zrywala sie wczesnie z lozka do szkoly, to odtad matka byla zmuszona wciaz ja ponaglac. Nie uwazala na lekcjach i coraz czesciej otrzymywala od nauczycielki uwagi do dzienniczka. Najwazniejszej jednak zmiany poczatkowo nikt nie zauwazyl, nawet sama Cassi: dziewczynka zaczela coraz czesciej biegac do toalety. Nauczycielka, panna Rossi, podejrzewajac, ze Cassi pragnie w ten sposob wymigac sie od udzialu w lekcjach, czesto nie chciala udzielac jej zgody na wyjscie z klasy. Wowczas dziewczynka przezywala straszliwy lek, ze moze stracic panowanie nad pecherzem. W wyobrazni widziala pod swoim krzeslem struzke moczu, tworzaca wokol jej stop kaluze. Lek wywolywal w niej uczucie zlosci, ktore z kolei powodowalo ostracyzm ze strony kolezanek i kolegow.

W domu przypadek zmoczenia poscieli w nocy zaskoczyl i zaszokowal zarowno Cassandre, jak i jej matke. Pani Cassidy zazadala od corki wyjasnien, ktorych Cassi nie byla w stanie udzielic. Ojciec chcial zasiegnac opinii domowego lekarza, lecz matka, dla ktorej cala ta sprawa byla upokarzajaca, uwazala, ze raczej nalezy zastosowac ostrzejsze srodki wychowawcze.

Stosowane kary nie odnosily skutku, przeciwnie, zaostrzyly problem. Cassi zaczela dostawac atakow wscieklosci, tracac z ich powodu reszte przyjaciol. Wiekszosc czasu spedzala zamknieta w swoim pokoju.

Aczkolwiek niechetnie, pani Cassidy zaczela sie w koncu zastanawiac nad koniecznoscia wizyty u dzieciecego psychologa.

Wczesna wiosna doszlo do przesilenia w sytuacji Cassi. Do dzis pamieta doskonale wydarzenia tamtego wiosennego dnia. Zaledwie pol godziny po przerwie miedzy lekcjami zaczela odczuwac narastajace parcie na pecherz i pragnienie. Lekajac sie, ze panna Rossi nawet nie bedzie chciala slyszec o jej wyjsciu z klasy, Cassi starala sie wytrzymac do konca lekcji. Wiercila sie bez przerwy na krzesle i zaciskala z calej sily piastki. W ustach jej zaschlo, nie potrafila przelknac sliny i mimo wysilkow w pewnym momencie poczula, ze popuscila.

Przerazona podeszla na palcach do panny Rossi i poprosila o zgode na opuszczenie klasy, ta jednak nawet na nia nie spojrzala i polecila usiasc na swoim miejscu. Cassi obrocila sie na piecie i skierowala ku wyjsciu. Panna Rossi spostrzegla niesubordynacje dziewczynki dopiero wtedy, kiedy zamknely sie za nia drzwi. Zerwala sie z miejsca i pobiegla za mala, ktora jednak pozwolila sie dopasc dopiero w toalecie. Jeszcze w biegu Cassi uniosla sukienke i opuscila majteczki, by w koncu z gleboka ulga opasc na sedes. Panna Rossi stanela przed nia wspierajac dlonie na biodrach z wyrazem twarzy, ktory mowil: – Lepiej bedzie dla ciebie, jezeli teraz cos 'zrobisz', inaczej…

Cassi 'zrobila'. Robienie siusiu trwalo nieslychanie dlugo. Wyraz twarzy panny Rossi nieco zlagodnial. – Dlaczego nie zalatwilas sie w czasie przerwy? – zapytala. – Zalatwilam sie – bezbarwnym glosem odpowiedziala Cassi.

– Nie wierze ci – stwierdzila nauczycielka. – Po prostu ci nie wierze i dlatego po lekcjach pojdziemy razem do dyrektora.

Po powrocie do klasy polecila dziewczynce zajac miejsce. Cassi do tej pory jeszcze pamieta, ze poczula zawrot glowy. Najpierw nie potrafila dostrzec tablicy, a potem poczula sie jakos dziwnie i miala ochote wymiotowac. Nie zdazyla, gdyz po chwili zemdlala. Ocknela sie dopiero w szpitalu: zobaczyla pochylona nad soba matke, od ktorej uslyszala, ze jest chora na cukrzyce.

Wracajac myslami do rzeczywistosci Cassi odpowiedziala Joan: – Majac lat dziewiec znalazlam sie w szpitalu – mowila pospiesznie w nadziei, ze Joan nie dostrzegla jej chwilowego zamyslenia. – Wtedy po raz pierwszy uslyszalam, na co choruje.

– Musialas wtedy przezyc bardzo ciezkie chwile – zauwazyla Joan.

– Niezupelnie. – Pod pewnym wzgledem poczulam gleboka ulge, ze wszystkie objawy mialy podloze fizjologicznej natury. A poniewaz lekarze przepisali mi odpowiednie dawki insuliny, poczulam sie o wiele lepiej. Po przekroczeniu dziesiatego roku zycia wolno mi bylo nawet samej sobie robic zastrzyki. – Ale jestesmy juz na miejscu – oswiadczyla na kolejnym pietrze, przepuszczajac Joan do wyjscia.

– Jestem pod wrazeniem tego, co mi powiedzialas – wyznala szczerze Joan. – Watpie, czy bylabym w stanie ukonczyc studia, gdybym byla chora na cukrzyce.

– Na pewno dalabys sobie rade – zapewnila ja Cassi. – Do wszystkiego sie mozna przyzwyczaic.

Niezupelnie przekonana, Joan zadala kolejne pytanie: – A co na to wszystko twoj maz? W swoim zyciu znalam niewielu chirurgow, mam jednak nadzieje, ze twoj maz okazuje ci zrozumienie i wsparcie w chorobie.

– O, tak – potwierdzila Cassi, uczynila to jednak jakos bardzo pospiesznie.

Oddzial patologii stanowil jakby wydzielony, odrebny od reszty szpitala swiat. Chociaz Joan pracowala w Boston Memorial juz trzeci rok, znalazla sie tutaj po raz pierwszy. Byla przygotowana na to, ze zobaczy zupelnie cos innego. Patologia kojarzyla sie jej zawsze z wydzialem na uczelni, z ciemnymi dziewietnastowiecznymi salami, w ktorych pod scianami staly odrapane, zaszklone szafy, pelne sloikow z zoltawa formalina i plywajacymi w niej kawalkami horroru. Zamiast tego znalazla sie w bialym futurystycznym swiecie zbudowanym z kafelkow, plastyku, nierdzewnej stali i szkla. Nie bylo tutaj zadnych sloikow z formalina ani halasliwej krzataniny, ani tez dziwnie odpychajacych zapachow. Przy wejsciu Joan ujrzala kilka sekretarek, ze sluchawkami na uszach, pracujacych przy komputerach. Na lewo znajdowaly sie biura, srodkiem sali zas biegl dlugi stol, na ktorym stal szereg mikroskopow.

Cassi wprowadzila Joan do pierwszego z brzegu pokoju; zza biurka zerwal sie elegancko ubrany mlody mezczyzna i usciskal ja na powitanie. Nastepnie odsunal Cassi nieco od siebie, tak zeby sie jej lepiej przyjrzec.

– Boze moj, wygladasz wspaniale – oswiadczyl. – Ale chwileczke: chyba nie zmienilas koloru wlosow?

– Wiedzialam, ze zauwazysz – stwierdzila ze smiechem Cassi. – Nikt inny oprocz ciebie.

– Oczywiscie ze zauwazylem. A to jest nowa bluzka. Kupiona u 'Lorda i Taylora'?

– Nie, u 'Saksa'.

– Jest cudowna. – Dotknal palcami materialu. – To bawelna. Bardzo ladna.

– O, przepraszam bardzo! – zawolala Cassi przypomniawszy sobie o Joan. – To jest Joan Widiker, a to Robert Seibert, drugoroczny stazysta na patologii – dokonala prezentacji.

Joan ujela wyciagnieta dlon Roberta. Podobal jej sie jego ujmujacy szczery usmiech. Czula, ze przyglada sie jej badawczo iskrzacym wzrokiem.

– Robert i ja skonczylismy te sama uczelnie – wyjasnila Cassi, gdy Robert znowu objal ja ramieniem. – I zupelnym zbiegiem okolicznosci spotkalismy sie znowu w Boston Memorial na oddziale patologii.

– Wygladacie jak siostra i brat – zauwazyla Joan.

– Ludzie czesto tak mowia o nas – odpowiedzial Robert z widoczna satysfakcja. – Wiele przyczyn zlozylo sie na to, ze polaczyla nas wzajemna sympatia. Wazna role odegral fakt, ze w dziecinstwie oboje zapadlismy na ciezkie choroby: Cassi na cukrzyce, ja na goraczke reumatyczna.

– I oboje strasznie balismy sie lekarzy – powiedziala Cassi, i razem z Robertem wybuchneli glosnym smiechem.

Joan pomyslala, ze ten humor musi miec podloze osobiste.

– W rzeczywistosci to nie jest takie smieszne – oswiadczyla Cassi. – Zamiast sie wzajemnie wspierac na duchu, ostatnio straszymy sie nawzajem. Robert musi usunac swoje zeby madrosci, a ja – krwiaka w lewym oku.

– Swoimi zebami zajme sie juz wkrotce – oznajmil wojowniczo Robert – a ciebie mam juz z glowy.

– Uwierze w to dopiero wtedy, kiedy juz sie stanie – powiedziala ze smiechem Cassi.

– Przekonasz sie – odparl Robert. – Ale teraz przejdzmy juz do rzeczy. Poczekalem z sekcja zwlok do twojego przyjscia. Pozwol jednak, ze najpierw zadzwonie do lekarza, ktory usilowal dokonac reanimacji pacjenta.

Robert podszedl do swojego biurka i podniosl sluchawke telefonu.

– Sekcja zwlok! – zawolala Joan z przerazeniem. – To ponad moje sily. Nie jestem pewna, czy bede mogla to zniesc.

– To moze byc dla ciebie nawet interesujace – stwierdzila Cassi z niewinna mina, jakby chodzilo o dobra zabawe. – W czasie gdy pracowalam na oddziale patologii, nasza uwage zwrocil szereg naglych smiertelnych przypadkow, ktore razem z Robertem oznaczylismy haslem SSD [1] . Wszystkie mialy miejsce po pomyslnej operacji serca, po ktorej wiekszosc operowanych pacjentow czula sie dobrze. We wszystkich tych przypadkach nie udalo sie ustalic anatomicznej przyczyny zgonu. Kilka sposrod nich moze by sie jeszcze dalo jakos wytlumaczyc, ale w ciagu dziesieciu lat naliczylismy az siedemnascie takich przypadkow. Ten ostatni zmarly, ktorego sekcji Robert ma zamiar teraz dokonac, jest juz osiemnasty.

Robert odlozyl sluchawke oznajmiajac, ze Jerry Donovan zaraz przyjdzie. Aby skrocic oczekiwanie, zaproponowal gosciom kawe; zanim zdazyli ja wypic pojawil sie Jerry, ktory przede wszystkim usciskal serdecznie

Вы читаете Zabawa w Boga
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×