– Co masz na mysli?

– W sobote zapytales mnie o Black Kings. Powiedziales, ze po prostu jestes ciekawy. A dzisiaj jeden z tych skurwieli chcial cie zdmuchnac. Wiem co nieco o tych gnojkach. Od dawna siedza w prochach. Lapiesz, co mowie? Chce, zebys wiedzial, ze jezeli wplatales sie w takie interesy, to nie chce cie widziec w mojej okolicy. Jasno sie wyrazam?

Jack parsknal krotkim smiechem.

– I to po to tu przyszlismy? Sadzisz, ze handluje narkotykami?

– Sluchaj, doktorku. Jestes dziwak. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego tu mieszkasz. Ale wszystko jest okay, dopoki nie psujesz stosunkow w okolicy. Jezeli jestes tu z powodu prochow, to powinienes szybko przemyslec swoja sytuacje.

Jack chrzaknal. Przyznal sie Warrenowi, ze rzeczywiscie nie byl z nim szczery, kiedy pytal o Black Kings. Opowiedzial o napasci, wyznajac rownoczesnie, ze dotyczylo to jego spraw zawodowych, ktorych sam do konca nie rozumie.

– I na pewno nie handlujesz prochami? – zapytal raz jeszcze Warren. Spogladal na Jacka z ukosa, ale wnikliwie. – No bo jezeli i tym razem nie jestes ze mna szczery, to staniesz sie mniej warty niz gowno na chodniku.

– Jestem calkowicie szczery – zapewnil go Jack.

– W takim razie jestes szczesciarzem. Gdyby David i Spit nie rozpoznali tego gogusia w camaro, bylbys teraz historia. Spit powiedzial, ze mial zamiar cie zalatwic.

Jack spojrzal na Spita.

– Jestem ci wielce zobowiazany.

– Nic wielkiego, czlowieku. Ten sukinsyn byl tak nabuzowany na ciebie, ze w ogole sie nie ogladal za siebie. Siedzielismy mu na ogonie od samej Sto Szostej.

Jack podrapal sie w glowe i westchnal. Dopiero teraz zaczal sie uspokajac.

– Co za wieczor. A jeszcze sie nie skonczyl. Musimy zawiadomic policje.

– Gowno musimy – odpowiedzial znowu zly Warren. – Nikt nie zamierza isc na policje.

– Ale ktos zostal zabity. Moze dwie osoby lub nawet trzy, liczac tych bezdomnych – upieral sie Jack.

– Beda cztery, jesli sprobujesz pojsc – ostrzegl Warren. – Doktorku, nie mieszaj sie do spraw gangow, a to stalo sie taka sprawa. Ten Reginald zdawal sobie sprawe, ze nie jest tu mile widziany. Nie mozemy pozwolic, zeby wydawalo im sie, ze moga tu przyjechac i zalatwic kogos na naszym terenie, nawet jesli to tylko ty. Nastepnym razem uziemia ktoregos z naszych. Zostaw to swojemu biegowi. Policja nawet palcem nie kiwnie. Sa szczesliwi, kiedy czarni wybijaja sie nawzajem. Sprowadzilbys tylko klopoty na siebie i na nas, no i jezeli pojdziesz na policje, nie jestesmy dluzej przyjaciolmi. W zadnym razie.

– Ale opuszczenie miejsca przestepstwa jest… – zaczal Jack.

– Tak, wiem – przerwal mu Warren. – Jest rowniez przestepstwem. Ale kogo to obchodzi? Pozwol, ze jeszcze cos ci powiem. Ciagle masz problem. Jezeli Black Kings chca twojej glowy, to lepiej, zebys z nami trzymal, bo tylko my potrafimy utrzymac cie przy zyciu. Gliny na pewno nie, mozesz mi wierzyc.

Jack chcial cos odpowiedziec, ale zrezygnowal ostatecznie. Z cala swoja wiedza o nowojorskich gangach zdawal sobie sprawe, ze Warren ma racje. Jezeli Black Kings chca go zabic, a chca bez watpienia – po smierci Reginalda pewnie bardziej niz przedtem – policja nie miala zadnej szansy na chronienie go przez dwadziescia cztery godziny.

Warren spojrzal na Spita.

– Ktos musi sie przykleic do doktorka na najblizsze kilka dni.

Spit skinal.

– Nie ma problemu.

Warren wstal i przeciagnal sie.

– Najbardziej wkurwia mnie to, ze mialem dzisiaj najlepszy zespol od kilku tygodni, a to gowno zalatwilo mi cala gre.

– Przykro mi, ale obiecuje, ze nastepnym razem, kiedy bede gral przeciwko tobie, pozwole ci wygrac – odpowiedzial Jack.

Warren zasmial sie.

– Jedno moge o tobie, doktorze, powiedziec. Potrafilbys poradzic sobie z najlepszymi. – Skinal na Spita. – Bedziemy cie pilnowac. Nie rob nic glupiego. Zamierzasz biegac jutro wieczorem?

– Moze – odparl Jack. Nie wiedzial, co bedzie robil przez nastepne piec minut, a co dopiero nastepnego dnia.

Pomachali Jackowi i wyszli. Drzwi zamknely sie za nimi.

Jack siedzial nieruchomo przez kilka minut. Czul sie psychicznie wyczerpany. W koncu wstal i poszedl do lazienki. Przerazil sie, kiedy spojrzal w lustro. Wtedy na ulicy, kiedy czekal ze Spitem na przyjazd Davida, kilku przechodniow zerknelo na niego, ale nikt nie odwazyl sie dluzej przygladac. Teraz wiedzial dlaczego. Twarz i bluza zaplamione byly krwia, najpewniej zabitego wloczegi. Mial tez kilka rownych, okropnych zadrapan ciagnacych sie od czola przez nos. Takze mnostwo drobnych skaleczen spowodowanych bez watpienia przedzieraniem sie przez zarosla. Jednym slowem wygladal, jakby wrocil z wojny.

Wszedl do wanny i odkrecil prysznic. Mysli pedzily z zawrotna predkoscia. Nie pamietal podobnego zametu w glowie od czasu katastrofy, w ktorej stracil rodzine. Ale wtedy bylo inaczej. Wtedy znalazl sie w depresji. Teraz czul, ze jest w niezwyklym klopocie.

Wyszedl spod prysznica i wytarl sie. Ciagle sie wahal, czy zadzwonic na policje, czy lepiej nie. W stanie takiego niezdecydowania zblizyl sie do telefonu. Wtedy tez dopiero zauwazyl, ze automatyczna sekretarka daje znak swiatlem, co znaczylo, ze ktos nagral jakas wiadomosc. Wcisnal przycisk odtwarzania i uslyszal zdenerwowany glos Beth Holderness. Natychmiast oddzwonil do niej. Az dziesiec razy zadzwieczal sygnal w jej mieszkaniu, zanim Jack zrezygnowany odlozyl sluchawke. Co mogla znalezc? Czul sie odpowiedzialny za to, ze stracila prace. Wiedzial, ze to jest jego wina.

Wyjal z lodowki piwo i poszedl do pokoju dziennego. Usiadl na parapecie okna, przez ktore mogl widziec kawalek Sto Szostej. Panowal normalny ruch na jezdni i chodniku. Patrzyl niewidzacymi oczami i dalej zastanawial sie, czy zawiadomic policje, czy nie.

Godziny mijaly. Zdal sobie sprawe, ze zwlekajac z podjeciem decyzji, mimowolnie ja podjal. Nie zawiadamiajac policji, zgodzil sie ze stanowiskiem Warrena. Zostal przestepca.

Wrocil do telefonu i z dziesiec razy probowal skontaktowac sie z Beth. Bylo juz po polnocy. Telefon nie odpowiadal. Zaczal sie niepokoic. Mial nadzieje, ze poszla po prostu do przyjaciol. Nie dosc, ze nie mogl sie z nia skontaktowac, to jeszcze zaczal sam sie winic za wszystko.

Rozdzial 27

Wtorek, godzina 7.30, 26 marca 1996 roku

Pierwsze, co zrobil po przebudzeniu, to zadzwonil do Beth Holderness. Ciagle nie odpowiadala. Staral sie byc optymista, pocieszal sie, ze na pewno jest u przyjaciol, jednak wobec wszystkiego, co zaszlo, niemoznosc skontaktowania sie z nia stawala sie coraz bardziej denerwujaca.

Nie kupil jeszcze roweru, wiec musial znow skorzystac z metra. Ale nie byl sam. Przez caly czas towarzyszyl mu mlody chlopak, czlonek lokalnego gangu. Na imie mial Slam, zapewne z szacunku dla niezwyklej umiejetnosci wsadzania pilki do kosza [4]. Co prawda byl wzrostu Jacka, ale w wyskoku siegal wyzej co najmniej o trzydziesci centymetrow.

Nie rozmawiali ze soba podczas jazdy metrem. Siedzieli naprzeciwko siebie i choc Slam nie unikal kontaktu wzrokowego, wyraz jego twarzy nie zmienial sie – wyrazal kompletna obojetnosc. Jak wiekszosc amerykanskich Murzynow ubrany byl w za duze ciuchy. Bluza przypominala namiot; Jack wolal sobie nie wyobrazac, co moglo byc pod nim ukryte. Nie sadzil, aby Warren wyslal swego mlodego kolege do ochrony bez odpowiedniego na podobna okazje uzbrojenia.

Gdy Jack przeszedl Pierwsza Avenue i wszedl na schody prowadzace do budynku medycyny sadowej, odwrocil

Вы читаете Zaraza
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату