podloge spadla zaslonka od prysznica razem z podtrzymujaca ja zerdzia.
Jack nie zwlekajac, doskoczyl do drzwi, zlapal za klamke i naparl na nie. Obawial sie zamkniecia na klucz. Drzwi jednak otworzyly sie bez oporu. Wypadl z lazienki, ledwo utrzymujac rownowage. Kiedy stanal pewnie na nogach i rozejrzal sie po laboratorium, stwierdzil, ze mezczyzna zniknal.
Skierowal sie do kuchni i otwartego okna. Nie mial innego wyboru. Zdazyl wyjsc z salonu, gdy okazalo sie, ze mezczyzna pobiegl w te sama strone, zeby wyjac z szuflady stolika wielki rewolwer. Gdy Jack sie pojawil, mezczyzna wycelowal bron i rozkazal Jackowi zatrzymac sie.
Bez zwloki zastosowal sie do zadania. Nawet podniosl rece do gory. Widzac wycelowany w siebie tak wielki rewolwer, chcial wygladac na chetnego do wspolpracy.
– Co tu robisz, do diabla? – sapnal mezczyzna. Na czolo opadly mu wlosy i musial odrzucic je do tylu, by lepiej widziec.
Ten gest pozwolil Jackowi bezblednie rozpoznac mezczyzne. To byl Richard, szef technikow laboratoryjnych z Manhattan General.
– Odpowiadaj! – warknal Richard.
Jack uniosl wyzej rece, majac nadzieje, ze tym gestem zadowoli Richarda na jakis czas. Desperacko zaczal szukac powodu, ktory usprawiedliwialby jego obecnosc w tym miejscu. Niestety nic nie przychodzilo mu do glowy. W tych okolicznosciach w ogole nie potrafil wymyslic zadnej sensownej odpowiedzi.
Nie spuszczal oczu z lufy, ktora znalazla sie jakis metr od jego nosa. Zauwazyl, ze jej koniec drzy, co oznaczac moglo, iz Richard jest zly, ale i bardzo zdenerwowany. Wedlug Jacka taka kombinacja mogla okazac sie niezwykle niebezpieczna.
– Zastrzele cie, jesli zaraz nie odpowiesz – syknal Richard.
– Jestem patologiem z zakladu medycyny sadowej. Prowadze dochodzenie – odpowiedzial Jack.
– Gowno! – wrzasnal Richard. – Patolodzy z sadowki nie wlamuja sie do prywatnych mieszkan.
– Nie wlamalem sie. Okno bylo otwarte.
– Zamknij sie! To to samo. Wlamujesz sie i wscibiasz nos w cudze sprawy.
– Przepraszam, ale moze moglibysmy o tym porozmawiac?
– Czy to ty przyslales te falszywa paczke?
– Jaka paczke? – zapytal niewinnie Jack.
Richard zmierzyl Jacka wzrokiem.
– Masz nawet na sobie stroj falszywego doreczyciela. Sprawiles sobie wiele zachodu.
– O czym ty mowisz? Zawsze sie tak ubieram, kiedy nie pracuje. – Jack brnal dalej.
– Gowno! – powtorzyl Richard. Lufa wskazal jeden z tapczanow. – Siadaj!
– Juz dobrze – spokojnie powiedzial Jack. – Pytaj, tylko moglbys byc nieco milszy. – Pierwszy szok minal i zaczela wracac mu wyobraznia i spryt. Usiadl na wskazanym miejscu.
Richard tymczasem wycofal sie w strone witryny z bronia, nie spuszczajac z Jacka oczu ani na ulamek sekundy. Wyjal z kieszeni klucze i nie patrzac, co robi, staral sie otworzyc witryne.
– Moze moglbym ci pomoc? – zapytal Jack.
– Zamknij sie! – wrzasnal znowu Richard. Reka z kluczem trzesla sie.
Wreszcie udalo mu sie otworzyc oszklone drzwi, siegnal do srodka i wyjal pare kajdanek.
– To niezwykle poreczne miec taki drobiazg pod reka -zauwazyl Jack.
Z kajdankami w dloni i lufa rewolweru wycelowana w twarz Jacka, Richard zblizyl sie do swojej ofiary.
– Cos ci powiem – zaczal Jack. – Moze zadzwonimy na policje. Przyznam sie i zamkna mnie. Bedziesz mial mnie z glowy.
– Zamknij sie! – rozkazal Richard. Gestem nakazal mu wstac.
Jack znowu bez zmruzenia oka zastosowal sie do zadania. Wstal i podniosl rece.
– Ruszaj! – nakazal Richard, wskazujac na srodek laboratorium.
Jack wycofywal sie tylem. Bal sie spuscic wzrok z broni. Richard nadal szedl w jego kierunku z kajdankami w lewej rece.
– Do kolumny!
Jack podszedl do jednej z licznych kolumn podtrzymujacych konstrukcje budynku i oparl sie o nia.
– Twarza! – polecil Richard. Jack poslusznie odwrocil sie.
– Obejmij ja rekami i splec palce!
Kiedy zrobil, co mu kazano, poczul zaciskajace sie na nadgarstkach bransoletki kajdanek. Zostal przykuty do kolumny.
– Czy pozwolisz, ze usiade? – zapytal.
Nie uzyskal odpowiedzi. Richard zniknal w czesci mieszkalnej. Jack usiadl wiec spokojnie na podlodze. Najwygodniej bylo siedziec, obejmujac kolumne nogami tak jak rekoma.
Slyszal, ze Richard dzwoni do kogos. Kiedy uslyszal rozmowe, pomyslal, czy nie krzyknac o pomoc, ale natychmiast uznal pomysl za chybiony. Richard moglby sie bardziej jeszcze zdenerwowac, a poza tym ktos, do kogo dzwonil, niewiele by dbal o wolania Jacka.
– Jest tutaj Jack Stapleton – zaczal Richard bez wstepow. – Zlapalem go w mojej cholernej lazience. Dowiedzial sie o laboratorium Frazera i weszyl tu. Wiem, co mowie. Tak jak Beth Holderness w laboratorium.
Jack dostal gesiej skorki, gdy uslyszal o Beth.
– Nie mow mi, zebym sie uspokoil! To wyjatkowa sytuacja! Nie powinienem sie byl mieszac do tego wszystkiego. Lepiej szybko przyjezdzaj. To tak samo twoj problem, jak i moj – krzyczal Richard.
Z trzaskiem odlozyl sluchawke. Jack uznal, ze jest nawet bardziej pobudzony niz przed rozmowa. Kilka minut pozniej Richard znowu pojawil sie w laboratorium. Tym razem bez broni.
Podszedl do Jacka i spojrzal na niego z gory. Wargi mu drgaly.
– Jak sie dowiedziales o laboratorium Frazera? Wiem, ze to ty wyslales te smieci, wiec nie ma co klamac.
Jack spojrzal w twarz mezczyzny. Zrenice mial mocno rozszerzone. Wygladal, jakby tracil nad soba kontrole. Bez ostrzezenia uderzyl Jacka otwarta dlonia. Z kacika ust splynela kropla krwi.
– Lepiej zacznij gadac.
Jack delikatnie jezykiem pomacal rane. Warga zaczela mu dretwiec. Poczul tez slony smak krwi.
– Moze powinnismy poczekac na twojego kolege? – zaproponowal, aby cokolwiek odpowiedziec. Intuicja podpowiadala mu, ze za chwile spotka sie z Martinem Cheveau albo z Kelleyem, albo moze z doktor Zimmerman.
Uderzenie musialo zabolec takze Richarda, gdyz kilka razy otwieral i zaciskal dlon, a w koncu zniknal w czesci mieszkalnej. Z odglosow, ktore dobiegaly uszu Jacka, wywnioskowal, ze Richard otworzyl lodowke i wyjal lod, pewnie na oklad.
Po nastepnych kilku minutach Richard wrocil i popatrzyl na Jacka. Reke mial obwiazana recznikiem. Zaczal chodzic w te i z powrotem, zerkajac co chwila na zegarek.
Czas wlokl sie niemilosiernie. Jack bardzo chcial zazyc nastepna tabletke od bolu gardla, lecz niestety, nie bylo to mozliwe. Kaszel wzmogl sie i Jack czul sie chory. Najprawdopodobniej mial takze goraczke. Oparl glowe o kolumne. Poderwal ja, gdy dotarl do niego odlegly, ostry, znany mu juz jek windy. Uzmyslowil sobie, ze nie slyszal przedtem domofonu. Oznaczalo to, ze ten, kto jechal, mial wlasny klucz.
Richard takze uslyszal winde. Podszedl do drzwi, otworzyl je i czekal w hallu.
Winda zatrzymala sie z charakterystycznym tapnieciem. Silnik wylaczyl sie i drzwi z halasem poszly w gore.
– Gdzie on jest? – zapytal wyraznie zagniewany glos. Jack nie patrzyl w strone drzwi, gdy Richard z gosciem weszli do laboratorium. Uslyszal zamykane drzwi i zasuwana blokade.
– Tam – wskazal Richard jadowitym glosem. – Przykuty do kolumny.
Jack wstrzymal oddech i odwrocil glowe, kiedy uslyszal zblizajace sie kroki. Uniosl wzrok i… ciezko westchnal.
Rozdzial 33