sie, lecz nic nie przyszlo mu do glowy. Nagle zauwazyl, ze skrzynka na listy dla lokatora z czwartego pietra jest nie domknieta.
Juz zamierzal do niej zajrzec, gdy nagle otworzyly sie wewnetrzne drzwi. Przestraszylo to Jacka i odskoczyl na bok. Zachowal jednak trzezwosc umyslu i stal odwrocony tylem do osoby, ktora weszla. Nie chcial zdradzac swej tozsamosci. Osobnik, najwyrazniej zmieszany niespodziewana obecnoscia kogos w bramie, blyskawicznie minal Jacka i wybiegl na ulice. Jack katem oka zauwazyl ten sam kaptur zimowej kurtki. Sekunde pozniej mezczyzny nie bylo.
Jack zareagowal instynktownie, wsuwajac stope miedzy drzwi. Nie zdazyly sie zamknac. Poczekal chwile, aby miec pewnosc, ze mezczyzna nie cofnie sie, i wszedl do srodka. Drzwi za nim zamknely sie. Schody biegly w gore wokol szybu windy zbudowanego ze stalowej ramy pokrytej gruba, rowniez stalowa siatka. Domyslil sie, ze winda przeznaczona byla do wozenia towarow. Swiadczyl o tym nie tylko jej rozmiar, ale i sposob jej otwierania – zamiast tradycyjnych drzwi miala poziome, unoszone w gore. Poza tym podloga wylozona byla z grubsza tylko ostruganymi deskami.
Wsiadl do windy i nacisnal czworke.
Winda trzesla sie i robila mnostwo halasu, ale dowiozla Jacka na czwarte pietro. Wysiadl i stanal przed duzymi, ciezkimi drzwiami. Nie bylo na nich zadnej wizytowki, zadnego dzwonka. Majac nadzieje, ze nikogo nie ma, zapukal. Kiedy po drugim pukaniu, prawie dobijaniu sie, nie bylo odpowiedzi, uspokojony sprobowal otworzyc drzwi. Niestety byly zamkniete.
Schody piely sie jednak wyzej. Postanowil sprawdzic, czy prowadza na dach. Udalo sie, niestety drzwi zatrzasnely sie natychmiast po ich puszczeniu. Zanim zwiedzi dach, chcial znalezc cos, czym daloby sie zablokowac drzwi, pozostawiajac sobie droge odwrotu. Tuz przy progu zauwazyl maly przedmiot, jakies dwa na cztery cale.
Zablokowal drzwi i ostroznie ruszyl w strone krawedzi dachu. Przed soba dojrzal luk poreczy drabiny przeciwpozarowej rysujacej sie na tle ciemniejacego nieba. Wszedl na zewnetrzny gzyms budynku, zlapal porecz drabiny i spojrzal w dol. Natychmiast poczul lek wysokosci, na ktory cierpial od dawna. Swiadomosc, ze ma zejsc po drabinie na czwarte pietro, ugiela pod nim nogi. Jednak trzy metry ponizej widzial dobrze oswietlony podest schodow przeciwpozarowych.
Przemogl strach i ruszyl. Wiedzial, ze to szansa, ktorej nie powinien zmarnowac. Przynajmniej bedzie mogl zerknac przez okno. Mocno trzymajac sie poreczy, nie spuszczajac oczu z kolejnych stopni, powoli schodzil w dol. Wreszcie poczul pod stopami twardy grunt podestu schodow. Przezornie nie spogladal pod nogi. Nadal trzymajac sie poreczy, wychylil sie, aby zajrzec przez okno do wnetrza. Jak podejrzewal, bylo to pomieszczenie gospodarcze, tyle tylko, ze poprzedzielane dwumetrowej wysokosci sciankami dzialowymi na kilka czesci. Tuz przed nim znajdowala sie czesc mieszkalna z lozkiem i mala kuchnia ustawiona pod lewa sciana. Na okraglym stole lezala rozpakowana paczka. Kawalek drewna i pomiete gazety mezczyzna, zapewne w zlosci, rzucil na podloge.
Bardziej zainteresowal go wierzcholek wystajacego ponad scianke metalowego urzadzenia, ktore nie wygladalo na standardowe wyposazenie mieszkania. Majac przed soba nie domkniete okno, nie potrafil sie powstrzymac przed wejsciem do wnetrza. Uznal, ze poza wszystkim, latwiej mu bedzie zejsc schodami w budynku niz schodami przeciwpozarowymi.
Nadal staral sie nie patrzec w dol. Puscil drabine, powoli przesunal sie po podescie w strone okna, wsunal glowe i w jednej chwili znalazl sie w srodku. Ciezko oddychal. Gdy stanal na podlodze, bez dalszych obaw wyjrzal przez okno na ulice, sprawdzajac, czy czasami mezczyzna w kapturze nie uznal za stosowne wrocic.
Usatysfakcjonowany, obrocil sie. Z sypialnio-kuchni przeszedl do pokoju dziennego z duzym oknem. Staly w nim dwa tapczany naprzeciwko siebie i lawa na niewielkim, wytartym dywaniku. Sciany dzialowe udekorowano plakatami zapowiadajacymi miedzynarodowe sympozja mikrobiologow. Wszystkie magazyny na lawie traktowaly o mikrobiologii.
Jack poczul sie osmielony. Moze jednak odnalazl laboratorium Frazera. Nagle cos go zaniepokoilo. Pod przeciwlegla sciana stala witryna z imponujaca kolekcja broni. Mezczyzna w kapturze okazal sie nie tylko milosnikiem mikrobiologii, ale i pasjonatem broni strzeleckiej.
Szybko przeszedl przez pokoj z zamiarem opuszczenia mieszkania. Jednak gdy tylko wyszedl z salonu, zamiast skierowac sie w strone drzwi wyjsciowych, zatrzymal sie. Reszta pomieszczenia pelnila funkcje laboratorium. Stalowe wysokie urzadzenie, ktore widzial przez okno, okazalo sie inkubatorem, do ktorego mozna bylo wchodzic przez metalowe drzwi. Pod przeciwlegla sciana, w kacie po prawej stronie stalo stanowisko do badan mikrobiologicznych trzeciej generacji. Wyciag doprowadzony byl do jednego z malych okienek.
Jack spodziewal sie, ze moze odkryc prywatne laboratorium, ale sprzet, jaki znalazl, zadziwil go. Takie wyposazenie nie nalezalo do tanich, a polaczenie aneksu mieszkalnego z laboratorium rowniez rodzilo wiele pytan.
Uwage Jacka przyciagnela duza zamrazarka. Stala z boku obok kilku butli ze sprezonym azotem. Zamrazarka zostala tak przerobiona, ze pracujac na cieklym azocie, utrzymywala temperature okolo minus piecdziesieciu stopni.
Sprobowal zajrzec do jej wnetrza, niestety, byla zamknieta.
Do uszu Jacka dobiegl trudny do okreslenia, stlumiony odglos. Rozejrzal sie. Znowu cos uslyszal. Dzwiek dochodzil z zaplecza laboratorium. Stala tam jakby szopa o powierzchni mniej wiecej dwoch, trzech metrow kwadratowych. Jack podszedl blizej, aby przyjrzec sie dokladnie dziwnej konstrukcji. Przewod wentylacyjny wychodzil z niej gora i konczyl sie nad jednym z duzych okien.
Uchylil drzwi. Poczul wstretny odor i uslyszal pojedyncze grozne warkniecia. Otwierajac drzwi nieco szerzej, dostrzegl krawedzie metalowych klatek. Zapalil swiatlo. Ujrzal kilka psow i kotow, przede wszystkim jednak pomieszczenie wypelnialy szczury i myszy. Zwierzeta patrzyly na niego tepo. Niektore psy pomachaly z nadzieja ogonami.
Zamknal drzwi. Mezczyzna w kapturze zaczal rysowac sie w wyobrazni Jacka jako opetany mikrobiologia maniak. Nie chcial nawet sie domyslac, jakie eksperymenty prowadzil na tych biednych zwierzetach.
Nagle odlegly, ale ostry jek maszynerii gwaltownie przyspieszyl bicie serca Jacka. Od razu wiedzial, co to jest -winda!
Z rosnaca panika rozpoczal szalencze poszukiwania drzwi wyjsciowych. Wyposazenie laboratorium przykulo jego uwage i zapomnial o drzwiach. Szybko je znalazl, lecz pomyslal, ze do tego czasu winda mogla zblizyc sie do czwartego pietra.
Pierwsza mysla bylo wyskoczyc z laboratorium, pobiec schodami na dach, stamtad wrocic do budynku i opuscic go normalna droga, gdy mezczyzna wejdzie juz do siebie. Ale teraz, slyszac nadjezdzajaca winde, bal sie, ze zostanie rozpoznany. Oznaczalo to koniecznosc opuszczenia laboratorium droga, ktora wszedl do srodka. Winda zatrzymala sie, w drzwiach zazgrzytal klucz. Jack zdal sobie sprawe, ze za pozno na ucieczke.
Musial sie szybko ukryc, najlepiej w poblizu drzwi wyjsciowych. Trzy metry od nich zauwazyl kolejne drzwi. Otworzyl je i wszedl. Znalazl sie w lazience. Zamknal sie w niej. Liczyl na to, ze mezczyzna w kapturze bedzie mial inne sprawy w glowie niz mycie rak czy korzystanie z toalety.
Ledwie zdazyl sie ukryc, uslyszal otwierane drzwi wejsciowe. Mezczyzna wszedl i szybkim krokiem poszedl w glab pomieszczenia. Odglos jego krokow cichl, w koncu zamilkl.
Przez sekunde Jack wahal sie. Obliczal, ile czasu bedzie potrzebowal, aby dostac sie do drzwi i otworzyc je. Wierzyl, ze gdy znajdzie sie na schodach, ucieknie. Wiedzial, ze jest w doskonalej formie i da sobie rade.
Tak cicho, jak to tylko mozliwe, otworzyl drzwi lazienki. Najpierw uchylil je nieznacznie, aby slyszec, co sie dzieje na zewnatrz. Cisza. Powoli otworzyl szerzej. Zerknal przez szpare.
Ze swojego miejsca widzial spora czesc laboratorium. Mezczyzny nie dostrzegl. Pchnal jeszcze troche i przeslizgnal sie przez szpare. Spojrzal na drzwi wyjsciowe. Kilka cali nad klamka byla zasuwa.
Raz jeszcze zerknal w strone laboratorium i nieco uspokojony podszedl do drzwi. Lewa reka schwycil za klamke, a prawa uniosl do zasuwy. Niespodziewanie pojawil sie nowy problem. Zasuwa nie miala uchwytu. Z zewnatrz i od wewnatrz do jej zamykania i otwierania niezbedny byl klucz. Byl uwieziony!
Spanikowany, wrocil do lazienki. Byl w potrzasku, jak te biedne zwierzeta na zapleczu laboratorium. Pozostala mu juz tylko nadzieja, ze mezczyzna opusci laboratorium, nie zagladajac do lazienki. Nie mialo sie jednak tak stac. Po kilku dreczacych minutach drzwi do lazienki gwaltownie sie otworzyly. Mezczyzna, juz bez kaptura, wchodzac, wpadl na Jacka. Obaj glosno stekneli.
Jack zamierzal powiedziec cos inteligentnego, ale mezczyzna wycofal sie i trzasnal drzwiami tak mocno, ze na