rownie nietowarzyskiemu jak on sam.
– Chet – po paru minutach zwrocil sie do przyjaciela. – To strata czasu.
Teresa rzucila przez ramie:
– Strata czasu? Dla kogo?
– Dla mnie – odparl prosto Jack. Spogladal na dosc szczupla, lecz mimo to pociagajaco zbudowana kobiete, stojaca przed nim. Zaskoczyla go jej gwaltowna reakcja.
– A co ze mna? – sapnela ze zloscia Teresa. – Wydaje ci sie, ze to budujace doswiadczenie znosic impertynencje faceta, ktory wybral sie na polowanie?
– Hola, panienko, chwileczke! – odpowiedzial Jack, sam coraz bardziej poirytowany. – Nie schlebiaj sobie. Nie jestem na zadnym polowaniu. Zapewne sadzisz innych wedlug siebie. Ale nawet gdybym byl, z pewnoscia nie…
– Hej, Jack. Wyluzuj sie – przerwal mu w ostatniej chwili Chet.
– Ty tez, Tereso – podchwycila Colleen. – Zrelaksujcie sie. Przyszlismy tu po to, zeby sie zabawic.
– Slowem sie do tej damy nie odezwalem, a ona naskakuje na mnie – usprawiedliwil sie Jack.
– Juz nic wiecej nie musisz mowic – przerwala mu Teresa.
– Dajcie spokoj. – Chet stanal miedzy Jackiem a Teresa, ale przodem do przyjaciela. – Jestesmy tu, zeby nawiazac normalne stosunki z innymi istotami ludzkimi.
– Prawde powiedziawszy, to powinnam juz isc do domu -oznajmila Teresa.
– Nigdzie nie pojdziesz – zawyrokowala Colleen. – Skrzeczy jak rozstrojony fortepian – ocenila kolezanke. – Wlasnie dlatego na sile wyciagnelam ja na swiat. Musi sie troche odprezyc. Praca ja pozera.
– Dokladnie jak z Jackiem – wyrwalo sie Chetowi. – Rozwija w sobie jakies antytowarzyskie tendencje.
Chet i Colleen zaczeli rozmawiac, jakby Teresy i Jacka nie bylo, tymczasem oni stali obok, patrzac w rozne strony.
Chet i Colleen zamowili kolejke i wreczajac wszystkim szklanki, kontynuowali wymiane pogladow na temat przyjaciol.
– Zycie towarzyskie Jacka kreci sie wokol gry w kosza z mordercami w niebezpiecznej okolicy – poinformowal nowa znajoma Chet.
– Przynajmniej ma jakies zycie towarzyskie – odparla Colleen. – Teresa mieszka w domu lokatorskim nalezacym do gromadki staruszkow. Spotkania przy zsypie na smieci sa glowna atrakcja niedzielnego popoludnia.
Chet i Colleen szczerze sie usmiali, po czym wzieli po sporym lyku piwa. Teraz zaczeli rozmawiac o przedstawieniu, ktore – jak sie okazalo – oboje widzieli niedawno na Broadwayu.
Jack i Teresa, saczac drinki, rzucili sobie kilka przelotnych spojrzen.
– Chet wspomnial, ze jestes lekarzem. Jakiej specjalnosci? – zapytala w koncu Teresa. Jej glos wyraznie zlagodnial.
Jack przyznal sie do patologii. Podslyszawszy wyznanie Jacka, Chet dodal:
– Znajdujemy sie w towarzystwie najlepiej zapowiadajacego sie i najzdolniejszego patologa. Jack postawil wlasnie diagnoze dnia. Wbrew opinii wszystkich pozostalych oznajmil, ze ma do czynienia z przypadkiem dzumy.
– Tu? W Nowym Jorku? – zapytala przestraszona Colleen.
– W Manhattan General – wyjasnil Chet.
– Moj Boze! – zawolala Teresa. – Kiedys sie tam leczylam. Ale dzuma jest niezwykle rzadka, prawda?
– Slabo powiedziane – wtracil Jack. W ciagu roku stwierdza sie kilka przypadkow w calych Stanach, najczesciej na terenach pustynnych, i to zazwyczaj latem.
– Czy latwo sie zarazic? – spytala Colleen. ‹
– Dosc latwo – odpowiedzial Jack. – Szczegolnie forma plucnej dzumy, na ktora zmarl pacjent.
– Nie boisz sie zakazenia? – zapytala Teresa i nieswiadomie odsunela sie od Jacka. Colleen zrobila to samo.
– Nie. A nawet jezeli ja zlapalismy, to dopoki nie mamy zapalenia pluc, nie jestesmy grozni, a to oznacza, ze nie musicie stawac pod przeciwlegla sciana.
Czujac lekkie zaklopotanie, obie panie zblizyly sie do Jacka i Cheta.
– Istnieje jakies niebezpieczenstwo wybuchli epidemii w miescie? – zainteresowala sie Teresa.
– Jezeli bakterie dzumy zaatakuja populacje miejskich szczurow i jesli pasozytuja na nich odpowiednie pchly, to mozemy miec problem, ktory zakonczy sie zamiana miasta w zamkniete getto – stwierdzil Jack. – Ale niebezpieczenstwo jest male. Ostatni wybuch dzumy w Stanach mial miejsce w 1919 roku i zanotowalismy wtedy dwanascie przypadkow. A dzialo sie to jeszcze przed wynalezieniem antybiotykow. Nie przewiduje wybuchu epidemii, tym bardziej ze Manhattan General potraktowal przypadek bardzo powaznie.
– Mam nadzieje, ze skontaktowales sie z mediami w sprawie tego przypadku – bardziej stwierdzila, niz (zapytala Teresa.
– Ja nie – odparl Jack. – To nie nalezy do moich obowiazkow.
– Czy spoleczenstwo nie powinno zostac ostrzezone? -zdziwila sie Teresa.
– Nie sadze – powiedzial Jack. – Przez wywolywanie sensacji media moga tylko pogorszyc sprawe. Slowo 'dzuma' moze wywolac panike, a paniki naprawde nam nie potrzeba.
– Byc moze. Jednak zaloze sie, ze ludzie czuliby sie o wiele lepiej, gdyby ostrzezenie pozwolilo im uniknac kontaktu z choroba.
– Coz, problem wydaje mi sie akademicki – stwierdzil Jack. – Nie ma sposobu, aby media nie dowiedzialy sie o calej historii. Na pewno posluchamy o niej w wiadomosciach. Wierzcie mi.
– Zmienmy temat – zaproponowal Chet. – A co wy robicie, dziewczyny?
– Pracujemy w duzej firmie reklamowej – odpowiedziala Colleen. – Ja jestem kierownikiem artystycznym, a Teresa dyrektorem dzialu reklamy. Jest czescia wierzcholka gory.
– Imponujace – przyznal Chet.
– I tak sie dziwnie sklada, ze rowniez jestesmy wplatane w medycyne – dodala.
– Co masz na mysli, mowiac 'wplatane w medycyne'? -zapytal Jack.
– Jednym z naszych liczacych sie klientow jest National Health. Mysle, ze slyszales o tej spolce – wyjasnila Teresa.
– Niestety – odparl, a glos najwyrazniej mu przygasl.
– Cos nie pasuje? – zapytala Teresa.
– Prawdopodobnie.
– Moge zapytac co?
– Jestem przeciwny reklamom w medycynie. Szczegolnie promowaniu tych wielkich molochow wchodzacych na rynek.
– A to dlaczego?
– Po pierwsze, reklamy jedynie zwiekszaja zysk firmy przez przyciaganie nowych pacjentow. Wyolbrzymiaja niektore sprawy, podaja polprawdy albo robia szum wokol problemow drugorzednych. Nie maja nic wspolnego z jakoscia uslug medycznych. Po drugie reklamy kosztuja kolosalne pieniadze, ktore wrzuca sie w calosci w koszty utrzymania. To zbrodnia wyciagac pieniadze z funduszu przeznaczonego dla pacjentow.
– Skonczyles? – zapytala Teresa.
– Gdybym sie jeszcze chwile zastanowil, bez watpienia podalbym jeszcze kilka powodow.
– Pozwole sobie nie zgodzic sie z toba. – Zapal, z jakim to powiedziala, zrobil wrazenie na Jacku. – Moim zdaniem reklama ukazuje roznice i podsyca do rywalizacji, ktora koniec koncow wychodzi na dobre przede wszystkim konsumentom.
– To czysto teoretyczne usprawiedliwienie – stwierdzil Jack.
– Hej tam, czas dla druzyny – przerwal Chet, po raz drugi tego wieczoru wkraczajac miedzy dyskutantow. – Znowu zaczynacie tracic nad soba kontrole. Przelaczmy sie na inne fale. Dlaczego nie pogadamy o czyms neutralnym, dajmy na to o seksie albo o religii.
Colleen rozesmiala sie i po przyjacielsku klepnela Cheta w plecy.
– Powaznie – zapewnial Chet, smiejac sie wraz z nia. – Pogadajmy o religii. Ostatnia spowiedz pozna pora w barze. Niech kazdy powie, w jakiej religii zostal wychowany. Ja zaczynam…
Przez nastepne pol godziny rzeczywiscie dyskutowali o religii i Teresa i Jack zapomnieli o swych uniesieniach.