sie i spojrzal za siebie. Slam zatrzymal sie na chodniku i najwyrazniej zastanawial sie, co ma zrobic. Jack rowniez sie zawahal. Przemknela mu nawet przez glowe mysl, zeby zaprosic go do srodka. Moglby przesiedziec spokojnie w barze na pietrze, ale pomysl byl nie do zrealizowania. Jack wzruszyl ramionami. Docenial wysilki Slama, ale to byl przeciez jego problem.
Odwrocil sie z zamiarem wejscia do budynku, starajac sie jednoczesnie przygotowac na ewentualnosc spotkania z cialem lub cialami ludzi, do ktorych smierci w jakis sposob sam sie przyczynil.
Zebral w sobie cala odwage, pchnal drzwi i wszedl do srodka.
Byl to jego 'papierkowy dzien', wiec nie musial wykonywac zadnych autopsji. Postanowil jednak sprawdzic, co wydarzylo sie w nocy. Interesowali go nie tylko Reginald i parkowi wloczedzy, ale takze ewentualne nowe ofiary meningokokow.
Skinal na straznika, aby wpuscil go do strefy przeznaczonej wylacznie dla personelu. Juz na progu pokoju lekarzy wiedzial, ze to nie bedzie normalny dzien. Vinnie nie czytal gazety, bo nie bylo go na jego miejscu.
– Gdzie jest Vinnie? – zapytal Jack George'a.
Zapytany, nie podnoszac wzroku, odpowiedzial, ze Vinnie z Binghamem sa juz na sali.
Serce Jacka zabilo mocniej. Winiac sie za wydarzenia poprzedniego wieczoru, nabral jakiegos irracjonalnego przeswiadczenia, ze Bingham moglby zostac wezwany do przypadku Reginalda. Piastujac stanowisko szefa, Bingham rzadko osobiscie wykonywal autopsje, chyba ze chodzilo o sprawy ciekawe lub wazne.
– A co o tej porze robi tu Bingham? – zapytal, starajac sie nadac glosowi obojetny ton.
– Mielismy pracowita noc – wyjasnil George. – W Manhattan General doszlo do kolejnej smiertelnej infekcji. Tym razem postawili na nogi cale miasto. Jeszcze w nocy miejski epidemiolog zawiadomil pelnomocnika rzadu do spraw zdrowia, a ona zadzwonila do Binghama.
– Znowu meningokoki?
– Nie. Podejrzewaja, ze to wirusowe zapalenie pluc.
Jack skinal, czujac jednoczesnie, jak po krzyzu przechodza mu ciarki. Jako pierwsze przyszly mu na mysl hantawirusy. Pamietal, ze w zeszlym roku wiosna odnotowano jeden przypadek na Long Island. Byla to przerazajaca wizja, chociaz to ciagle nie bylaby choroba przenoszona przez zwykly kontakt chorego ze zdrowym.
Na biurku przed George'em lezalo wiecej teczek niz zwykle.
– Cos interesujacego zdarzylo sie w nocy? – zapytal Jack. Przejrzal stos, szukajac teczki Reginalda.
– Hej – zaprotestowal George. – Mialem to poukladane. – Spojrzal na Jacka i zmienionym tonem zapytal: – Kurcze, a tobie co sie stalo?
Jack zapomnial, jak kiepsko wyglada jego twarz.
– Przewrocilem sie wczoraj w czasie joggingu – odpowiedzial. Nie lubil klamac. Powiedzial wiec prawde, choc dalece niewystarczajaca.
– I w co wpadles? W zwoj drutu kolczastego?
– Jakies rany postrzalowe? – zapytal, chcac zmienic niewygodny temat.
– Nie uwierzysz. Az czworo. Szkoda, ze masz papierkowy dzien. Dalbym ci jedna.
– Ktorzy to? – zapytal Jack. Spojrzal na rozlozone teczki.
George stuknal palcem w teczki lezace osobno.
Jack przesunal je w swoja strone, wzial pierwsza z gory i otworzyl. Gdy spojrzal do srodka, serce w nim zamarlo. Aby utrzymac rownowage, musial oprzec sie o biurko. Ofiara nazywala sie Beth Holderness.
– O Boze, nie – jeknal.
George znowu spojrzal na kolege.
– Co sie stalo? Stary, jestes bialy jak sciana. Dobrze sie czujesz?
Jack usiadl szybko na najblizszym krzesle i pochylil glowe miedzy kolana. Czul, ze za chwile zemdleje.
– Znales ja? – zapytal George z troska.
Jack wyprostowal sie. Slabosc minela. Wzial gleboki wdech i skinal twierdzaco.
– To moja znajoma. Jeszcze wczoraj z nia rozmawialem. Nie moge uwierzyc – krecil glowa.
George pochylil sie i wzial z reki Jacka teczke. Otworzyl ja.
– Och tak. Laborantka z General. Smutne! Miala dopiero dwadziescia osiem lat. Zastrzelona strzalem w glowe od przodu, najprawdopodobniej z powodow rabunkowych, dla telewizora i jakiejs taniej bizuterii. Prawdziwa tragedia.
– A pozostali zastrzeleni? – zapytal Jack. Nie wstawal na razie z krzesla.
George spojrzal do wykazu.
– Mam Hectora Lopeza z Zachodniej Sto Szostej, Mustafe Abouda ze Wschodniej Dziewietnastej i Reginalda Winthorpe'a z Central Park.
– Pokaz mi tego Winthorpe'a – poprosil Jack.
George podal mu teczke ofiary.
Jack zaczal przegladac jej zawartosc. Nie szukal niczego szczegolnego, ale poczucie, ze jest wplatany w te sprawe, nakazywalo mu sprawdzic ten przypadek. Najdziwniejsze wydalo mu sie to, ze gdyby nie nieoczekiwana obecnosc Spita, to jego teczka spoczywalaby teraz na biurku George'a. Wzdrygnal sie na te mysl. Zwrocil teczke Reginalda George'owi.
– Jest juz Laurie? – zapytal.
– Przyszla tuz przed toba. Byla u mnie i prosila o kilka teczek, ale powiedzialem, ze jeszcze nie zrobilem grafiku.
– Gdzie ja znajde?
– Mysle, ze jest u siebie. Naprawde nie wiem.
– Przydziel jej Holderness i Winthrope'a – powiedzial Jack. Wstal. Bal sie, ze znowu poczuje sie zle, ale nic takiego sie nie stalo.
– Dlaczego? – zapytal George.
– George, po prostu zrob to – odpowiedzial Jack.
– W porzadku, nie wsciekaj sie.
– Przepraszam. Nie jestem wsciekly. Raczej zatroskany.
Jack wyszedl z biura i poszedl korytarzem. Minal pokoj Janice, jak zwykle zajetej praca. Nie zamierzal jej niepokoic. Zbyt byl zaabsorbowany wlasnymi myslami. Smierc Beth Holderness wytracila go z rownowagi. Przeczucie, ze zawinil i przez niego stracila prace, bylo dostatecznie przygnebiajace. Mysl, ze przez niego stracila rowniez zycie, stala sie nie do zniesienia.
Nacisnal przycisk windy i czekal. Zamach na jego zycie podjety wczorajszego wieczoru powaznie wzmacnial podejrzenia. Ktos probowal go zabic, po tym jak nie przejal sie ostrzezeniem. Tego samego wieczoru zamordowana zostala Beth Holderness. Stalo sie tak w wyniku przypadkowego napadu rabunkowego czy moze z jego powodu, a jesli tak, jakie wnioski mozna bylo wyciagnac na temat Martina Cheveau? Nie wiedzial. Ale wiedzial, ze nie wolno mu juz nikogo wiecej angazowac w te historie, jesli nie chce sprowadzic kolejnego nieszczescia. Od tej chwili postanowil wszystko zachowywac w tajemnicy.
Tak jak przypuszczal George, Laurie siedziala u siebie. Czekajac na przydzial zajec, wykorzystala wolny czas na uzupelnienie dokumentacji wczesniejszych przypadkow. Zerknela na Jacka i az sie wzdrygnela. Podal jej to samo usprawiedliwienie dla swego wygladu co George'owi, ale nie wiedzial, czy ja przekonal.
– Slyszalas, ze Bingham jest w sali? – zapytal, chcac zmienic temat i nie wracac do wydarzen poprzedniego wieczoru.
– Tak. Zdziwilam sie. Nie sadzilam, ze cos mogloby go sprowadzic do biura przed osma, a tym bardziej do stolu w sali autopsyjnej.
– Wiesz cos o tym przypadku?
– Tylko tyle, ze to nietypowe zapalenie pluc. Rozmawialam z Janice. Powiedziala, ze poczatkowo podejrzewali grype.
– Ho, ho! – zdziwil sie Jack.
– Wiem, o czym myslisz – powiedziala Laurie, grozac mu palcem. – Powiedziales, ze grypa bylaby jedna z tych chorob, ktorymi posluzylbys sie, zeby wywolac epidemie. Powinienes jednak przyznac, zanim uznasz ofiary z nocy za dowod swojej teorii, ze mamy wlasnie srodek sezonu na grype.
– Pierwotne nietypowe zapalenie pluc po grypie nie jest zbyt powszechne – zauwazyl Jack, starajac sie zachowac spokoj. Slowo 'grypa' znowu przyspieszylo bicie jego serca.