moge powiedziec, ze chodzi o raczej rzadko spotykana grupe B Rh minus.
Lou uniosl brwi.
– Czy ten lekarz wytlumaczyl sie jakos ze swych podejrzen?
– Powiedzial tylko, ze ma przeczucie. Ale w tym jest cos wiecej. Wiem, ze niedawno zostal pobity przez czlonkow jakiegos nowojorskiego gangu. Na pewno raz, a mozliwe, ze dwa. Kiedy zobaczylam go dzis rano, wygladal, jakby spotkalo go wlasnie cos takiego. On jednak stanowczo zaprzeczal.
– Dlaczego go napadli?
– Podobno bylo to ostrzezenie, aby wiecej nie zblizal sie do szpitala Manhattan General.
– Ooo! A co to ma wspolnego ze szpitalem?
– Nie znam szczegolow, wiem natomiast, ze zirytowal tam kilka osob, a z tego powodu rowniez pare waznych osob tutaj. Doktor Bingham juz kilka razy zamierzal go wylac.
– Czym on tak wszystkich zlosci?
– Wymyslil sobie, ze seria smiertelnych infekcji, ktore w tych dniach zanotowano w Manhattan General Hospital, zostala wywolana swiadomym dzialaniem.
– Przez terroryste czy kogos podobnego? Dobrze zrozumialem? – pytal Lou.
– Tak sadze.
– To brzmi znajomo – stwierdzil.
Laurie skinela potwierdzajaco.
– Pamietam, jak czulam sie piec lat temu, gdy nikt nie chcial wierzyc w moje podejrzenia dotyczace tamtej serii przedawkowan.
– Co sadzisz o teorii swojego kolegi? A tak nawiasem mowiac, to jak on sie nazywa?
– Jack Stapleton. Co do teorii, to nie znam wszystkich faktow.
– Laurie, daj spokoj. Znam cie lepiej, niz chcialabys. Powiedz, jaka jest twoja opinia.
– Wydaje mi sie, ze on widzi spisek, bo chce go widziec. Jego kolega z pokoju powiedzial mi, ze Jack od dlugiego czasu chowa w sobie gleboka uraze wobec AmeriCare, do ktorej nalezy Manhattan General.
– To jednak nie wyjasnia ani zdarzenia z gangiem, ani jego przeczucia dotyczacego tych dwoch zabojstw. Jak nazywaja sie ofiary?
– Elizabeth Holderness i Reginald Winthorpe.
Lou zanotowal oba nazwiska w malym, czarnym notesie.
– Dochodzeniowka nie napracowala sie przy tym zbytnio – zauwazyla z wyrzutem Laurie.
– Wy tu wiecie lepiej niz inni, jak wielu ludzi nam brakuje. Czy okreslono wstepnie motyw w sprawie kobiety? -zapytal Lou.
– Rabunek.
– Gwalt? – Nie.
– A co z mezczyzna?
– To czlonek gangu. Zabity strzalem w glowe z dosc bliskiej odleglosci.
– Niestety to wszystko brzmi dosc znajomo. W takich przypadkach rzeczywiscie nie tracimy zbyt wiele czasu na sledztwo. Czy autopsja ujawnila cos szczegolnego?
– Nic nadzwyczajnego.
– Jak sadzisz, czy twoj znajomy zdaje sobie sprawe, jak niebezpieczne bywaja takie gangi? Mam wrazenie, ze porusza sie na krawedzi.
– Niewiele o nim wiem. W kazdym razie nie jest nowojorczykiem. Pochodzi ze Srodkowego Zachodu.
– Yhmm. Porozmawiam z nim o realiach zycia w tym miescie, i to lepiej wczesniej niz pozniej. Moze sie zdarzyc, ze pozniej nie bedzie okazji.
– Nie mow tak – zaprotestowala Laurie.
– Interesujesz sie nim nie tylko zawodowo?
– Nie poruszajmy lepiej tego tematu. Ale odpowiem: nie.
– Nie gniewaj sie. Po prostu chce poznac teren, po ktorym mam sie poruszac. – Wstal. – Pomoge facetowi, bo chyba potrzebuje pomocy.
– Dziekuje, Lou. – Laurie wstala i na pozegnanie jeszcze raz serdecznie uscisnela przyjaciela. – Powiem mu, zeby zadzwonil do ciebie.
– Zrob tak.
Lou wyszedl, wsiadl do windy i zjechal na dol. Przechodzac przez korytarz prowadzacy do wyjscia z budynku, postanowil jeszcze zajrzec do sierzanta Murphy'ego na stale przydzielonego do zakladu medycyny sadowej. Porozmawiali nieco o szansach Yankesow i Metsow w zblizajacych sie rozgrywkach baseballa. Nagle Lou usiadl i polozyl nogi na skraju biurka sierzanta.
– Murph, powiedz mi cos. Szczerze. Co sadzisz o tym nowym lekarzu, Jacku Stapletonie?
Jack wybiegl ze sklepu, przebiegl przez szpaler koszy na smieci, minal cztery bloki i zatrzymal sie. Ciezko dyszal z wysilku. Miedzy kolejnymi z wysilkiem lapanymi oddechami slyszal falujacy dzwiek syren policyjnych. Najwidoczniej jechali w strone sklepu. Mial nadzieje, ze Slam rowniez zdolal umknac. Ruszyl dalej, ale juz spokojnym krokiem, aby oddech i tetno wrocily do normalnego tempa. Ciagle jednak trzasl sie. Wydarzenie w sklepie zdenerwowalo go tak samo jak historia w parku, chociaz teraz wszystko zamknelo sie w kilku sekundach. Swiadomosc, ze probowano go ponownie zabic, byla ogluszajaca.
Syreny zlaly sie ze zgielkiem ulicy, a Jack zaczal sie zastanawiac, czy nie powinien wrocic na miejsce zdarzenia, porozmawiac z policja i byc moze udzielic pomocy komus rannemu. Wrocilo jednak ostrzezenie Warrena o rozmowach z policja na temat gangow. W koncu Warren mial racje, sadzac, ze Jack bedzie potrzebowal ochrony. Czul, ze gdyby nie Slam, juz by nie zyl.
Wzdrygnal sie na te mysl. W nieodleglej przeszlosci byl taki czas, kiedy obojetnie patrzyl na zycie i smierc. Nie zalezalo mu na pierwszym, nie bal sie drugiego. Teraz, kiedy dwukrotnie otarl sie o smierc, odczucia zmienily sie. Chcial zyc, a pragnienie to kazalo mu uzyskac odpowiedz na pytanie, dlaczego Black Kings nastaja na jego zycie. Kto im placi? Czy sadzili, ze wie cos, czego naprawde nie wiedzial, a moze to z powodu tych jego podejrzen dotyczacych przyczyn smiertelnych infekcji w Manhattan General?
Jack nie znal odpowiedzi na te pytania, jednak ponowny atak na jego zycie utwierdzil go w przekonaniu, ze podejrzenia byly uzasadnione. Teraz potrzebowal dowodu.
Mniej wiecej w polowie tych rozmyslan znalazl sie naprzeciwko kolejnego sklepu z lekami. Ten byl maly, zapewne zaopatrywali sie w nim tylko najblizsi mieszkancy. Jack wszedl do srodka i podszedl do aptekarza, ktory byl chyba wlascicielem i sprzedawca w jednej osobie. Na plakietce z nazwiskiem zapisane bylo jedynie 'Herman'.
– Czy ma pan rymantadyne? – zapytal Jack.
– Kiedy ostatnio sprawdzalem, to byla – odparl z usmiechem Herman. – Ale to jest lekarstwo na recepte.
– Jestem lekarzem. Potrzebny mi tylko blankiet recepty.
– Czy moge zobaczyc jakis dokument?
Jack pokazal licencje stanowa na wykonywanie zawodu lekarza.
– Ile pan potrzebuje?
– Piecdziesiat tabletek powinno wystarczyc. Nie nalezy przesadzac.
– Juz podaje – odparl Herman. Zaczal odliczac tabletki na zapleczu sklepu.
– Ile czasu to zabierze?
– A jak dlugo moze trwac liczenie do piecdziesieciu?
– W sklepie, w ktorym bylem poprzednio, kazano mi czekac dwadziescia minut.
– To byl sklep nalezacy do sieci, prawda? – zapytal Herman.
Jack skinal glowa.
– Te sklepy w ogole nie dbaja o poziom uslug. To normalny kryminal. I pomimo takiej jakosci obslugi ciagle probuja nas, niezaleznych, wypchnac z interesu. Zloszcza mnie jak wszyscy diabli.
Jack znowu potaknal. Doskonale znal to uczucie. Obecnie zaden fragment ogolnie pojmowanej sluzby zdrowia nie byl bez zarzutu.
Herman wyszedl z zaplecza, niosac w reku mala plastykowa fiolke z pomaranczowymi tabletkami. Polozyl ja obok kasy.
– Czy to wszystko? – zapytal. Jack skinal glowa po raz trzeci.
Herman wyklepal formulke o skutkach ubocznych oraz przeciwwskazaniach, wzbudzajac nieklamany podziw