Joseph wszedl do srodka i zauwazyl pozostawione na stole zdjecia rentgenowskie. Przeciez ciagle powtarzal technikom, by je uprzatali. Jakby tego bylo malo, stwierdzil, ze w pokoju nie ma zadnego technika.

Krew uderzyla mu do glowy. W szpitalu obowiazywala zasada, ze pacjent nie moze przebywac sam w gabinecie. – Do diabla! – warknal pod nosem. Na stole rentgenowskim lezal pacjent przykryty bialym przescieradlem. Wygladal na pietnascie lat, mial szeroka twarz i krotko przystrzyzone wlosy. Jego ciemne oczy bacznie obserwowaly Josepha. Obok stolu znajdowala sie kroplowka, od ktorej prowadzila znikajaca pod przescieradlem plastykowa rurka.

– Jak sie masz? – powital chlopca, przywolujac na usta usmiech mimo dreczacej go frustracji.

Pacjent nawet nie drgnal. Gdy Joseph bral karte do reki, spostrzegl, ze kark chlopca byl gruby i muskularny. Zauwazyl tez, ze chory wygladal nienormalnie – mial wywrocone do gory oczy. Jezyk czesciowo widoczny w rozchylonych ustach byl jakby spuchniety.

– Tak, co my tutaj mamy? – odezwal sie Joseph nieco zaklopotany. Chcial, zeby chlopiec cos powiedzial lub przynajmniej odwrocil oczy. Spojrzal na karte choroby i zaczal czytac:

'Sam Stevens, lat dwadziescia dwa, muskularny bialy mezczyzna, od czwartego roku zycia z nieustalonych przyczyn zahamowany w rozwoju psychicznym. Przyjety do szpitala w celu usuniecia wrodzonej wady serca, polegajacej prawdopodobnie na wadzie przegrody…'

Drzwi do pokoju otworzyly sie z halasem i do srodka wpadla Sally Marcheson z nareczem kaset. – Dzien dobry, doktorze Riggin – zawolala.

– Dlaczego pacjenta pozostawiono samego?

Sally zatrzymala sie w miejscu przed aparatura. – Samego? – zapytala.

– Samego – powtorzyl z wyrazna irytacja.

– Gdzie jest Gloria? Ona miala…

– Na litosc boska, Sally – krzyczal Joseph. – Pacjentow nie wolno pozostawiac samych. Czy nie rozumiesz tego?

Sally wzruszyla ramionami. – Minelo zaledwie pietnascie lub dwadziescia minut…

– Co to sa za zdjecia? Co one tutaj robia?

– Nie mam pojecia. Nie bylo ich tutaj, gdy wychodzilam. Szybko zaczela porzadkowac zdjecia i upychac je do koperty. Byl to jakis wiencowy angiogram.

Ciagle gderajac, Joseph wyjal z szafki sterylny fartuch i zalozyl na siebie. Spogladajac na pacjenta zauwazyl, ze chlopiec wciaz sie nie porusza i bez przerwy wodzi za nim oczami.

Z wielkim halasem Sally zaladowala kasety do aparatury, a nastepnie sciagnela okrycie z ekranu.

Naciagajac gumowe rekawice na dlonie, Joseph przyblizyl twarz do glowy pacjenta. – Jak sie czujesz, Sam? – zapytal. Nie wiadomo dlaczego sadzil, ze powinien odzywac sie bardzo glosno do tego opoznionego w rozwoju chlopca. Ale Sam nie drgnal.

– Czy dobrze sie czujesz, Sam? – zawolal Joseph. – Mam teraz zamiar ukluc cie mala igielka. W porzadku?

Sam milczal, jakby byl wyciosany z granitu.

– A teraz prosze, przez chwile sie nie ruszaj – nalegal Joseph. Mial wlasnie zamiar wlaczyc aparat, gdy jego uwage ponownie przyciagnal napuchniety i popekany jezyk Sama. Wargi chlopca znajdowaly sie w podobnym stanie. Sam wygladal jak ktos, kto wlasnie skonczyl wedrowke przez pustynie.

– Chce ci sie moze pic, Sam? – dopytywal sie doktor.

W tym momencie rzucil okiem na kroplowke i stwierdzil, ze byla wylaczona. Wlaczyl ja jednym ruchem reki. Chlopcu grozilo odwodnienie.

Doktor Joseph chcial przystapic do rutynowych czynnosci, gdy nagle ostry, nieludzki krzyk wstrzasnal cisza pokoju. Odwrocil sie przerazony.

Sam zrzucil z siebie koc i uchwycil rekami ramie statywu z kroplowka. Walil stopami w stol rentgenowski, a z jego ust bez przerwy wydobywal sie przerazliwy krzyk.

Joseph zdazyl odsunac fluoroskopowy agregat z zasiegu bebniacych nog Sama, po czym chwycil chlopca za ramiona i usilowal ulozyc go z powrotem na stole. Wtedy Sam zlapal go za reke z taka sila, ze tym razem lekarz krzyknal z bolu. Nie mogac nic zrobic, Joseph patrzyl z przerazeniem, jak Sam przyciaga jego dlon do swoich ust, a nastepnie zatapia zeby u nasady jego kciuka.

Doktor wrzasnal przerazliwie. Probowal uwolnic reke z uscisku Sama, ale ten okazal sie silniejszy. Zdesperowany Joseph uniosl do gory stope i odepchnal sie nia od stolu. Zatoczywszy sie do tylu, upadl, pociagajac za soba Sama, ktory go przygniotl swoim ciezarem. Joseph poczul, ze Sam puscil jego reke, ale jednoczesnie dlonie chlopca zacisnely sie na jego szyi. W miare jak wzrastal ich ucisk, czul narastajace w glowie cisnienie. Zrozpaczony usilowal oderwac rece Sama od swojej szyi, ale na prozno – byly jak ze stali. Caly pokoj zaczal mu wirowac przed oczami. Resztka sil uderzyl chlopca kolanem w pachwine.

Niemal w tej samej chwili cialo Sama skrecilo sie w gwaltownym skurczu, za ktorym poszly nastepne. Sam mial posture doroslego mezczyzny, Joseph lezal wiec przygnieciony ciezarem wijacego sie w konwulsjach ciala.

Wreszcie Sally oprzytomniala z szoku i pomogla mu wydobyc sie spod napastnika. Tymczasem oczy Sama uciekly gdzies w glab czaszki, a z rozcietego jezyka plynela coraz szersza struzka krew.

– Zawolaj pomoc – wydusil z siebie Joseph, sciskajac swoja reke w nadgarstku, zeby zatamowac plynaca z rany krew. Miedzy poszarpanymi brzegami rany widac bylo bielejaca kosc.

Zanim przybyla pomoc, gwaltowne konwulsje Sama stopniowo slably, az w koncu ustapily. Niemal w tej samej chwili, gdy pojawil sie zespol pogotowia, Joseph uswiadomil sobie, ze chlopiec przestal oddychac. Goraczkowe wysilki przywrocenia go do zycia okazaly sie daremne. Po uplywie kwadransa doktor Joseph Riggin zostal zabrany do chirurga w celu zalozenia szwow na reke, a Sally Marcheson przystapila do porzadkowania gabinetu.

Myjac rece Thomas Kingsley czul – jak zwykle przed kazda operacja – przyplyw podniecenia. Zawsze byl przekonany, ze zostal stworzony po to, by byc chirurgiem. Zaczal skromnie, asystujac jako internista podczas operacji, rychlo jednak jego umiejetnosci znalazly uznanie w calym szpitalu. Obecnie jako glowny kardiochirurg szpitala Boston Memorial cieszyl sie ogromna, nawet miedzynarodowa reputacja.

Splukawszy mydliny, Thomas uniosl do gory rece, starajac sie nie dopuscic, aby woda sciekala z nich na podloge. Biodrem otworzyl drzwi do sali operacyjnej. Po jego wejsciu w sali zapadla grobowa cisza, rozmowy urwaly sie. Wzial recznik z rak pielegniarki, Teresy Goldberg. Przez chwile oczy ich spotkaly sie ponad maskami. Thomas lubil Terese. Miala wspaniale ksztalty, czego nie byl w stanie ukryc nawet luzny stroj pielegniarki. Poza tym mogl na nia pokrzyczec i byc pewny, ze nie wybuchnie z tego powodu placzem. Byla tez wystarczajaco sprytna, zeby nie tylko wiedziec, iz Thomas jest najlepszym chirurgiem, ale powiedziec mu to w odpowiednim momencie.

Thomas metodycznie wycieral rece, obserwujac jednoczesnie pacjenta. Nastepnie – jakby dokonujac przegladu swojego zespolu – przeszedl wokol sali i skinal na Phila Baxtera, perfuzjoniste, ktory stal za swoim sztucznym plucosercem. Aparat byl juz przygotowany, buczal monotonnie, gotow do podjecia swojego zadania, polegajacego na dotlenianiu krwi pacjenta i pompowaniu jej do wszystkich zakamarkow organizmu, w czasie gdy Thomas bedzie przeprowadzal operacje.

Z kolei Thomas spojrzal na Terence Halainena, anestezjologa.

– Wszystko w normie – oswiadczyl Terence naciskajac worek oddechowy.

– W porzadku – skwitowal Thomas.

Pozbywszy sie recznika, narzucil na siebie podany mu przez Terese sterylny fartuch. Nastepnie naciagnal na rece specjalne brazowe rekawice gumowe. Niemal w tym samym momencie napotkal wzrok doktora Larry'ego Owena, doswiadczonego kardiochirurga, ktory wykonal pierwsza czesc operacji.

– Pan Campbell jest juz gotow – oswiadczyl Larry, robiac dla Kingsleya miejsce przy operacyjnym stole. Pacjent lezal z szeroko otwarta klatka piersiowa, przygotowany do wszczepienia bypassow przez renomowana slawe – doktora Thomasa Kingsley'a. W szpitalu przyjelo sie, ze wstepne czynnosci wykonywal jeden z doswiadczonych chirurgow.

Thomas zajal jego miejsce z prawej strony pacjenta. Jak zwykle zaczal od tego, ze dotknal lekko dlonia bijacego serca. Poprzez gumowa rekawiczke poczul tajemnicze pulsowanie.

Ten niemal rytualny gest przeniosl Thomasa w przeszlosc, do jego pierwszej powaznej operacji. Wczesniej bral udzial w wielu, ale zawsze jako pierwszy lub drugi asystent, lub ktos malo znaczacy. Tak bylo do czasu, kiedy

Вы читаете Zabawa w Boga
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×