke. Po chwili rozlegl sie dzwonek telefonu.
– Dzwonila do mnie pielegniarka, ze wciaz jestes niespokojna, Cassi – mowil doktor Obermeyer. – Nie wiem jak mam cie przekonac, ze wszystko jest w najwiekszym porzadku. Twoja operacja przeszla wyjatkowo pomyslnie. Rowniez z cukrzyca nie mamy zadnych problemow. Powinnas byc zupelnie odprezona i spokojna.
– To chyba z powodu tych opatrunkow na oczach – tlumaczyla sie Cassi. – Czuje sie strasznie osamotniona. Chcialabym zostac przeniesiona do dwuosobowego pokoju, zeby miec towarzystwo. Niezwlocznie.
– Sadze, ze zbyt wiele wymagasz od pielegniarek, Cassi. Jutro pomyslimy o zmianie pokoju, ale teraz chcialbym, zebys sie przede wszystkim uspokoila. Prosilem pielegniarke, aby ci zrobila zastrzyk.
– Pielegniarka jest wlasnie u mnie – odrzekla Cassi.
– To dobrze. Kaz sobie zrobic zastrzyk i spij. Moglem sie spodziewac takiej reakcji. Lekarze i ich zony sa zwykle najbardziej klopotliwymi pacjentami, a ty jestes jednoczesnie i jednym, i drugim.
Cassi pozwolila sobie zrobic zastrzyk, po czym pielegniarka wyszla z pokoju. Znowu pozostala sama, ale tym razem srodek uspokajajacy zrobil swoje. Twardo zasnela.
Obudzila sie z glebokiego, choc niespokojnego snu. Slaby pulsujacy bol w lewym oku przypomnial jej natychmiast, ze znajduje sie w szpitalu.
Przez chwile lezala w bezruchu nasluchujac. Przed jej oczyma roztanczyly sie ostre kolory, wywolane prawdopodobnie uciskiem opatrunkow. Do uszu Cassi docieraly jedynie odlegle, przytlumione odglosy pograzonego we snie szpitala. Nagle poczula cos raz i drugi: wyraznie drgnela plastykowa rurka od kroplowki. A moze tylko jej sie tak zdawalo? Serce zaczelo bic w jej piersi przyspieszonym rytmem.
– Kto tu jest? – zapytala glosno. Zadnej odpowiedzi.
Cassi uniosla prawa reke i przesunela nia po lewej stronie lozka. Nikogo ani niczego nie napotkala. Siegajac nizej natrafila na tasme, ktora rurka kroplowki zostala przymocowana do jej ramienia. Pociagnela lekko za rurke: odniosla to samo wrazenie, co przed chwila! W ciemnosciach ktos musial dotykac rurki!
Usilujac zapanowac nad narastajacym strachem, Cassi zaczela goraczkowo poszukiwac przycisku sygnalu. Reka natrafila kolejno na dzbanek, telefon i szklanke, ale przycisku nie znalazla. Zataczala reka coraz szersze kregi – wszystko bezskutecznie. Przycisk zniknal.
Poczula sie sparalizowana wlasna wyobraznia. Ktos oprocz niej znajdowal sie w pokoju. Czula jego obecnosc. Do jej swiadomosci docieral znajomy zapach wody Yves St. Laurent.
– Thomas? – odezwala sie glosno. Unoszac sie lekko na prawym lokciu, powtorzyla: – Thomas!
Nie bylo odpowiedzi.
Nagle cialo Cassi pokrylo sie obfitym potem. Przyspieszone bicie serca zamienilo sie w lomotanie. Od razu zorientowala sie, co sie stalo: dawniej tez to sie jej zdarzalo, nigdy jednak z taka sila. Miala reakcje insulinowa!
Zrozpaczona chwycila za opatrunki, usilujac wsunac palce pod ich przyklejone do skory brzegi. Lewa reka, poprzednio unieruchomiona przez kroplowke, rowniez rwala bandaze.
Probowala krzyczec, ale nie byla w stanie wydac z siebie glosu. Poczula zawrot glowy. Ponad porecza lozka usilowala jeszcze raz odszukac przycisk sygnalu, w rezultacie wsparla sie nieostroznie o stolik, ktory przechylil sie, i spadlo z niego wszystko, co sie na nim znajdowalo: aparat telefoniczny, dzbanek z woda i szklanka. Rozlegl sie brzek tluczonego szkla. Ale Cassi juz nic nie slyszala, a jej cialo skrecaly drgawki.
Odlegly brzek rozbitego szkla doszedl do uszu Carol Aronson, pielegniarki dyzurujacej na siedemnastym pietrze. Przez chwile wahala sie, ale wymieniwszy spojrzenia z obslugujaca kartoteke inna pielegniarka – Lenora, wyszla w jej towarzystwie sprawdzic, co sie stalo. Obie odniosly wrazenie, jakby ktos wypadl z lozka. Jeszcze na korytarzu uslyszaly szczek metalowych poreczy lozka dochodzacy z pokoju Cassi.
Gdy wpadly do srodka, Cassi wciaz jeszcze miala drgawki, tlukac rekami o porecze lozka.
Carol, ktora wiedziala o cukrzycy Cassi, natychmiast domyslila sie, co sie stalo.
– Lenora! Nadaj 'kod' i przynies mi ampulke piecdziesiecio-procentowej glukozy, strzykawke i swieza butelke z D5W.
Pielegniarka wybiegla z pokoju.
Tymczasem Carol zdjela rece Cassi z poreczy, a nastepnie usilowala – wprawdzie bez powodzenia – wcisnac szpatulke miedzy zacisniete zeby. Odlaczyla takze nadmiernie odkrecona kroplowke i chronila glowe pacjentki przed uderzeniami o metalowe wezglowie.
Gdy wrocila Lenora, Carol natychmiast wymienila butelki z D5W, odstawiajac stara butelke obok, aby lekarz mogl sprawdzic poziom insuliny. Nastepnie otwarla kroplowke i napelnila duza strzykawke piecdziesiecioprocentowa glukoza. Przez chwile sie wahala, gdyz w zasadzie powinna byla czekac na lekarza. Tak czesto miala jednak do czynienia z rownie krytycznymi sytuacjami, ze dobrze wiedziala, iz w tych warunkach chorej trzeba jak najszybciej podac glukoze, i ze to z pewnoscia pacjentce nie zaszkodzi. Postanowila wiec zrobic zastrzyk. Duza ilosc potu na skorze Cassi wskazywala na ciezka reakcje insulinowa.
Carol wbila igle strzykawki w kroplowke i nacisnela na tloczek. Nie zdazyla nawet wypchnac calej zawartosci, gdy spostrzegla, ze Cassi sie uspokoila i jakby zaczela odzyskiwac przytomnosc: jej usta sie rozchylily, jakby chciala cos powiedziec.
Poprawa stanu chorej nie trwala dlugo. Cassi ponownie stracila przytomnosc i chociaz juz nie miala