wciaz pompowalo odtlenowana krew. Stad sie wziela sinica.

– Znacie stare lekarskie porzekadlo? – zapytal Jerry. – Patolodzy wiedza wszystko i robia wszystko, tyle ze za pozno.

– Nie pamietasz najwidoczniej pierwszej czesci tego powiedzenia – zauwazyla Cassi – wiec ci ja przypomne: chirurdzy nic nie wiedza, ale robia wszystko, internisci wiedza wszystko, ale nie robia nic. Dopiero potem jest mowa o patologach.

– A co z psychiatrami? – zapytal Robert.

– To proste: psychiatrzy nic nie wiedza i nic nie robia! – rozesmial sie Jerry.

Robert szybko konczyl sekcje. Mozg po blizszym zbadaniu okazal sie normalny. Najmniejszego nawet sladu skrzepu czy urazu.

– Tak wiec? – odezwal sie Jerry patrzac na polyskujace zwoje mozgowe Bruce'a. – Czy macie jeszcze, moi drodzy, jakies inne pomysly?

– Na razie nie – odrzekla Cassi. – Moze jednak Robert znajdzie jakis dowod, ze to byl atak serca.

– Jesli nawet udaloby mi sie go znalezc, nie wyjasni to skad sie wziela sinica – powiedzial Robert.

– To prawda – zgodzil sie Jerry drapiac sie w tyl glowy. – Byc moze pielegniarka sie pomylila. Moze facet byl po prostu szary.

– Pielegniarki na chirurgii serca sa przerazliwie dokladne – wtracila Cassi. – Jesli mowia, ze pacjent byl siny, to z pewnoscia tak bylo.

– Wobec tego poddaje sie – oznajmil Jerry, wyjmujac z portfela banknot dziesieciodolarowy i wkladajac go do kieszeni bialej marynarki Roberta.

– Nie jestes mi nic winien – powiedzial Robert. – Przeciez to byly tylko zarty.

– Gowno – odpowiedzial Jerry. – Gdyby okazalo sie, ze to byl zator plucny, wzialbym od ciebie te pieniadze – stwierdzil podchodzac do wieszaka, na ktorym powiesil swoja marynarke.

– Winszuje ci, Robercie – rzekla Cassi. – Wyglada na to, ze masz juz przypadek numer osiemnascie. W porownaniu z liczba wykonanych w ciagu ostatnich dziesieciu lat operacji serca w szpitalu, jest to wcale pokazna liczba. Dzieki tej sprawie masz szanse trafic do gazet.

– Dlaczego tylko ja? – zapytal Robert. – Przeciez oboje sie nia zajmujemy?

Cassi potrzasnela przeczaco glowa. – Nie, Robercie. Cala ta sprawa od samego poczatku nalezy do ciebie. Poza tym, odkad przenioslam sie na psychiatrie, nie jestem w stanie nia sie zajmowac.

Robert milczal ponuro.

– Glowa do gory, Robercie. Kiedy publikacja sie ukaze, bedziesz zadowolony, ze nie musisz dzielic autorstwa z psychiatra.

– Mialem nadzieje, ze te badania sklonia cie do czestszego odwiedzania patologii.

– O to sie nie martw – odparla. – Przeciez wciaz tutaj przychodze, szczegolnie, gdy masz do czynienia z nowymi przypadkami SSD.

– Chodzmy juz, Cassi – zawolal niecierpliwie Jerry, przytrzymujac noga otwarte drzwi.

Cassi musnela wargami policzek Roberta i wybiegla z sali. Jerry zamachnal sie na nia zartobliwie, gdy znalazla sie w drzwiach, lecz ona nie tylko zrecznie uniknela uderzenia, ale w przejsciu zdazyla pociagnac go za krawat.

– Gdzie sie podziala twoja przyjaciolka? – zapytal Jerry poprawiajac krawat.

– Chyba jest w gabinecie Roberta – odparla. – Powiedziala, ze musi usiasc. Prawdopodobnie nie wytrzymala widoku pokrajanych zwlok.

Joan odpoczywala z zamknietymi oczami. Gdy tylko uslyszala glos Cassi, stanela na niepewnych nogach. – No i co ustaliliscie? – starala sie mowic rzeczowo.

– Niewiele – odrzekla Cassi. – Jak sie czujesz, Joan?

– Nie spodziewalam sie czegos takiego – rzekla Joan. – Nie powinnam byla tam chodzic.

– Goraco cie przepraszam… – zaczela Cassi.

– Nie badz glupia – odparla Joan. – Przyszlam tu z wlasnej woli. Ale chetnie bym juz wyszla, jesli nie masz nic przeciwko temu.

Wszyscy troje skierowali sie ku windom. Jerry pozegnal obie przyjaciolki i udal sie do siebie schodami na czwarte pietro. Zbiegajac po schodach w dol, pomachal im jeszcze reka.

– Naprawde bardzo cie przepraszam za to, ze zmusilam cie do przyjscia tutaj – odezwala sie Cassi. – Jako stazystka patologii przyzwyczailam sie juz do sekcji zwlok i zapomnialam, ze to moze byc dla kogos bardzo przykre przezycie. Mam nadzieje, ze nie wytracilo cie to zbyt mocno z rownowagi?

– Do niczego mnie nie zmuszalas – oswiadczyla Joan. – Poza tym nie z twojej winy jestem taka nadwrazliwa. Czuje sie wrecz zazenowana. Po szesciu latach studiow medycznych nie powinnam miec takich problemow. W kazdym badz razie powinnam wiedziec na co mnie stac i raczej poczekac w gabinecie Roberta. Zamiast tego zachowalam sie glupio. Nie mam pojecia, co chcialam udowodnic idac tam z toba.

– Sekcje zwlok byly dla mnie poczatkowo dosc trudnym przezyciem – ciagnela Cassi – ale stopniowo przyzwyczailam sie. Jest wprost zdumiewajace, do jak bardzo przykrych rzeczy czlowiek sie moze przyzwyczaic, zwlaszcza jesli ma do sprawy podejscie intelektualne.

– Masz racje – przytaknela Joan i zeby zmienic temat zapytala: – A propos twoich przyjaciol: czy Jerry Donovan jest zonaty?

– Sadze, ze nie – odparla Cassi naciskajac ponownie guzik windy. – Kiedy byl na uczelni, mial zone, ale potem sie rozwiodl.

– Znam te historie – stwierdzila Joan.

– Nie mam pojecia, czy obecnie z kims sie spotyka – oswiadczyla Cassi. – Ale moge sie dowiedziec, jesli to cie interesuje.

– Chetnie wybralabym sie z nim na kolacje – rzekla w zamysleniu Joan. – Gdybym tylko byla pewna, ze inaczej sie ubierze…

Cassi w lot chwycila dowcipna uwage Joan. Wybuchnela glosnym smiechem: – Widze, ze go doskonale rozgryzlas – stwierdzila.

– Typowy lekarz – stwierdzila Joan. – A Robert? – zapytala znizajac glos, gdyz zdazyly juz wejsc do windy: – Czy jest homoseksualista?

– Chyba tak – odparla Cassi. – Ale na ten temat nigdy z soba nie rozmawialismy. Zawsze byl bardzo dobrym przyjacielem – reszta jest niewazna. Zwykle krytykowal moich adoratorow, a ja go sluchalam – dopoki nie spotkalam swojego obecnego meza – gdyz zawsze mial racje. Chyba jest zazdrosny o Thomasa, bo nigdy go nie lubil.

– Czy wciaz ma taki sam stosunek do ciebie? – zapytala Joan.

– Nie mam pojecia – odparla Cassi. – To jest temat, na ktory nigdy ze soba nie rozmawialismy.

Rozdzial II

– W gabinecie cewnikowania serca oczekuje na pana pacjent – oznajmila pracownica rentgenologii. Nie weszla nawet do pokoju, w ktorym siedzial doktor Joseph Riggin, tylko wsunela glowe poprzez uchylone drzwi. Zanim doktor zdazyl potwierdzic przyjecie informacji, zniknela.

Z ciezkim westchnieniem Joseph uniosl sie zza biurka, odlozyl czasopismo na polke z ksiazkami i wypil ostatni lyk kawy. Z wieszaka na drzwiach zdjal olowiany fartuch i zalozyl go na siebie.

O godzinie dziesiatej trzydziesci korytarz w oddziale rentgenologii przypominal Josephowi dzien targowy w Bloomingdale. Wszedzie bylo pelno ludzi: siedzieli na krzeslach, stali w kolejkach, krecili sie bez celu po korytarzu. Ich twarze wyrazaly napiecie oczekiwania. Joseph poczul nieprzezwyciezone uczucie nudy. Od czternastu lat robil to samo i dawno wyzbyl sie juz wszelkich zludzen. Kazdy nowy dzien niczym sie nie roznil od poprzednich. Nigdy nie dzialo sie nic nadzwyczajnego. Sam nie wiedzial, dlaczego juz dawno nie rzucil tego wszystkiego.

Otwierajac drzwi pokoju numer trzy probowal wyobrazic sobie, co moglby robic, gdyby porzucil swoje dotychczasowe zajecie. Niestety, nic okreslonego nie przychodzilo mu do glowy.

Pokoj numer trzy byl najwiekszy sposrod pieciu tak samo wyposazonych. Znajdowal sie tutaj najnowszy sprzet, wlacznie z zainstalowanymi ekranami do wyswietlania zdjec.

Вы читаете Zabawa w Boga
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×