Okolica lombardu wydawala sie opustoszala. Poszedl wiec na poludnie w strone Canal Street. Tam znalazl apteke.
Z ksiazki telefonicznej przepisal cztery adresy: najblizszego sklepu z odzieza sluzbowa, wypozyczalni furgonetek, sklepu z artykulami biurowymi i biura Federal Express. Sklep z odzieza byl najblizej, tam wiec skierowal pierwsze kroki.
W sklepie niestety nie potrafil sobie przypomniec, jak wygladaja sluzbowe ubiory kurierow Federal Express. Nie zalamal sie takim drobiazgiem. Jesli on nie pamieta, to pewnie i sprzedawca nie pamieta. Kupil pare niebieskich spodni i biala koszule z zapinanymi kieszeniami i naramiennikami. Kupil takze czarny pasek i niebieski krawat.
– Nie bedzie mial pan nic przeciwko temu, ze tu sie przebiore? – zapytal sprzedawce.
– Alez skadze, bardzo prosze – odparl zapytany i wskazal prowizoryczna kabine.
Spodnie okazaly sie nieco za dlugie, ale Jackowi sie podobaly. Gdy spojrzal w lustro, uznal, ze czegos mu brakuje. Dokupil wiec niebieska czapke z daszkiem. Otrzymawszy naleznosc, sprzedawca zapakowal ubranie Jacka. Zanim jednak je zapakowal, Jack przypomnial sobie o rymantadynie i wyjal fiolke z kieszeni. Nie chcial przeoczyc zadnej z kolejnych dawek.
Nastepny przystanek wyznaczyl sobie w sklepie z artykulami biurowymi. Kupil papier pakowy, tasme klejaca, sredniej wielkosci pudelko, sznurek i paczke nalepek informacyjnych naklejanych na paczki. Ku swemu zdziwieniu znalazl rowniez nalepki z oznaczeniem 'Uwaga! Zagrozenie biologiczne'. W innej czesci sklepu znalazl plakietki- identyfikatory przywieszane do kieszeni i blok z wydrukowanymi formularzami zamowien. Po zgromadzeniu wszystkiego podjechal do kasy i zaplacil.
Kolejny postoj mial miejsce w biurze Federal Express. Z kosza stojacego w hallu biura wyjal kilka nalepek adresowych oraz plastykowych kopert uzywanych do przymocowania adresu do paczki. Ostatnim etapem byla wypozyczalnia furgonetek. Wypozyczyl samochod odpowiedni do rozwozenia paczek. To zabralo mu najwiecej czasu, gdyz musial poczekac, az ktos z obslugi sprowadzi samochod z parkingu polozonego gdzies dalej. Czas oczekiwania wykorzystal na przygotowanie paczki. Chcac nadac jej odpowiedni ciezar, postanowil wlozyc do srodka trojkatny kawalek drewna, ktory zauwazyl na podlodze przy wejsciu do biura wypozyczalni. Prawdopodobnie sluzyl za blokade dla otwartych drzwi.
Kiedy osoba obslugujaca klientow opuscila na moment stanowisko za lada, Jack blyskawicznie podniosl klocek i wrzucil do pudelka. Wyrwal kilka stron z 'New York Post' i wypchal nimi pudelko. Zamknal je i potrzasnal. Nic nie grzechotalo w srodku. Zadowolony, dokladnie okleil je tasma. Po owinieciu w papier i obwiazaniu sznurkiem oblepil paczke informacyjnymi etykietami, rowniez ta z napisem: 'Uwaga! Zagrozenie biologiczne'. Ostatnia byla etykieta Federal Express, ktora starannie wypelnil, adresujac do Laboratorium Frazera. Jako nadawce wpisal National Biologicals. Oryginal oderwal, a kopie wlozyl do plastykowej zawieszki i przymocowal na paczce. Byl zadowolony. Paczka wygladala bardzo oficjalnie, a nalepki nadaly jej pozadany wyglad.
Kiedy przyjechala furgonetka, Jack wyszedl z biura, wrzucil na tyl samochodu reszte papieru pakowego, przesylke, paczke ze swoim ubraniem, zamknal drzwi, wsiadl za kierownice i odjechal.
Zanim dojechal na miejsce, zatrzymal sie dwukrotnie. Raz przed apteka, w ktorej skorzystal z ksiazki telefonicznej. Kupil w niej lek na coraz bardziej dokuczliwy bol gardla. Drugi raz przed restauracja sprzedajaca jedzenie na wynos. Nie byl glodny, ale zrobilo sie pozno, a on nic jeszcze nie jadl. Nie wiedzial tez, jak dlugo przyjdzie mu czekac po doreczeniu paczki.
Jadac z powrotem na Broome Street, otworzyl kupiony w restauracji sok pomaranczowy i zazyl kolejna tabletke. Wobec nasilajacych sie objawow choroby chcial utrzymac wysoki poziom leku we krwi.
Podjechal prosto pod lombard. Silnik zostawil wlaczony, swiatla zapalone. Trzymajac w reku podkladke z formularzami, wyskoczyl z samochodu, podszedl od tylu. Wyjal paczke i wszedl do sklepu.
Dzwonek zamocowany na drzwiach ostro zadzwonil. Jak wczesniej w sklepie nie bylo klientow. Wasaty mezczyzna w wojskowym moro spojrzal znad gazety. Wlosy sterczaly mu pionowo, co sprawialo, ze wygladal na permanentnie zaskoczonego.
– Mam przesylke dla laboratorium Frazera – oznajmil Jack. Polozyl paczke na kontuarze i podsunal formularz pod nos mezczyznie. – Prosze tu podpisac – powiedzial, podajac mu olowek.
Sprzedawca wzial olowek, ale zawahal sie i spojrzal badawczo na paczke.
– To chyba dobry adres? – zapytal Jack.
– Tak sadze – odparl wasacz. Przygryzl wasa i spojrzal na Jacka. – Co w tym jest?
– Powiedzieli mi, ze suchy lod – odpowiedzial Jack. Nagle schylil sie w strone sprzedawcy i dodal sciszonym glosem: – Dysponent uwaza, ze to moga byc zywe bakterie. Wie pan, do badan czy czegos.
Mezczyzna skinal glowa.
– Zdziwilo mnie, ze nie mam dostarczyc przesylki wprost do laboratorium. Nie moglem usiedziec spokojnie obok tego. Nie, zebym sie bal, ze to wycieknie albo cos podobnego. No, ale ze umrze i bedzie bezuzyteczne. Mysle, ze powinien pan jak najszybciej zawiadomic swojego klienta.
– Tak sadze – powtorzyl sklepikarz.
– Tak panu radze. No, ale niech pan podpisze, bo mam jeszcze robote.
Mezczyzna podpisal formularz. Czytajac do gory nogami, Jack poznal jego nazwisko – Tex Hartman. Tex oddal podkladke z formularzami Jackowi, a ten wsunal ja pod pache.
– Ciesze sie, ze pozbylem sie tego. Nigdy nie lubilem tych bakterii czy wirusow. Czytal pan o dzumie w miescie w zeszlym tygodniu? Przerazilem sie na smierc.
Mezczyzna znowu skinal glowa.
– Niech pan uwaza – powiedzial na pozegnanie Jack i wyszedl.
Wsiadl do samochodu i zadowolony z siebie przejechal kilkadziesiat metrow i skrecil. Zalowal, ze facet nie byl bardziej gadatliwy. Nie byl pewny, czy Tex dzwonil do laboratorium, ale gdy zwalnial hamulec reczny, zauwazyl, ze wykreca jakis numer. Zaparkowal niedaleko lombardu i wylaczyl silnik. Zamknal drzwi i siegnal po jedzenie. Byl glodny czy nie, ale postanowil cos przekasic.
– Jestes pewny, ze powinnismy to zrobic? – zapytal BJ.
– Tak, czlowieku, jestem – odparl, Twin. Manewrowal swoim cadillakiem wokol Washington Square, szukajac miejsca do zaparkowania. Nie wygladalo rozowo. Park byl zapchany ludzmi, ktorzy postanowili sie tu rozerwac. Jezdzili na deskorolkach i lyzworolkach, rzucali do siebie latajacym dyskiem, popisywali sie w break dance, grali w szachy i handlowali narkotykami. Tu i tam widac bylo wozki dzieciece. Atmosfera jak w czasie karnawalu. Dlatego wlasnie Twin wybral to miejsce na spotkanie.
– Kurde, czlowieku, bez armaty czuje sie, jakbym byl nago. Nie podoba mi sie to.
– Zamknij morde BJ i szukaj jakiegos miejsca na wozek -rozkazal Twin. – To ma byc spotkanie braci. Nie ma powodu do strzelaniny.
– A co jesli oni zaczna? – zapytal BJ.
– Czlowieku, czy ty nikomu nie ufasz? – odpowiedzial pytaniem Twin. W tej chwili zauwazyl ruszajacy z postoju samochod. – Mamy szczescie, nie?
Twin z wprawa zajal zwolnione miejsce i zaciagnal reczny hamulec.
– To miejsce wylacznie dla samochodow zaopatrzenia -zauwazyl BJ. Spojrzal przez okno na napis na znaku parkingowym.
– Z calym tym prochem, jaki upchnelismy w tym roku, to mysle, ze mozemy sie zaliczyc do zaopatrzenia – odpowiedzial ze smiechem Twin. – Dalej, wez swoja czarna dupe i wylaz z wozu.
Wysiedli, przeszli przez ulice i weszli do parku. Twin sprawdzil godzine. Pomimo klopotow z zaparkowaniem byli przed czasem. Tak wlasnie lubil, miec dosc czasu na zlustrowanie miejsca spotkania. Nie, zeby nie ufal braciom, ale wolal byc ostrozny.
Lecz tym razem zycie zaskoczylo go. Ogladajac miejsce umowionego spotkania, spostrzegl niespodziewanie, ze sam jest obserwowany przez jednego z najlepiej zbudowanych facetow, jakiego ostatnio widzial.
– Cholera – zaklal pod nosem.
– Co jest? – zapytal zaalarmowany BJ.
– Bracia zjawili sie przed nami.
– Co mam zrobic? – Oczy BJ zaczely biegac po ludziach, az zatrzymaly sie na tym samym osilku, ktorego zauwazyl Twin.
– Nic. Po prostu idz.