– Przykro mi, ale nasza mala pogawedka dobiegla konca, bo wlasnie wylaczyli twoj numer. – Podczas rozmowy Reginald powoli opuszczal pistolet, teraz szybko go uniosl.
Jack nie mogl uwierzyc, ze moze zostac tak wprost zastrzelony przez kogos, kogo nie zna i dla kogo on tez jest zupelnie obcy. To bylo niedorzeczne. Wiedzial, ze musi rozmawiac, ale choc mogl uchodzic za niezwykle wygadanego, nic mu teraz nie przychodzilo do glowy. Dar udzielania cietych odpowiedzi opuscil go, gdy patrzyl w lufe wycelowanej w siebie broni.
– Biore to – powiedzial Reginald.
Jack doskonale zrozumial. Czesto gracze na boisku mowili tak, kiedy chcieli powiedziec, ze biora na siebie cala odpowiedzialnosc za to, co zrobili czy zrobia.
Bron wypalila i Jack odruchowo sie skurczyl. Nawet oczy zamknely mu sie same. Ale niczego nie poczul. Zrozumial, ze Reginald bawi sie z nim jak kot z zapedzona do kata mysza. Otworzyl oczy. Choc czul sie kompletnie sparalizowany strachem, postanowil nie dawac satysfakcji bandycie. Ale to, co ujrzal, zaszokowalo go. Reginald zniknal.
Jack mrugnal kilka razy, jakby podejrzewajac, ze oczy plataja mu figla. Gdy przyjrzal sie uwazniej, dostrzegl cialo napastnika rozciagniete na kamieniach przed schodami. Z glowy saczyla mu sie krew, tworzac atramentowa plame.
Przelknal glosno sline, ale nie ruszyl sie z miejsca. Calkowicie go zamurowalo. Z cienia arkad wyszedl mezczyzna. Na glowie mial zalozona daszkiem do tylu baseballowa czapke. W dloni trzymal pistolet podobny do tego, ktory mial Reginald. Najpierw podszedl do broni lezacej okolo trzech metrow od ciala i podniosl ja. Dokladnie obejrzal zdobycz, po czym zatknal za pasek spodni. Teraz zblizyl sie do zabitego i czubkiem buta obrocil jego glowe, by przyjrzec sie ranie. Zadowolony, pochylil sie i tak dlugo obszukiwal cialo, az znalazl portfel. Wyjal go, wsunal do wlasnej kieszeni i wstal.
– Chodzmy, doktorku – powiedzial.
Jack zszedl z ostatnich trzech stopni. Kiedy znalazl sie na tarasie, natychmiast rozpoznal swego wybawiciela. To byl Spit!
– Co ty tu robisz? – zapytal szeptem Jack. Gardlo mu wyschlo i mowil z wysilkiem.
– Nie czas na pogawedki, czlowieku – odparl Spit i splunal, jak przystalo na goscia z takim przydomkiem. – Musimy stad pryskac. Jeden z tych oberwancow zza wzgorza zostal tylko ranny i zaraz pewnie sprowadzi tu cala armie glin.
Od chwili, kiedy Spit, ukryty miedzy arkadami, strzelil, Jackowi mysli wirowaly w glowie. Nie mial pojecia, co sprawilo, ze Spit znalazl sie tam w krytycznym momencie, ani dlaczego teraz wyganial go z parku.
Sprobowal zaprotestowac. Wiedzial przeciez, ze opuszczenie miejsca przestepstwa takze jest przestepstwem, a w parku zamordowano niejednego, ale az dwoch mezczyzn. Lecz Spitowi nie dalo sie niczego wyperswadowac. Kiedy Jack zatrzymal sie wreszcie i zaczal wyjasniac, ze nie wolno im uciekac, dostal po prostu w twarz. To nie bylo lekkie szturchniecie, cios wymierzony zostal z odpowiednia sila.
Jack przylozyl dlon do policzka. Czul, ze skora w miejscu uderzenia stala sie cieplejsza.
– Co ty, do cholery, robisz? – zapytal Spita poirytowany.
– Probuje ci wbic do lba troche rozumu. Musimy zabrac stad dupy i to szybko. Masz, poniesiesz gnata. – Mowiac to, Spit wcisnal w dlon Jacka pistolet, ktory zabral Reginaldowi.
– I co ja mam z tym zrobic? – O ile sie orientowal, to nie powinien dotykac tej broni i oddac ja policji jako dowod rzeczowy.
– Wsadz go pod bluze. No, dalej, idziemy.
– Spit, nie moge w ten sposob stad uciec. Jesli musisz, to idz i zabieraj to ze soba. – Jack wyciagnal reke z pistoletem przed siebie.
Spit eksplodowal. Wyrwal bron z reki Jacka i natychmiast, nie zastanawiajac sie ani sekundy, przylozyl lufe do czola Jacka.
– Wkurwiasz mnie facet. Cos ci dolega? Przeciez tu gdzies moga byc te kutasy z Black Kings. Powiem ci cos. Jezeli nie wezmiesz sie w garsc, to cie zostawie. Rozumiesz? Nigdy bym nie ryzykowal mojej czarnej dupy dla ciebie, gdyby nie kazal mi tego Warren.
– Warren? – powtorzyl pytajaco Jack. Sprawy zbyt sie skomplikowaly. Ale wierzyl w ostrzezenia Spita, wiec nie pytal juz o nic. Wiedzial, ze ma do czynienia z porywczym facetem. Nigdy nie chcialby z nim zadrzec.
– To idziesz czy nie? – spytal Spit.
– Ide. Zdaje sie na ciebie. Wiesz lepiej, co robic w takich sytuacjach.
– Cholerna racja – powiedzial Spit i oddajac pistolet Jackowi, pchnal go do przodu.
Zatrzymali sie przy najblizszej budce telefonicznej. Spit dzwonil do kogos, a Jack nerwowo rozgladal sie dookola. Nagle wszechobecne na ulicach syreny samochodowe nabraly dla niego nowego znaczenia. Uswiadomil sobie, ze zostal przestepca. Przez lata myslal o sobie jako o ofiarze, a teraz, ni stad, ni zowad stal sie kryminalista.
Spit odwiesil sluchawke i uniosl kciuk. Jack nie mial pojecia, co ten gest mial oznaczac, ale usmiechnal sie na wszelki wypadek, tym bardziej ze jego towarzysz robil wrazenie zadowolonego.
Niecale pietnascie minut pozniej przy krawezniku zatrzymal sie ciemnokasztanowy buick. Rytmiczny loskot rapu dochodzil z wnetrza wozu mimo pozamykanych okien. Spit otworzyl tylne drzwi i wymownym gestem nakazal Jackowi wsiasc. Nie podobalo mu sie to. Zaczynal miec wrazenie, ze calkowicie stracil kontrole nad zdarzeniami.
Spit raz jeszcze rozejrzal sie po okolicy, zanim zajal miejsce obok kierowcy. Samochod oderwal sie od kraweznika i pomknal przed siebie.
– Co jest? – zapytal kierowca. Nazywal sie David. On takze regularnie grywal w kosza.
– Mnostwo gowna – odparl Spit. Otworzyl okno i z halasem splunal przez nie.
Za kazdym razem, gdy z ktoregos z glosnikow wydobywaly sie glosniejsze dzwieki, Jack wykrzywial sie i kulil. Wyjal spod bluzy pistolet. Trzymanie go blisko ciala wywolywalo nieprzyjemne uczucie.
– Co mam z tym zrobic? – zapytal Spita. Musial mowic bardzo glosno, zeby pokonac wszechobecna muzyke.
Spit obrocil sie i wzial bron. David na jej widok az gwizdnal z zachwytu.
– Nowka – skomentowal.
Jechali w milczeniu na Sto Szosta, a nastepnie skrecili w prawo. David zatrzymal sie naprzeciwko boiska. Ciagle trwaly rozgrywki.
– Poczekaj tu – polecil Spit. Wysiadl z samochodu i skierowal sie w strone boiska.
Jack obserwowal Spita, ktory podszedl do bocznej linii i przygladal sie przez chwile graczom. Jacka kusilo, aby zapytac Davida, o co w tym wszystkim chodzi, ale intuicja podpowiadala mu, zeby siedziec cicho. W koncu Spit zwrocil uwage Warrena i ten zatrzymal gre.
Po krotkiej rozmowie, w czasie ktorej Spit oddal Warrenowi portfel Reginalda, obaj podeszli do samochodu Davida. Kierowca otworzyl okno. Warren schylil sie, wsunal glowe do srodka i spojrzal na Jacka.
– Co ty, do diabla, wyprawiasz? – zapytal zly.
– Nic. Jestem ofiara – stwierdzil Jack. – Nie rozumiem, dlaczego sie na mnie wsciekasz.
Warren nie odpowiedzial. Oblizal jedynie spierzchniete wargi, zastanawiajac sie, co zrobic dalej. Pot splywal mu struzkami po czole. Nagle wyprostowal sie i otworzyl drzwi od strony Jacka.
– Wysiadaj. Musimy pogadac. Idziemy do ciebie.
Jack poslusznie wysiadl z auta. Sprobowal spojrzec w oczy Warrenowi, ale ten skutecznie uniknal jego wzroku. Przeszedl przez ulice, a Jack podazyl za nim. Spit szedl obok Jacka.
Po schodach weszli w milczeniu.
– Masz cos do picia? – zapytal Warren zaraz po wejsciu do mieszkania.
– Gatorade albo piwo – odparl gospodarz, otwierajac rownoczesnie lodowke.
– Gatorade – powiedzial Warren. Podszedl do tapczanu i ciezko usiadl.
Spit wybral piwo.
Jack podal napoje i usiadl na krzesle naprzeciwko kanapy. Spit przysiadl na biurku.
– Chce wiedziec, co tu jest grane – odezwal sie Warren.
– To tak jak ja – odparl Jack.
– Nie wciskaj mi tu zadnego gowna. Jak na razie nie byles ze mna szczery.