mial co najmniej trzydziesci centymetrow dlugosci.
Stanal dokladnie naprzeciwko niej. Nie odezwal sie ani slowem. Zamiast tego wolnym ruchem uniosl bron i wycelowal w jej czolo. Beth zamknela oczy…
Jack wyszedl z metra przy Sto Trzeciej i pobiegl na polnoc. Pogoda byla przyjemna, a temperatura sensowna. Spodziewal sie sporej kolejki chetnych do gry na boisku i nie rozczarowal sie. Przez ogrodzenie zobaczyl go Warren. Kazal mu wrzucic tylek w spodenki i zjawic sie pod koszem.
Jack przebiegl ostatni odcinek drogi do domu. Gdy stanal przed brama, wrocilo wspomnienie piatkowego wieczoru. Skoro odwiedzil tego dnia Manhattan General i zostal rozpoznany, niewykluczone, ze Black Kings ponownie zlozyli mu wizyte. Jesli tak, to chcial o tym wiedziec zawczasu.
Zamiast wejsc glownym wejsciem, zrobil jeszcze kilka krokow i zszedl do wilgotnego tunelu laczacego front budynku z jego tylem. Zalatywalo uryna. Wyszedl na podworko przypominajace rupieciarnie. W polmroku rozpoznal wystajace sprezyny zniszczonych tapczanow, polamane wozki dla lalek, stare, lyse opony i inne nie chciane graty.
Do tylnej sciany przymocowane byly schody przeciwpozarowe. Nie dochodzily do samej ziemi. Ostatnim ich fragmentem byla metalowa drabina z betonowa przeciwwaga. Jack wywrocil kubel na smieci do gory dnem, stanal na nim i w ten sposob zdolal uchwycic najnizszy szczebel drabiny. Gdy tylko uwiesil sie calym ciezarem, drabina zjechala na dol z loskotem.
Zaczal sie po niej wspinac. Stanal na postumencie, na wysokosci pierwszego pietra, a drabina wrocila do pierwotnej pozycji z podobnym halasem. Znieruchomial na kilka dluzszych chwil, aby upewnic sie, ze niespodziewany rumor nie zwrocil niczyjej uwagi. Skoro nikt nie wystawil przez okno glowy i nie krzyczal z powodu halasow, Jack ruszyl w gore.
Na kazdym pietrze mial niepowtarzalna okazje przyjrzec sie scenom z zycia domowego, ale wyrzekl sie tej przyjemnosci. Obrazy nie zawsze byly mile. Kiedy poznal je blizej po zamieszkaniu w Harlemie, prawdziwe ubostwo oslabialo go. Idac, patrzyl wiec w gore, rowniez po to, aby nie widziec przepasci pod nogami. Zawsze obawial sie wysokosci, wiec wspinanie sie po schodach przeciwpozarowych stanowilo doskonaly sprawdzian hartu ducha.
Gdy doszedl do swojego pietra, zwolnil. Z podestu schodow awaryjnych mial wglad do mieszkania zarowno przez okno kuchenne, jak i sypialniane. Oba pomieszczenia tonely w swietle, gdyz rano wychodzac, z rozmyslem zostawil wlaczone lampy.
Przesunal sie najpierw w strone okna kuchennego i zajrzal przez nie do srodka. Kuchnia byla pusta. Owoce, ktore zostawil rano na stole, wydawaly sie nietkniete. Z miejsca, w ktorym stal, mogl dostrzec nawet drzwi wejsciowe do mieszkania. Zreperowana czesc framugi nie zmienila wygladu. Nikt na pewno sila drzwi nie otwieral.
Przeszedl kawalek dalej i zajrzal do sypialni. Takze byla pusta. Zadowolony z wynikow ogledzin otworzyl okno i wszedl do mieszkania. Wiedzial, ze jesli zostawi otwarte okno w sypialni, bedzie mial szanse skorzystac z tej drogi, chociaz rownoczesnie ryzykowal sporo. Po wejsciu raz jeszcze szybko zlustrowal mieszkanie. Bylo rzeczywiscie puste i nic nie wskazywalo, zeby ktokolwiek je odwiedzal.
Przebral sie szybko w stroj sportowy i wyszedl ta sama droga, ktora przyszedl. Ze wzgledu na odczuwany lek wysokosci zejscie bylo o wiele trudniejsze niz wejscie, przemogl sie jednak i ruszyl w dol. Biorac pod rozwage okolicznosci, nie usmiechalo mu sie wychodzic z budynku glownym wyjsciem bez specjalnej ochrony. Kiedy doszedl do konca tunelu, wychylil lekko glowe, pozostajac nadal w cieniu, i rozejrzal sie po terenie rozciagajacym sie przed budynkiem. Szczegolnie uwaznie przygladal sie grupkom mlodych ludzi w samochodach. Kiedy upewnil sie, ze nie ma w poblizu czlonkow znajomego gangu, czekajacych na niego, pobiegl w strone boiska.
Niestety w czasie, gdy wspinal sie schodami przeciwpozarowymi, a pozniej przebieral i schodzil ostroznie na dol, chetnych do gry przybylo. Tym razem musial czekac znacznie dluzej niz zwykle, a i tak dostal sie do dosc slabej druzyny.
Chociaz rzucal celnie, szczegolnie z dystansu, partnerzy z druzyny zawodzili. Poniesli druzgocaca kleske, ku zadowoleniu Warrena, ktory wygrywal przez caly wieczor.
Zdegustowany takim brakiem szczescia, Jack poszedl poza boisko, podniosl bluze, wlozyl przez glowe i ruszyl w strone furtki.
– Hej, czlowieku, idziesz juz?! – zawolal za nim Warren. – Pokrec sie tu jeszcze. Damy ci dzisiaj raz wygrac – obiecal i parsknal smiechem. Nie byl zlym facetem, a wysmiewanie przegranych nalezalo do boiskowego rytualu. Kazdy tak robil i kazdy tego oczekiwal.
– Nie mam nic przeciwko batom, jesli dostaje sie je od przyzwoitej druzyny – odparl Jack. – Ale przegrac ze zgraja takich panienek to wstyd.
– Uuuuu! – zabuczeli zawodnicy z druzyny Warrena. Odpowiedz Jacka zostala przyjeta z uznaniem.
Warren podszedl pewnym krokiem do Jacka i szturchajac go w piers wskazujacym palcem, zlozyl propozycje.
– Panienki? Powiem ci cos. Moja piatka rozwali kazda piatke, jaka uda ci sie sklecic. Teraz, zaraz! Zbierz chetnych i gramy.
Jack rozejrzal sie wokol siebie. Wszyscy obecni spogladali w ich kierunku. Zastanowil sie nad wyzwaniem, szukajac plusow i minusow. Przede wszystkim potrzebowal wysilku, wiec chcial zagrac i wiedzial, ze ma teraz taka mozliwosc.
Z drugiej jednak strony rozumial, ze wybierajac czterech graczy, rozzlosci tych, ktorych pominie. Przez ostatnie miesiace staral sie usilnie, aby ci ludzie go zaakceptowali. Rozpatrzywszy sprawe ze wszystkich stron, Jack zdecydowal, ze gra nie jest warta swieczki.
– Raczej pobiegam w parku – odpowiedzial Warrenowi.
Warren uznal, ze to najlepsza odpowiedz, jaka mogl otrzymac. Odmowe Jacka przyjal jako obawe przed kolejna porazka. Uklonil sie w odpowiedzi na okrzyki radosci swojej druzyny. Przybil piatke z jednym z kolegow i dumnym krokiem wrocil na boisko.
– Gramy! – zawolal.
Jack usmiechnal sie w duchu, myslac o tym, jak wiele o zasadach rzadzacych dana spolecznoscia mozna sie dowiedziec na boisku sportowym. Zaczal sie nawet zastanawiac, czy jakis psycholog probowal zbadac ten aspekt sprawy z akademickiego punktu widzenia. Pomyslal, ze mogloby to byc wielce owocne.
Wyszedl przez furtke poza ogrodzenie boiska i zaczal biec. Pobiegl na wschod. Przed soba, na koncu dlugiego bloku dostrzegl ciemny kontur poszarpanych skal i bezlistnych drzew. Zdawal sobie sprawe, ze za kilka minut znajdzie sie poza zgielkiem miasta, wbiegnie do wnetrza Central Park. Uwielbial tam biegac.
Reginald mial twardy orzech do zgryzienia. Dostrzegl doktora grajacego w kosza i zdecydowal sie zaczekac w wozie. Mial nadzieje, ze Jack odlaczy sie wkrotce od graczy i pojdzie cos wypic do pobliskiego baru.
Gdy zobaczyl Jacka schodzacego z boiska i ubierajacego bluze, siegnal pod gazete i odbezpieczyl bron. Wtedy uslyszal wyzwanie Warrena i uznal, ze przyjdzie mu przeczekac jeszcze jedna gre.
Mylil sie. Ku jego radosci, chwile pozniej Jack opuscil plac gry. Jednak nie skierowal sie na zachod w strone sklepow i baru, jak wczesniej przypuszczal Reginald. Wrecz przeciwnie, pobiegl na wschod.
Klnac pod nosem, Reginald musial zawrocic. Pisk hamulcow i ostry dzwiek klaksonu taksowki rozzloscily go. Ledwie powstrzymal sie od zlapania za pistolet. Taksowkarzem byl jeden z tych Azjatow, ktoremu chetnie zrobilby niespodzianke z krotkiej serii.
Rozczarowanie Reginalda zamienilo sie szybko w zadowolenie, gdy zrozumial, dokad zmierza Jack. Kiedy on biegl przez zachodnia czesc Central Park, Reginald szybko znalazl dogodne miejsce do zaparkowania. Wyskakujac z samochodu, zlapal za bron owinieta w gazete. Sciskajac w dloni pakunek takze ruszyl w glab parku, sprytnie ukrywajac sie wsrod biegajacych i cwiczacych, ktorych bylo wielu.
West Drive prowadzila prosto na wschod. Obok wejscia, wokol odslonietych skal, polkolem wznosily sie kamienne schody. Nieliczne latarnie parkowe oswietlaly droge, ktora dalej ginela w mroku.
Reginald pobiegl schodami, na ktorych sekunde wczesniej widzial Jacka. Byl zadowolony. Nie mogl uwierzyc w swoj fart. Wlasciwie pogon za ofiara w ciemnym, pustym wlasciwie parku, czynila robote niemal zbyt prosta.
Dla Jacka w tej chwili mrok pustoszejacego parku byl raczej powodem do zadowolenia niz zmartwien czy obaw, jak w piatkowy wieczor, kiedy przejezdzal tedy rowerem. Pocieszalo go to, ze choc jego wyobraznia wciaz podsuwala mu nieprzyjemne obrazy, to przeciez podobnie dzialo sie z innymi ludzmi. Stanowczo wierzyl, ze jezeli