Black Kings beda chcieli go dopasc, to zrobia to w mieszkaniu albo w jego poblizu.

Teren stal sie zaskakujaco pagorkowaty i skalisty. Te czesc parku nazywano Wielkim Wzgorzem, i mialo to uzasadnienie. Biegl wyasfaltowana sciezka wijaca sie w tunelu z galezi bezlistnych jeszcze drzew rosnacych dookola. Swiatlo z parkowych latarni oswietlalo drzewa, wywolujac pelne grozy obrazy. Mozna bylo odniesc wrazenie, ze park pokryty jest utkana przez ogromne pajaki gigantyczna pajeczyna.

Gdy poczul zadyszke, zwolnil i zaczal sie rozluzniac. Z dala od swiatel i zgielku miasta mogl spokojnie wszystko przemyslec. Zastanowil sie przede wszystkim nad tym, czy jego krucjata nie zostala wywolana nienawiscia do AmeriCare, jak sugerowali Chet i Bingham. Z obecnej perspektywy musial sie zgodzic, ze to bylo mozliwe. Koniec koncow, hipoteza o celowym roznoszeniu zarazkow czterech chorob byla niewiarygodna, jesli nie wrecz niedorzeczna. Moze to on swoim postepowaniem wywolal u pracownikow szpitala taka wroga postawe. Bingham przeciez zwrocil mu uwage, ze potrafi byc nieznosny w stosunkach z innymi.

Pograzony w myslach, zwrocil nagle uwage na niepokojacy nowy odglos, wyraznie wspolgrajacy z odglosem jego krokow. Dzwiek byl metaliczny, jakby podkul swoje koszykarskie buty blachami. Zaniepokojony, przyspieszyl kroku. Metaliczny odglos wyrwany zostal na moment ze wspolnego rytmu, ale juz po chwili zsynchronizowal sie z rytmem Jacka.

Jack sprobowal obejrzec sie za siebie. Gdy to zrobil, ujrzal postac biegnaca w jego strone. Akurat w chwili, gdy spogladal za siebie, postac mignela w swietle latarni. Jack od razu spostrzegl, ze biegacz nie ma na sobie sportowego stroju. Mial natomiast czarna skorzana kurtke, a w reku polyskujaca bron!

Serce Jacka gwaltownie przyspieszylo. Poczul nagly przyplyw adrenaliny i popedzil przed siebie. Uslyszal tylko, ze goniacy stara sie dorownac mu kroku.

Biegnac, musial sie szybko zastanowic, ktoredy najpredzej wydostanie sie z parku. Jesli znajdzie sie miedzy ludzmi w ruchu ulicznym, moze miec szanse. Uznal, ze najlatwiej bedzie mu umknac przez zarosla rozciagajace sie po prawej stronie sciezki. Nie wiedzial jednak, jak daleko jest miasto. Mozliwe, ze tylko trzydziesci metrow, ale mozliwe rowniez, ze nawet sto.

Czujac, ze przesladowca siedzi mu na karku, Jack nagle skoczyl w prawo i zanurzyl sie w gestwinie. Pomiedzy drzewami i krzewami bylo znacznie ciemniej niz na drodze. Wlasciwie nie widzial, dokad biegnie. Nagle potknal sie o cos wystajacego z ziemi. Opanowala go kompletna panika, kiedy znalazl sie na trawie i probowal na czworakach wydostac sie z gestwiny krzewow.

Teren stal sie jakby rowniejszy i pozbawiony poszycia, ktore utrudnialo mu poruszanie sie. Przyspieszyl. Teraz musial radzic sobie jedynie z liscmi lezacymi miedzy ciasno rosnacymi drzewami.

Dobiegl do poteznego debu. Schowal sie za nimi i oparl o pien. Ciezko oddychal. Nasluchujac, staral sie powstrzymac zadyszke. Dochodzil do niego tylko monotonny odglos ruchu ulicznego przypominajacy szum wodospadu. Jedynymi glosniejszymi akcentami w nocnej harmonii byly pojedyncze klaksony lub syreny.

Jack przez kilka minut stal za grubym pniem debu. Nie slyszac zadnych krokow, oderwal sie od drzewa i ruszyl na zachod. Teraz szedl tak wolno i cicho, jak to bylo mozliwe, ostroznie przesuwajac stopy po trawie, by nie szelescic liscmi. Serce walilo mu jak oszalale.

Niespodziewanie nadepnal na cos miekkiego i ku jego przerazeniu to cos eksplodowalo przed nim. Przez ulamek sekundy nie mial najmniejszego pojecia, co sie dzieje. Z ziemi wstala jak wyrwana smierci z objec, chwiejac sie na nogach, jakas zakutana w szmaty postac. Zakrecila sie wokol wlasnej osi niczym tanczacy derwisz i walac w powietrzu ramionami jak cepem, wrzeszczala raz za razem: 'Sukinsyn, sukinsyn!'

Nagle podniosla sie druga postac, rownie szalona jak pierwsza.

– Nie dostaniesz naszego wozka! – zawolal pierwszy.

– Predzej cie zalatwie – dodal drugi.

Jack zdolal tylko zrobic krok w tyl, kiedy pierwsza z postaci rzucila sie na niego, smagajac odorem stechlizny i odrazajacym oddechem. Jack staral sie odepchnac napastnika od siebie, ale mezczyznie udalo sie pociagnac paznokciami po jego twarzy.

Jack sprobowal pozbyc sie cuchnacego wloczegi. Zanim mu sie to udalo, cisze nocna rozerwal huk wystrzalu. Jack poczul pod palcami ciepla ciecz i jednoczesnie wyczul, jak wloczega najpierw zesztywnial, a po chwili osunal sie na trawe, ciagle trzymajac Jacka w objeciach.

Lament drugiego z wloczegow wywolal z ciemnosci kolejny strzal. Jek rozpaczy ucichl, jak uciety nozem.

Jack odwrocil sie i popedzil w przeciwna strone. Raz jeszcze pognal na zlamanie karku, nie baczac na ciemnosci i przeszkody pod nogami. Niespodziewanie grunt umknal mu spod nog i Jack potykajac sie, zbiegal w dol zbocza, ledwie utrzymujac rownowage. Zatrzymal sie dopiero, kiedy wpadl w gestwine krzewow i jakichs pnaczy. Przedzieral sie przez zarosla z taka determinacja, ze gdy nagle wypadl na sciezke, stracil rownowage i wywrocil sie jak dlugi. Przed soba dostrzegl blade swiatlo, granitowe schody. Podniosl sie ciezko i ruszyl w ich strone. Gdy tam dotarl, zaczal biec po dwa stopnie. Byl juz blisko ostatniego, kiedy uslyszal pojedynczy strzal. Kula zrykoszetowala o skale na prawo od niego i zniknela w ciemnosciach.

Schylajac sie i kluczac, dotarl do konca schodow i wszedl na taras. W centrum znajdowala sie pusta, wylaczona na zime fontanna. Trzy strony tarasu zamykaly arkady. Posrodku przeciwleglego szeregu kolumn zaczynaly sie schody prowadzace na kolejny poziom.

Jack uslyszal charakterystyczny metaliczny stukot butow swego przesladowcy, ktory wlasnie wbiegl na pierwsze stopnie. Wiedzial, ze nie ma czasu na dalsza ucieczke schodami. Wbiegl wiec pomiedzy kolumny arkad. W arkadach panowaly calkowite ciemnosci, wiec posuwal sie przed siebie po omacku.

Odglos krokow na pierwszych schodach nagle ucichl.

Jack wiedzial, ze bandyta dotaral na taras. Zaczal coraz szybciej brnac w ciemnosciach w strone kolejnych schodow. Ku swemu przerazeniu zderzyl sie z metalowym pojemnikiem na smieci. Halas bezblednie wskazal miejsce, w ktorym sie ukryl. Niemal natychmiast rozlegl sie strzal. Kula wpadla miedzy arkady i twardo odbila sie od granitowej skaly. Jack padl plackiem i zalozyl rece na glowe.

Wstal, kiedy ostatni odprysk ze sciany z jekiem opadl na ziemie. Znowu ruszyl do przodu, tym razem jednak wolniej. Dotarl do naroznika. Natrafil w tym miejscu na wiecej roznych przedmiotow – butelki, puszki po piwie lezaly tak porozrzucane, ze nie sposob bylo je ominac.

Za kazdym razem, kiedy rozlegal sie kolejny halas odbijajacy sie echem pod arkadami, Jack truchlal ze strachu. Nie mogl jednak sie zatrzymac. Tuz, tuz polyskujace refleksy wskazywaly rozpoczynajace sie kolejne schody. Dopadl ich wreszcie i ruszyl co sil w gore. Teraz wiecej swiatla oswietlalo droge, mogl wiec bezpieczniej biec.

Prawie dotarl do szczytu, gdy cisze przerwala ostra, nie znoszacym sprzeciwu tonem wypowiedziana komenda:

– Ty, facet, stoj albo zginiesz!

Po glosie zorientowal sie, ze wolajacy za nim mezczyzna znajduje sie u podstawy schodow. Jack stal na linii strzalu i nie mial wyjscia. Zatrzymal sie.

– Odwroc sie!

Zrobil, co mu kazano. Od razu zobaczyl, ze napastnik mierzy do niego z olbrzymiego pistoletu.

– Pamietasz mnie? Nazywam sie Reginald.

– Pamietam.

– Zlaz na dol! Nie zamierzam wdrapywac sie dla ciebie na gore. Absolutnie.

Jack powoli zaczal schodzic. Na trzecim stopniu zatrzymal sie. Dalekie swiatla miasta dawaly nikla poswiate, w ktorej Jack ledwo mogl rozpoznac rysy mezczyzny. Jego oczy wydawaly sie studniami bez dna.

– Masz facet jaja. No, kondycje tez. Trzeba ci to przyznac -stwierdzil z uznaniem Reginald.

– Czego chcesz ode mnie?

– Co ty, niczego nie chce. Zreszta moge ci powiedziec, ze niewiele masz. Szczegolnie w tych ciuchach, a w twojej chacie juz bylem i widzialem. Pusto. Szczerze powiedziawszy, to mam cie zalatwic. Nie wziales sobie do serca rady Twina.

– Zaplace ci. Bez wzgledu na sume, jaka ci zaoferowano, zaplace wiecej.

– Brzmi interesujaco, ale nie wchodze w uklady. Poza tym odpowiadam przed Twinem, a ty nie masz tyle forsy, zebym zaryzykowal i wlazl w takie gowno. Absolutnie.

– To powiedz mi chociaz, kto ci placi. Tak tylko, zebym wiedzial.

– No, prawde mowiac, to nie mam pojecia. Wiem tylko, ze forsa jest w porzadku. Za przegonienie cie po parku przez pietnascie minut dostane piec stow. Niezle.

– Dam tysiac – zaoferowal Jack. Z calych sil pragnal podtrzymac rozmowe.

Вы читаете Zaraza
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату