– No i? – zapytal Chet.
– No i co? – odpowiedzial pytaniem Jack. Przecisnal sie obok Laurie i usiadl na swoim miejscu.
– Ciagle jeszcze tu pracujesz? – zapytal wprost Chet.
– Na to wyglada – odparl, siegajac po raporty lezace w przegrodce na jego biurku.
– Lepiej badz ostrozny – poradzila Laurie i ruszyla do drzwi. Przed wyjsciem rzucila jeszcze: – Z wielka przyjemnoscia cie wyleja.
– O czym przypomnial mi Bingham – zakonczyl Jack.
Laurie odwrocila sie i wyznala:
– Mnie tez omal nie wyrzucili.
Jack podniosl glowe znad papierow.
– Jak to?
– To musialo miec cos wspolnego z przypadkami przedawkowania, o ktorych wspomnialam rano. Gdy poszlam ich sladem, zdenerwowalam Binghama.
– Czy to czesc owej dlugiej historii? – spytal Jack.
– Owszem. Znalazlam sie wtedy jedna noga na bruku. Wszystko dlatego, ze nie wzielam powaznie ostrzezen Binghama. Nie popelnij tego samego bledu.
Gdy tylko Laurie wyszla, Jack powtorzyl Chetowi wszystko, takze o skargach do burmistrza i pelnomocnika i ich pretensjach do Binghama.
– Skargi byly skierowane pod twoim adresem?
– Najwyrazniej, a ja tylko staralem sie byc dobrym Samarytaninem.
– Na milosc boska, cos ty znowu zrobil?
– Po prostu zachowalem sie z wrodzona dyplomacja. Zadawalem pytania i udzielalem rad.
– Jestes kompletnym wariatem – stwierdzil z przekonaniem Chet. – Niemal pozwalasz, zeby wyrzucili cie z pracy i dlaczego? Co chcesz udowodnic?
– Niczego nie chce udowadniac.
– Nie rozumiem cie.
– To dosc powszechna opinia – odpowiedzial Jack.
– Wiem o tobie jedynie, ze w poprzednim zyciu byles okulista, a teraz mieszkasz w Harlemie, zeby grac na ulicy w kosza. Co robisz poza tym?
– To chyba wszystko. Nie liczac pracy tutaj.
– Co robisz, zeby sie rozerwac? Jak wyglada twoje zycie towarzyskie? Nie zamierzam byc wscibski, ale masz jakas przyjaciolke?
– Nie, wlasciwie nie.
– Jestes gejem?
– Stanowczo nie. Na razie jestem, jakby to powiedziec, poza obiegiem.
– No to nic dziwnego, ze zachowujesz sie tak dziwacznie. Cos ci powiem. Wyskoczymy sobie dzis wieczorem. Zjemy kolacje, wypijemy po kilka drinkow. Niedaleko mnie jest calkiem przyjemna knajpka. Bedziemy mieli okazje pogadac.
– Nie bardzo lubie rozmawiac o sobie.
– Jasne. Nie bedziesz musial nic mowic. Ale i tak wyskoczymy. Zdaje sie, ze potrzebujesz normalnych kontaktow z ludzmi.
– A co to znaczy normalne? – zapytal Jack.
Rozdzial 9
Sroda, godzina 22.15, 20 marca 1996 roku
Chet okazal sie niezwykle rezolutny. Na kazdy argument odpowiadal celnie i upieral sie przy wspolnej kolacji. W koncu Jack poddal sie i tuz przed osma jechal na rowerze przez Central Park do wloskiej restauracji na Drugiej Avenue na spotkanie z przyjacielem.
Po kolacji Chet rownie uparcie naklanial Jacka do wypicia kilku drinkow. Za kolacje zaplacil Chet, Jack czul sie wiec zobowiazany i zgodzil sie w koncu na ciag dalszy wieczoru. Ale gdy znalezli sie na schodach prowadzacych do baru, Jack nabral watpliwosci, czy dobrze robi. Przez ostatnie kilka lat codziennie kladl sie spac o dziesiatej i wstawal o piatej. Pietnascie po dziesiatej po wypiciu polowy butelki wina czul, ze zaraz padnie.
– Nie jestem pewien, czy nadaje sie do tego – odezwal sie do Cheta.
– Jestesmy przeciez na miejscu – zaczal narzekac Chet. – Dalej, wlaz. Wypijemy chociaz po piwku.
Jack cofnal sie, chcac przeczytac nazwe baru. Niczego takiego nie dostrzegl.
– Jak sie nazywa to miejsce? – zapytal Cheta.
– Auction House – odparl kolega. – Laduj tylek do srodka. – Otworzyl Jackowi drzwi.
Wnetrze w nieokreslony sposob przypominalo Jackowi pokoj dzienny jego babci z Des Moines w Iowa, jedynie mahoniowy bar nie pasowal do wspomnien. Wyposazenie stanowilo dziwna mieszanine mebli z czasow wiktorianskich, na oknach wisialy dlugie kotary. Wysoki sufit ozdobiony byl pokolorowana w jaskrawe barwy wytlaczana ocynkowana blacha.
– Moze siadziemy, co? – zaproponowal Chet. Wskazal na stolik pod oknem z widokiem na Osiemdziesiata Dziewiata Ulice.
Jack zgodzil sie. Z miejsca, w ktorym usiadl, mial dobry widok na sale. Teraz dopiero zauwazyl, ze podloge zrobiono z polakierowanych desek, co nie bylo czesto spotykane w barach. W srodku znajdowalo sie okolo piecdziesieciu osob, czesc gosci stala przy barze, czesc siedziala na wysokich stolkach. Wszyscy dobrze ubrani, wygladali na przedstawicieli klasy sredniej. W calym towarzystwie ani jedna osoba nie nosila na glowie baseballowki. Kobiet bylo mniej wiecej tyle samo co mezczyzn.
Jack w myslach przyznal, ze moze Chet mial racje, namawiajac go na maly wypad. Od lat nie przebywal w 'normalnym' srodowisku. Moze to wyjdzie mu na dobre. Powoli stawal sie samotnikiem dzwigajacym swoj krzyz. Ciekawilo go, o czym romawiaja ci ludzie. Docieral do niego gwar rozmow, niezrozumialy, belkotliwy szum.
Jego wzrok spoczal na Checie, ktory zamawial piwo przy barze. Rozmawial z obdarzona bujnymi wdziekami, dlugowlosa blondynka w stylowym blezerze i obcislych dzinsach. Towarzyszyla jej smukla przyjaciolka z burza lokow na glowie, ubrana w prosta, czarna suknie, ktora wiecej odslaniala, niz zakrywala. Nie brala udzialu w rozmowie. Najwyrazniej wolala koncentrowac sie na kieliszku wina.
Przez ulamek sekundy Jack pozazdroscil Chetowi latwosci w nawiazywaniu kontaktow, otwartosci. W czasie kolacji mowil o sobie z uderzajaca swoboda. Miedzy innymi Jack dowiedzial sie, ze ostatnio Chet zerwal blizsza znajomosc z pewna lekarka i obecnie jest wolny, w 'antrakcie', jak powiedzial.
Kiedy Jack przygladal sie koledze, Chet odwrocil sie w jego strone. Niemal rownoczesnie zrobily to obie kobiety i wtedy wszyscy troje rozesmieli sie. Jack poczul, jak czerwienieje na twarzy. Na sto procent rozmawiali o nim.
Chet oderwal sie od baru i ruszyl w strone stolika. Jack zastanawial sie, czy powinien teraz uciekac, czy zaczac bebnic palcami w stol. Nie mial watpliwosci, na co sie zanosi.
– Hej, chlopie – szepnal Chet. Celowo stanal tak, ze zaslonil soba kobiety. – Widzisz te dwa kurczaczki przy barze? – wskazal na wlasny brzuch, zeby gest nie zostal dostrzezony przez nowe znajome. – Co sadzisz? Niezle, co? Obie sa swietne i zgadnij… Chca cie poznac.
– Chet, bylo fajnie, ale… – zaczal Jack.
– Nawet o tym nie mysl. Nie psuj mi teraz zabawy. Ja upolowalem blondynke w blezerku.
Czujac, ze opor wymagalby znacznie wiecej energii niz kapitulacja, Jack pozwolil zaprowadzic sie do baru. Chet przedstawil przyjaciela obu paniom.
Jack natychmiast zorientowal sie, co pociagalo Cheta w Colleen. Miala wyjatkowa zdolnosc do blyskotliwych i dowcipnych ripost. Teresa za to byla ponura za obie. Kiedy tylko sie sobie przedstawili, rzucila Jackowi blade spojrzenie niebieskich oczu i zajela sie swoim kieliszkiem wina.
Chet i Colleen pograzyli sie w ozywionej rozmowie. Jack spogladal na tyl glowy Teresy i zastanawial sie, co on, u diabla, tu robi. Chcial wracac do domu, znalezc sie w lozku, a zamiast tego pozwalal sie lekcewazyc komus