– Nietrudno sie domyslic, ze i takie miales pomysly. W koncu dreczyles te biedne zwierzeta.
– Obrazasz mnie – odpowiedzial tamten, wyraznie dotkniety. – Doskonale wiesz, ze traktowalem zwierzaki jak przyjaciol. Dlatego najpierw podawalem im ketamine.
Jack wyczul, ze niepokoj wywolany jego obecnoscia powoli zmienial sie u nich w zlosc. Wywnioskowal to ze sposobu, w jaki sie do siebie odnosili.
Po krotkim milczeniu odezwal sie Richard.
– Doskonale wiesz, ze cala historia byla twoim pomyslem.
– O nie! – zaprzeczyla gwaltownie. – Nie kazalam ci wyrywac sie z tym. Nie moja wina, ze mnie zle zrozumiales. To ty wymysliles, ze mozna AmeriCare wpedzic w klopoty przez choroby szpitalne. To by mi nigdy nawet przez mysl nie przeszlo.
– Zasugerowalem to dopiero po tym, jak gorzko narzekalas, ze AmeriCare wypycha z rynku National Health pomimo tej twojej idiotycznej kampanii reklamowej. Blagalas mnie o pomoc.
– Chcialam pomyslow. Czegos, co by sie dalo wykorzystac w reklamie.
– Jasne. Do diabla z toba! Nie chodzi sie do warzywniaka po mlotek i gwozdzie. Nie mam pojecia o reklamach. Wiedzialas, ze moja specjalnosc to mikrobiologia. Rozumialas, co sugerowalem. Liczylas, ze to pomoze.
– Nigdy o tym nie myslalam – zaprzeczala. – Poza tym sugerowales jedynie wywarcie nacisku przez sprowokowanie jakiejs dokuczliwej infekcji. Myslalam o przeziebieniu, biegunce, grypie.
– Wywolalem grype.
– Tak, wywolales grype. Ale czy to jest normalna grypa? Nie, to musiala byc jakas wsciekla odmiana, ktora postawila wszystkich na nogi, lacznie z panem doktorem-detektywem. Myslalam, ze to bedzie jakas normalna choroba, a nie dzuma, na milosc boska. Albo te inne. Nawet nie pamietam, jak sie nazywaly.
– Kiedy prasa wziela ich na widelec i wskazniki popularnosci na rynku odwrocily sie, nie narzekalas. Wrecz przeciwnie, bylas cala w skowronkach.
– Bylam przerazona. I balam sie. Tylko nic nie mowilam.
– Gadasz bzdury! – wrzasnal Richard. – Dzien po sprawie z dzuma rozmawialem z toba. Nawet nie pisnelas. Kiedy przyjalem na siebie to zadanie, musialem nawet walczyc z wlasnym sumieniem.
– Balam sie cos powiedziec. Nie chcialam miec z tym nic wspolnego. To bylo okrutne, ale pomyslalam, ze tak widocznie musialo sie stac. Nie wiedzialam, ze planujesz dalsze wypadki.
– Nie wierze wlasnym uszom – powiedzial Richard.
Jack wyczul, ze samochod zwolnil. Uniosl glowe tak wysoko, jak tylko pozwolily mu rece przykute do podstawy fotela. Nikle swiatlo lampy oswietlilo wnetrze auta. Przez dluzsza chwile jechali w ciemnosci.
Nagle pojawilo sie mnostwo swiatla i samochod zatrzymal sie pod jakims dachem. Kiedy Jack uslyszal, ze okno od strony kierowcy otwiera sie, zrozumial, ze znalezli sie przy wjezdzie na platna droge. Zaczal wolac o pomoc, lecz glos mial slaby i cichy.
Richard zareagowal blyskawicznie, odwracajac sie i uderzajac go jakims twardym narzedziem. Trafil w glowe. Jack upadl na podloge.
– Nie bij za mocno – upomniala brata Teresa. – Zaplamisz samochod krwia.
– Uznalem, ze wazniejsze jest zamknac mu pysk – odpowiedzial i wsunal kilka monet do automatu przy szlabanie.
Teraz glowa bolala Jacka jeszcze mocniej. Zamknal oczy. Probowal znalezc wygodniejsza pozycje, chociaz nie mial duzego wyboru. Los sie nad nim w koncu zlitowal. Zapadl w niespokojna drzemke, rzucany z boku na bok. Po przejechaniu bramki wjechali na wijaca sie szose.
Obudzil sie na kolejnym postoju. Ostroznie uniosl glowe. Znowu na zewnatrz palily sie lampy.
– Nawet o tym nie mysl – upomnial go Richard. W reku trzymal rewolwer.
– Gdzie jestesmy? – zapytal slabym, drzacym glosem.
– Przed sklepem. Teresa chciala kupic pare rzeczy.
Po chwili wrocila z torba pelna jedzenia.
– Rusza sie? – zapytala.
– Tak, obudzil sie.
– Probowal krzyczec?
– Nie. Nie odwazyl sie drugi raz.
Jechali przez nastepna godzine. Teresa z Richardem dalej starali sie zrzucic cala wine jedno na drugie. Zadne z nich nie chcialo ustapic.
W pewnej chwili zjechali w boczna droge i jechali nia, telepiac sie na glebokich koleinach. Jack znowu skrzywil sie z bolu, gdy jego cialo zaczelo bezwladnie podskakiwac.
Gwaltownie skrecili w lewo i zatrzymali sie. Richard wylaczyl silniki i oboje wysiedli. Jack zostal w wozie sam. Unoszac glowe jak najwyzej, zdolal dojrzec skrawek nocnego nieba. Bylo bardzo ciemne. Podkurczyl nogi, uklakl i sprobowal wyrwac kajdanki spod fotela. Nie dal rady. Zahaczone byly o czesc stalowej konstrukcji.
Polozyl sie na podlodze i zrezygnowany postanowil czekac. Minelo pol godziny, zanim przyszli po niego. Otworzyli dwoje drzwi po stronie pasazera.
Teresa zdjela mu z jednej reki bransoletke kajdanek.
– Z wozu! – zakomenderowal Richard. Rewolwer trzymal wycelowany w glowe Jacka.
Zrobil, co mu kazano. Teresa szybko podeszla i ponownie skula obie rece Jacka.
– Do domu!
Jack ruszyl przed siebie na chwiejnych nogach. Szedl przez mokra trawe. Bylo znacznie zimniej niz w miescie, z ust unosily sie obloki pary. Przed nim w ciemnosci zamajaczyl bialy, wiejski dom. Swiatla z okien oswietlaly ganek. Dostrzegl ulatujacy z komina dym i kilka iskier.
Gdy dotarli na ganek, Jack rozejrzal sie. Po lewej stronie zauwazyl ciemny zarys szopy. Dalej rozciagalo sie pole. Jeszcze dalej majaczyly wierzcholki gor. Nie dostrzegl zadnych swiatel. Miejsce bylo samotnia ukryta z dala od ludzkich osiedli.
– Dalej! – ponaglil Richard, szturchajac Jacka lufa rewolweru w zebra. – Do srodka!
Wnetrze urzadzone bylo wygodnie w stylu angielskiego domku letniskowego. Po obu stronach kominka zbudowanego z polnych kamieni staly kanapy. Wieksza czesc podlogi pokrywal dywan w orientalne wzory. W kominku plonal wesolo ogien.
Przez wykonczone lukiem przejscie wchodzilo sie do kuchni. Stal w niej duzy, okragly stol i drewniane krzesla z drabinkowym oparciem. Za stolem zainstalowano prymitywny piec kuchenny. Pod druga sciana znajdowal sie przymocowany do niej stylowy zeliwny zlewozmywak.
Richard popchnal Jacka do kuchni i wskazal mu chodnik pod zlewozmywakiem. Jack domyslil sie, ze zostanie przykuty do rury wodociagowej. Poprosil o mozliwosc skorzystania z toalety.
Prosba doprowadzila do kolejnej sprzeczki miedzy rodzenstwem. Teresa chciala, zeby Richard poszedl z Jackiem do lazienki, lecz ten stanowczo odmowil. Odparl, ze sama moze to zrobic. Upierala sie jednak, ze to jego zadanie. W koncu ustalili, ze Jack moze isc sam do lazienki, w ktorej okno jest male, wiec nie zdola sie przez nie przecisnac.
Gdy pozostal sam, wyjal tabletke rymantadyny i zazyl ja. Mial przeczucie, ze lek jednak nie powstrzymal rozwoju infekcji, chociaz na pewno spowolnil jej rozwoj. Bez watpienia, gdyby nie bral rymantadyny, jego stan bylby znacznie gorszy.
Kiedy wyszedl z lazienki, Richard zabral go z powrotem do kuchni i tam, jak Jack wczesniej przewidzial, przykul do rury wodociagowej. Teresa i Richard usiedli przed kominkiem na kanapie, Jack tymczasem dokladnie przyjrzal sie rurze, przy ktorej zostal uwieziony. Szukal sposobu ucieczki. Niestety nie byla to nowoczesna rura z PCV, lecz stara, zeliwna. Sprobowal pociagnac, ale nawet nie drgnela.
Rezygnujac na moment z wysilkow, postanowil znalezc sobie najwygodniejsza pozycje. Polozyl sie na plecach na chodniku. Sluchal ciagnacej sie jeszcze przez chwile klotni miedzy Teresa a Richardem o odpowiedzialnosc za katastrofe, do ktorej doszlo. Powoli ich argumenty stawaly sie bardziej racjonalne. Wiedzieli, ze musza podjac jakas decyzje.
Lezal plasko na plecach, wiec wydzielina z nosa zaczela splywac do gardla. Kichnal kilka razy, co wywolalo atak kaszlu. Kiedy wreszcie atak ustapil, zorientowal sie, ze patrzy w twarz Teresy.
– Musimy wiedziec, w jaki sposob dowiedziales sie o laboratorium Frazera? – powiedzial Richard, kolejny juz raz przykladajac lufe rewolweru do glowy Jacka.
Jack bal sie, ze jesli wyda sie, iz jest jedyna osoba, ktora zna prawde, bez zmruzenia oka zabija go.