Richard wybral numer. Sluchawke podniosl Twin. Richard powiedzial, ze chcialby jeszcze pogadac o zalatwieniu doktora.
– Hej, czlowieku, to nas juz nie interesuje – odparl Twin.
– Wiem, ze w przeszlosci byly z tym pewne klopoty, ale tym razem to bedzie jak splunac. Mamy go skutego kajdankami i ukrytego poza miastem.
– No to nas nie potrzebujesz – stwierdzil Twin.
– Chwileczke! – zawolal Richard. Czul, ze tamten chce odlozyc sluchawke. – Nadal potrzebujemy pomocy. Aby wynagrodzic strate czasu spowodowana przyjazdem do nas, zaplacimy podwojnie.
– Tysiac dolcow?
– Tyle placimy – potwierdzil Richard.
– Twin, nie przyjezdzaj, to pulapka! – zawolal Jack.
– Gowno! – warknal Richard. Poprosil Twina, zeby nie odkladal sluchawki. Podskoczyl do Jacka i z furia walnal go w glowe kolba rewolweru.
Jack mocno zacisnal powieki, aby powstrzymac lzy. Bol glowy byl nie do zniesienia. Znowu poczul splywajaca po glowie struzke krwi.
– Czy to ten doktor? – zapytal Twin.
– Tak, on – odpowiedzial rozzloszczony Richard.
– Co to mialo znaczyc 'pulapka'?
– Nic. Paple od rzeczy. Jest przykuty do rury w kuchni.
– Niech no poukladam te klocki. Placicie tysiaka za przyjazd do was i zalatwienie faceta, ktorego przykuliscie do rury?
– To bedzie jak strzelanie do kaczki – zapewnil go Richard.
– Gdzie jestescie?
– Okolo stu mil na polnoc od miasta. W Catskills.
Zapadla cisza.
– I co ty na to? To latwe pieniadze – zachecal Richard.
– No dobra. Podaj namiary. Ale jesli sie okaze, ze to jakis dowcip, nie bedziesz sie z niego smial.
Richard poinformowal Twina, jak dojechac do farmy, i zapewnil, ze beda czekac. Powoli odkladal sluchawke, spogladajac jednoczesnie na Terese triumfalnym wzrokiem.
– No, dzieki Bogu! – westchnela z ulga.
– Zawiadomie szpital, ze jestem chory. Powinienem byc w pracy – oswiadczyl Richard.
Gdy skonczyl, Teresa zrobila to samo, dzwoniac do Colleen. Potem poszla wziac prysznic. Richard napelnil kosz drewnem.
Jack usiadl, pokonujac bol. Krwawienie w koncu ustalo. Perspektywa przyjazdu Black Kings zdawala sie dopelnic przeznaczenia. Z gorzkiego doswiadczenia wiedzial, ze gangsterzy zastrzela go bez zadnych skrupulow. Nie bedzie mialo dla nich znaczenia, w jakim jest stanie. Na kilka sekund calkowicie stracil kontrole nad soba. Jak dziecko w napadzie histerii zaczal szarpac gwaltownie kajdanki, ale poranil sobie tylko nadgarstki i wywrocil pudelko z proszkiem do szorowania. Nie bylo szansy ani na wylamanie rury, ani na zerwanie kajdanek.
Po ataku zalamal sie i rozplakal. To rowniez nie trwalo dlugo. Wytarl twarz w rekaw koszuli i wyprostowal sie. Wiedzial, ze musi uciec. Przy nastepnym wyjsciu do lazienki musi czegos sprobowac. To byla jego ostatnia szansa, a czasu nie mial zbyt wiele.
Trzy kwadranse pozniej zjawila sie Teresa. Usiadla na kanapie. Na drugiej lezal Richard i przegladal magazyn 'Life' z 1950 roku.
– Nie czuje sie najlepiej – narzekala Teresa. – Ten bol glowy mnie zabije. Przeziebilam sie czy co?
– Ja tez – przyznal Richard, nie odrywajac wzroku od czasopisma.
– Musze znowu do toalety! – zawolal Jack.
– Daj mi spokoj – rzucila Teresa.
Przez kilka minut nikt sie nie ruszyl ani nie odezwal.
– Oczywiscie moge sobie ulzyc w kuchni – przerwal milczenie Jack.
Teresa westchnela i wstala z kanapy.
– Dalej, rusz sie, dzielny wojowniku – odezwala sie kpiaco do brata.
Postapili jak wczesniej. Teresa otworzyla kajdanki, a Richard celowal z rewolweru.
– Czy musze miec kajdanki? – zapytal Jack.
– Zdecydowanie.
Po wejsciu do lazienki zazyl natychmiast kolejna dawke rymantadyny i popil obficie woda. Wode zostawil odkrecona, sam natomiast wszedl na sedes, chwycil za klamke i zaczal ciagnac. Sprobowal z calej sily i w tej samej chwili otworzyly sie drzwi.
– Zlaz stamtad – sapnela ze zloscia Teresa.
Jack poslusznie zszedl i skulil sie w sobie. Bal sie, ze Richard znowu uderzy go w glowe. Jednak tamten tylko wszedl do lazienki i przylozyl odbezpieczony rewolwer do czola Jacka.
– Daj mi tylko powod – syknal Richard.
Zapadlo krotkie milczenie. Przerwala je Teresa, nakazujac Jackowi powrot do kuchni.
– Nie moglabys znalezc jakiegos innego miejsca? Znudzil mi sie widok.
– Nie przeciagaj struny.
Z odbezpieczonym rewolwerem przystawionym do glowy nic nie mogl zrobic. Po kilku sekundach znowu siedzial na podlodze przykuty do rury.
Pol godziny pozniej Teresa postanowila pojechac do sklepu po aspiryne i zupe. Zapytala Richarda, czy ma jakies zyczenia. Poprosil o lody. Uznal, ze moga mu pomoc na gardlo.
Gdy Teresa wyszla, Jack znowu poprosil o zgode na pojscie do lazienki.
– Tak, pewnie – odparl Richard, nie ruszajac sie z kanapy.
– Naprawde. Ostatnim razem nie zdazylem.
Richard rozesmial sie.
– No to masz teraz gowniany problem do rozwiazania.
– Daj spokoj. To zabierze minutke.
– Sluchaj. Jezeli tam przyjde, to wylacznie po to, zeby ci strzelic w leb. Kapujesz?
Zrozumial az za dobrze.
Dwadziescia minut pozniej uslyszal chrzest opon na zwirowej drodze. Poczul gwaltowny przyplyw adrenaliny. Czy to Black Kings? Ogarnela go panika. Bez nadziei wpatrywal sie w rure.
Drzwi otworzyly sie. Z ulga zobaczyl wchodzaca do domu Terese. Rzucila torbe z jedzeniem na stol w kuchni, wrocila do pokoju, polozyla sie na kanapie i zamknela oczy. Kazala Richardowi rozpakowac zakupy.
Wstal bez entuzjazmu. Wlozyl czesc produktow do lodowki, lody do zamrazalnika, a puszke z zupa do szafki. Na dnie torby znalazl aspiryne i paczke krakersow z maslem orzechowym.
– Mozesz dac kilka krakersow Jackowi – powiedziala Teresa.
Richard spojrzal na wieznia z gory.
– Chcesz? – zapytal.
Jack skinal glowa. Ciagle czul sie chory, ale apetyt mu wrocil. Od poprzedniego popoludnia, kiedy czekal pod lombardem, nie mial nic w ustach. Richard karmil Jacka jak ptasia mama piskle. Wkladal mu do ust cale ciastka, ktore Jack lakomie gryzl i polykal. Po zjedzeniu pieciu krakersow poprosil o wode.
– Za cholere! – podniosl glos Richard. Wsciekal sie, ze ten obowiazek spadl na niego.
– Daj mu! – zawolala z pokoju Teresa.
Richard niechetnie zrobil, o co go proszono. Jack wypil szklanke wody i podziekowal. Richard kazal mu dziekowac Teresie.
– Przynies mi dwie aspiryny i szklanke wody – poprosila Teresa.
Richard stracil cierpliwosc.
– A co ja jestem, sluzacy?
– Zrob to, nie gadaj – odpowiedziala rowniez rozdrazniona.
Po kolejnych trzech kwadransach dal sie slyszec samochod.
– Wreszcie! – zawolal Richard, odrzucil czasopismo i zerwal sie z kanapy. – Czy oni jechali przez Filadelfie? – Skierowal sie do drzwi, a Teresa podniosla sie i usiadla.