– Mam goraczke? – zapytala Susanne.
– Niewielka – odpowiedziala pielegniarka. – Ale wszystko bedzie dobrze. Teraz pojde i poprosze pani lekarza.
Susanne skinela. W kaciku oka pojawila sie lza. Nie pragnela tego rodzaju komplikacji. Chciala do domu.
Rozdzial 7
Sroda, godzina 16.15, 20 marca 1996 roku
– Naprawde sadzisz, ze Robert Barker specjalnie sabotuje nasza kampanie reklamowa? – Colleen zapytala Terese, gdy schodzily po schodach. Zmierzaly do studia, w ktorym Colleen miala zaprezentowac, co zespol wymyslil do tej pory na kolejna kampanie reklamowa National Health.
– Nie mam najmniejszych watpliwosci – odparla Teresa. – Oczywiscie nie robi tego osobiscie. Do przekonania National Health, aby nie kupowali odpowiedniej ilosci czasu antenowego przeznaczonego na reklamy, uzyl Helen.
– Ale w ten sposob podcina galaz, na ktorej sam siedzi. Jezeli stracimy National Health i nie zdolamy sie restrukturyzowac, wtedy jego udzialy pracownicze w firmie beda warte tyle, ile nasze, czyli zero.
– Pieprzyc udzialy. On chce dla siebie fotela prezesa i zrobi wszystko, zeby dopiac swego.
– Boze, walka urzednikow o wladze jest obrzydliwa. Jestes pewna, ze chcesz zajac to stanowisko?
Teresa zatrzymala sie nagle na schodach i spojrzala na Colleen, jakby uslyszala od niej bluznierstwo.
– Nie moge uwierzyc, ze powiedzialas cos podobnego.
– Ale przeciez sama powtarzasz, ze im wiecej masz administracyjnych obowiazkow, tym mniej ci zostaje czasu na tworzenie.
– Jezeli Barker zostanie prezesem, rozpieprzy cala firme -z oburzeniem stwierdzila Teresa. – Bedziemy musieli plaszczyc sie przed klientami i w konsekwencji jednym ciosem zmiecie sie tworczosc i jakosc. Poza tym chce tego stanowiska. Od pieciu lat jest moim celem. To moja szansa i jezeli nie wykorzystam jej teraz, to juz nigdy mi sie nie uda.
– Nie rozumiem, dlaczego nie jestes zadowolona ze swoich dotychczasowych dokonan – powiedziala Colleen. – Masz dopiero trzydziesci jeden lat i juz jestes dyrektorem dzialu reklamy. Powinnas byl szczesliwa i robic to, co doskonale potrafisz, dobre reklamowki.
– Och, daj spokoj – Teresa zlekcewazyla uwage kolezanki. – Przeciez wiesz, ze my, ludzie reklamy, nigdy nie jestesmy zadowoleni. Nawet jesli zostane prezesem, prawdopodobnie zaczne zerkac wyzej.
– Chyba powinnas nieco ochlonac. Spalisz sie, zanim skonczysz trzydziesci piec lat.
– Ochlone, kiedy zostane prezesem.
– Tak, akurat.
Po wejsciu do studia Colleen skierowala przyjaciolke do malego, oddzielnego pomieszczenia, ktore nazywano 'arena'. To miejsce, w ktorym przegladano gotowe produkcje. Pomieszczenie nazwano tak na pamiatke rzymskich aren, na ktorych chrzescijan rzucano na pozarcie lwom. U Heatha i Willowa chrzescijanie nalezeli do istot nizszego rzedu.
– Masz film? – zapytala Teresa. W pokoju obok tablicy stal przygotowany do uzycia ekran. W najlepszym razie, jak sadzila, obejrzy zarys sekwencji proponowanych do reklamowki.
– Zmontowalismy sklejke – wyjasnila Colleen. 'Sklejka' nazywano film zmontowany w calosc z kawalkow pochodzacych z innych filmow po to, aby dac pewne wyobrazenie o planowanej realizacji.
Teresa poczula sie podbudowana. Nie spodziewala sie filmu.
– Ostrzegam cie jednak, ze to tylko wstepny zarys – dodala Colleen.
– Przestan sie juz zarzekac i dawaj, co tam masz – polecila.
Colleen skinela jednemu ze swoich podwladnych. Swiatla zgasly, wlaczono magnetowid. Film mial sto sekund. Opisywal historie uroczej czterolatki z zepsuta lalka. Teresa natychmiast rozpoznala zrodlo. Fragment pochodzil ze spota, ktory nakrecili w zeszlym roku dla sieci krajowej produkujacej zabawki, promujac ich program wspanialomyslnej wymiany starego na nowe. Colleen tak sprytnie to poukladala, ze wyszlo iz dziewczynka przynosi lalke do nowego szpitala National Health. Haslem reklamowym bylo: 'Leczymy wszystko o kazdej porze'.
Gdy tylko film sie skonczyl, wlaczono swiatla. Przez kilka sekund nikt sie nie odezwal. Wreszcie Colleen przerwala meczaca cisze.
– Nie spodobalo ci sie? – zapytala.
– Ciekawe – przyznala Teresa.
– Pomysl polega na tym, by w kilku reklamowkach lalka cierpiala na rozne choroby i urazy – wyjasnila Colleen. – Oczywiscie w ostatecznej wersji dziecko bedzie wychwalalo zalety National Health. W druku zadbamy takze, zeby rysunki opowiadaly historyjke.
– Klopot w tym, ze to zbyt sprytne – stwierdzila Teresa. – Nawet jesli moim zdaniem ma to wiele zalet, jestem przekonana, ze klient nie kupi pomyslu, gdyz Helen z polecenia Roberta strywializuje go.
– Jak na razie to najlepsze, co mamy – wyznala Colleen. – Bedziesz musiala cos nam podsunac. Potrzebujemy od ciebie tworczej podpowiedzi. Inaczej bedziemy sie krecic w kolko w swiecie nie konczacych sie koncepcji. A wtedy nie ma najmniejszych szans na to, bysmy zakonczyli robote w nastepnym tygodniu.
– Musimy znalezc cos, co odroznia National Health od AmeriCare, nawet jezeli wiemy, ze sa identyczne. Problem polega na znalezieniu tej roznicy.
Colleen skinela na asystentke, zeby wyszla. Gdy zamknela za soba drzwi, Colleen wziela krzeslo i postawila je tuz przed Teresa.
– Musisz sie w to bezposrednio zaangazowac – upierala sie.
Teresa skinela glowa. Wiedziala, ze Colleen ma racje, lecz czula sie jakby spetana psychicznie.
– Widzisz, tak trudno myslec tworczo, gdy sprawa prezesury wisi nad czlowiekiem jak miecz Damoklesa.
– Sama sie zameczysz na smierc. Jestes jednym klebkiem nerwow.
– I coz w tym odkrywczego? – skwitowala Teresa.
– Kiedy ostatni raz wyszlas na kolacje i drinka?
Teresa zasmiala sie.
– Od miesiecy nie mialam na to czasu.
– No wlasnie. O tym mowie. Nic dziwnego, ze tworcze sily cie opuscily. Potrzebujesz odpoczynku. Nawet gdyby to mialo byc tylko kilka godzin.
– Naprawde tak myslisz?
– Absolutnie – twardo przyznala Colleen. – Nie ma co dalej gadac. Idziemy dzisiaj na kolacje i wypijemy kilka drinkow. I zadnych rozmow o reklamie. Chocby tylko przez dzisiejszy wieczor.
– No nie wiem – wahala sie Teresa. – Termin nas goni…
– O tym wlasnie mowie. Musimy sie wyladowac, odsunac ponure mysli, a kto wie, czy wtedy nie przyjdzie do glowy cos tworczego. Wiec sie nie sprzeczaj. Nie przyjmuje odmowy.
Rozdzial 8
Sroda, godzina 16.35, 20 marca 1996 roku
Jack skierowal swoj rower miedzy dwie furgonetki-karawany nalezace do miejskiej spolki Health and Hospital Corporation, zaparkowane w zatoczce nalezacej do Biura Glownego Inspektora Zakladu Medycyny Sadowej i pojechal prosto do kostnicy. W normalnych warunkach zsiadlby juz z roweru i przeprowadzil go pieszo, ale tym razem byl w znakomitym nastroju.
Zostawil rower przy stosie trumien, pozapinal lancuchy i pogwizdujac, skierowal sie w strone windy. Przechodzac obok biura, pomachal Salowi D'Ambrosio.