Cassi. Joan byla mile zaskoczona tym, ze Cassi pozostaje w tak przyjaznych stosunkach ze wszystkimi swoimi bylymi kolegami.

Jerry klepnal kordialnie Roberta po ramieniu i podziekowal mu za telefon. Robert skrzywil sie pod tym uderzeniem i przywolal na usta wymuszony usmiech.

Joan pomyslala, ze Jerry wyglada niechlujnie. Mial na sobie biala, wymieta i poplamiona marynarke, ktora wisiala na nim nieco krzywo, gdyz prawa kieszen rozpychal czarny, ciezki notes. Na spodniach widac bylo wyrazne slady krwi. Przy eleganckim Robercie Jerry wygladal jak robotnik z masarni.

– Jerry konczyl te sama uczelnie, co ja i Robert – wyjasnila Cassi. – Byl jednak na starszym roku.

– Jest to roznica, ktorej do dzis zaluje – zazartowal Jerry.

– Chodzmy juz – zaproponowal Robert. – Zarezerwowalem dla nas jedna z sal prosektorium.

Robert wyszedl pierwszy, za nim podazyla Joan. Jerry przylaczyl sie do Cassi.

– Nie zgadniesz, kogo mialem przyjemnosc ogladac w akcji minionej nocy – rzekl Jerry, gdy oboje szli wzdluz stolu z mikroskopami.

– Nawet nie probuje – odparla Cassi, oczekujac kiepskiego zartu.

– Twojego malzonka! Doktora Thomasa Kingsley'a.

– Naprawde? A co ty robiles w sali operacyjnej? – zapytala.

– Nawet tam nie zagladalem – odpowiedzial Jerry. – Bylem na pietrze pooperacyjnym, gdzie usilowalem dokonac reanimacji pacjenta znajdujacego sie teraz w prosektorium. Twoj malzonek pojawil sie na sygnal 'kod'. Bylem wprost zszokowany. Nigdy przedtem nie widzialem takiego zdecydowania w dzialaniu ze skalpelem. Rozcial piers facetowi i przeprowadzil masaz na otwartym sercu po prostu na lozku. Czulem sie oszolomiony. Powiedz mi, czy twoj malzonek zachowuje sie w rownie imponujacy sposob w domowych warunkach?

Cassi rzucila mu ostre spojrzenie. Gdyby zapytal o to ktos inny, nie Jerry, z pewnoscia by cos odpalila. Ale przeciez uslyszala tylko to, czego oczekiwala: kiepski zart. Po co wiec robic problem? Puscila pytanie mimo uszu.

Nie zwracajac uwagi na brak reakcji Cassi, Jerry ciagnal: – Tym, co wywarlo na mnie najwieksze wrazenie, bylo nie sprawne otwarcie skalpelem piersi zmarlego, ale decyzja, zeby to uczynic w pierwszej kolejnosci. Przeciez jej skutki byly juz nieodwracalne. Nie wyobrazam sobie, jak mozna podjac tak latwo takie ryzyko. Ja czesto nie moge sie zdecydowac czy zaaplikowac pacjentowi antybiotyki.

– Chirurdzy przywykli do podejmowania tego rodzaju decyzji – odparla Cassi. – To dla nich chleb powszedni – w pewnym sensie sprawia im to satysfakcje.

– Satysfakcje? – z niedowierzaniem powtorzyl Jerry. – Chociaz trudno w to uwierzyc, chyba jednak masz racje – inaczej nie mielibysmy chirurgow. Byc moze najwieksza roznica miedzy internista a chirurgiem polega na tym, ze ten ostatni posiada umiejetnosc podejmowania nieodwracalnych decyzji.

Po wejsciu do prosektorium Robert zalozyl czarny gumowy fartuch i takiez rekawice. Pozostali skupili sie wokol lezacych na stole, z wciaz jeszcze otwarta ogromna rana piersi, zwlok. Brzegi rany juz nieco pociemnialy i zaczely zasychac. Jesli nie brac pod uwage sterczacej z ust rurki dotchawicznej, twarz zmarlego wygladala spokojnie i pogodnie, oczy byly zamkniete.

– Stawiam dziesiec do jednego, ze to byl zator plucny – z przekonaniem oswiadczyl Jerry.

– Nie dalbym wiecej niz jednego dolara za te diagnoze – odparl Robert, regulujac wysokosc zwisajacego z sufitu mikrofonu przy pomocy noznego pedalu. – Sam mowiles, ze pacjent byl poczatkowo siny. Nie przypuszczam, zebysmy stwierdzili zator. Jesli nie myli mnie moje przeczucie, to nic nie znajdziemy.

Prowadzac badanie, Robert dyktowal do mikrofonu: 'Jest to dobrze zbudowany i dobrze odzywiony mezczyzna rasy bialej, wazy okolo siedemdziesieciu dwoch kilogramow, mierzy metr siedemdziesiat osiem centymetrow. Lat czterdziesci dwa…'.

Joan nie sluchala tego, co mowil Robert, lecz przygladala sie Cassi, ktora spokojnie pila kawe. Na sama mysl o tym, zeby zrobic to samo, Joan poczula mdlosci.

– Czy wszyscy inni zmarli wygladali podobnie? – zapytala usilujac nie patrzec w strone stolu, przy ktorym Robert przygotowywal sie do sekcji, gromadzac odpowiednie skalpele, nozyce i pilki do ciecia kosci.

Cassi potrzasnela przeczaco glowa. – Nie. Niektorzy z nich mieli sinice, jak ten tutaj. Inni wygladali na zmarlych w wyniku zatrzymania krazenia, jeszcze inni jakby zgineli w przebiegu niewydolnosci oddychania albo drgawek.

Robert nacial skore zaczynajac wysoko od ramion w strone otwartej juz klatki piersiowej, rysujac w ten sposob na zwlokach jakby wielka litere 'Y'. Do uszu Joan dochodzil zgrzyt ostrza na wewnetrznych strukturach kostnych.

– Czy operacje zostaly nalezycie przeprowadzone? – zapytala Joan. Przymknela oczy, slyszac trzask lamanych zeber.

– Zmarli przeszli operacje serca, choc niekoniecznie z tego samego powodu. Sprawdzilismy anestezje, czas perfuzji, czy stosowano hipotermie. Wszystko bylo w porzadku. I to wlasnie powoduje nasza frustracje.

– Rozumiem, ale dlaczego usilujecie wszystkie te przypadki skojarzyc z soba?

– Pytanie nie pozbawione racji – odparla Cassi. – To, o co pytasz, ma swoje zrodlo w mentalnosci patologa. Jesli patolog dokonal sekcji zwlok i nie znalazl przyczyny zgonu, jest z siebie niezadowolony. Jesli ma do czynienia z cala seria podobnych przypadkow, czuje sie wytracony z rownowagi. Zeby ja odzyskac, musi rozwiazac zagadke.

Mimo woli Joan spojrzala na stol. Zwloki Bruce'a Wilkinsona lezaly jak gigantyczna otwarta ksiazka, ktorej kartki odkrywaly lekarzowi tajemnice ludzkiego ciala. Joan poczula zawrot glowy.

– Rozwiazanie tej zagadki jest konieczne – ciagnela Cassi nieswiadoma stanu, w jakim sie znajdowala Joan. – Dzieki niemu mozna bedzie uniknac podobnych przypadkow w przyszlosci. W tej chwili natomiast mamy do czynienia z alarmujacym trendem. Jesli wczesniej ofiarami byli pacjenci w wieku mocno zaawansowanym i z bardzo zlym stanem zdrowia – najczesciej pozostawali w stanie spiaczki – to ostatnio sa nimi ludzie znacznie mlodsi, z reguly ponizej piecdziesiatki, oraz znacznie zdrowsi, tak jak to ma miejsce w przypadku Wilkinsona. – Joan, co z toba? – Cassi w koncu spostrzegla, ze jej przyjaciolka jest bliska omdlenia.

– Pozwol, ze poczekam na zewnatrz sali – powiedziala Joan. Odwrocila sie i skierowala ku wyjsciu, ale Cassi chwycila ja za ramie.

– Czujesz sie niedobrze? – zapytala.

– Nic mi nie jest – odpowiedziala Joan. – Musze tylko usiasc. – Szybko wybiegla z sali.

Cassi chciala rowniez wyjsc, ale Robert ja zatrzymal, zeby cos pokazac. Wskazal palcem siniak na powierzchni serca. – Co myslisz o tym? – zapytal.

– To prawdopodobnie skutek prob reanimacji – odrzekla.

– Przynajmniej w tym sie zgadzamy – stwierdzil Robert i ponownie skierowal uwage na system oddechowy i krtan. Zrecznie otworzyl drogi oddechowe. – Zadnej przeszkody w oddychaniu. Gdyby byla, wiedzielibysmy przynajmniej, skad sie wziela sinica.

Chrzakajac znaczaco, Jerry wtracil: – A wiec pozostaje tylko zator plucny. Bylem tego pewien.

– To byl kiepski zaklad – stwierdzil Robert krecac glowa. Starannie obejrzal glowne naczynia krwionosne w plucach i samo serce.

– Pomosty naczyniowe sa wszyte prawidlowo – stwierdzil i cofnal sie nieco, zeby Cassi i Jerry mogli tez zobaczyc.

Biorac do reki skalpel, zwrocil sie do Jerry'ego: – Teraz, doktorze Donovan, lepiej zrobisz wykladajac pieniadze na stol. – Nastepnie pochylil sie i otworzyl arterie plucne. Zadnych skrzepow. Z kolei otworzyl prawy przedsionek serca: ani sladu krzepniecia krwi. W koncu przystapil do otwarcia zyly glownej: napiecie wzroslo, gdy noz zaglebil sie w naczynia, te jednak rowniez okazaly sie czyste. Nie moglo byc mowy o zatorze.

– Klops! – zawolal Jerry ze zloscia.

– Jestes mi winien dziesiec dolarow – oswiadczyl spokojnie Robert.

– Co, u diabla, moglo wyprawic faceta na tamten swiat? – dziwil sie Jerry.

– Nie sadze, zeby udalo sie nam to ustalic – odrzekl Robert. – Po prostu mamy do czynienia z osiemnastym tego rodzaju przypadkiem.

– Uwazam, ze przyczyna zgonu delikwenta tkwi w jego glowie – oznajmila Cassi.

– W jaki sposob doszlas do takiego wniosku? – zapytal Jerry.

– Jesli pacjent byl rzeczywiscie siny – tlumaczyla Cassi – a nam nie udalo sie ustalic zadnej przyczyny w cyrkulacji krwi i w oddychaniu, to przyczyna zgonu znajduje sie w mozgu. Pacjent przestal oddychac, ale serce

Вы читаете Zabawa w Boga
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату