– To wielka roznica. – Istnieje wielkie prawdopodobienstwo, ze moj wirus wywolal w tysiac dziewiecset osiemnastym roku swiatowa epidemie. Pobralem to na Alasce z ciala dwoch zamarznietych Eskimosow, ktorzy zmarli na zapalenie pluc. Czas smierci sie zgadzal.
Teresa przyszla do kuchni.
– Teraz to juz mnie zaczynasz wkurzac. Podejrzewasz, ze mogl sie tym zarazic i przeniesc na nas?
– To mozliwe.
– Cudownie! – powiedziala Teresa i spojrzala na Jacka. – No? Zaraziles sie?
Jack nie byl pewien, czy wyjawic, iz narazil sie na zetkniecie z choroba, czy nie. Nie wiedzial, co bardziej ich rozzlosci – prawda czy milczenie.
– Nie podoba mi sie to jego milczenie – oznajmil Richard.
– Jest patologiem sadowym. Musial byc narazony. – Badal zmarlych. Mowil mi o tym – stwierdzila Teresa.
– O to sie nie boje. Grozniejsze sa kontakty z zywymi, kichajacymi, kaszlacymi, zakatarzonymi ludzmi.
– Patolog sadowy nie zajmuje sie zywymi. Jego pacjenci to trupy.
– To prawda – przytaknal Richard.
– Jednak Jack wyglada na powaznie chorego. Jest bardzo przeziebiony. Ale czy nie bylby teraz bardziej chory, gdyby zarazil sie twoja grypa?
– Masz racje. Nie mysle juz trzezwo. Gdyby zarazil sie hiszpanka, juz by nie zyl.
Rodzenstwo wrocilo do pokoju i polozylo sie.
– Dluzej tego nie zniose. Fatalnie sie czuje – odezwala sie Teresa.
O piatej pietnascie, dokladnie godzine po poprzednim telefonie, Richard znowu zadzwonil do Twina.
– Po jaka cholere znowu do mnie dzwonisz?
– Chce ci zaproponowac wiecej pieniedzy. Rzeczywiscie, tysiac to nie byla wlasciwa oferta. Rozumiem. Dluga droga i inne klopoty. Ile chcesz?
– Ty mnie chyba nie zrozumiales, co? Przeciez ci powiedzialem, ze nie moge. Wszystko. Gra skonczona.
– Dwa tysiace. – Richard spojrzal na Terese. Skinela.
– Czlowieku, czy ty jestes gluchy? Ile razy…
– Trzy tysiace – przerwal mu Richard, a Teresa skinela i tym razem.
– Trzy tysiace ziela? – powtorzyl Twin.
– Tak jest – potwierdzil Richard.
– Wyglada, ze nie masz wyjscia.
– Skoro chcemy zaplacic trzy tysiace, to to mowi samo za siebie.
– I mowisz, ze doktor jest skuty kajdankami?
– Jak najbardziej. Dla ciebie to jak bulka z maslem.
– Wiesz co, przysle tam kogos jutro rano.
– Ale nie zamierzasz nas wystawic tak jak dzis?
– Nie. Gwarantuje, ze przysle kogos, zeby sie zajal robota.
– Za trzy tysiace. – Richard chcial byc pewny, ze obaj dobrze sie rozumieja.
– Tak, trojka bedzie w sam raz.
Richard odlozyl sluchawke i spojrzal na Terese.
– Wierzysz mu? – zapytala.
– Tym razem zagwarantowal. A kiedy on cos gwarantuje, nie rzuca slow na wiatr. Beda rano. Ufam mu.
Teresa westchnela.
– Dzieki Bogu choc za to.
Jack nie byl tak wdzieczny. Strach wrocil. Postanowil, ze w nocy musi znalezc droge ucieczki. Ranek stanie sie jego apokalipsa.
Popoludnie przechodzilo w wieczor. Teresa i Richard zasneli. Ogien zgasl. Wraz z mrokiem nadszedl chlod. Jack ze wszystkich sil staral sie znalezc sposob ucieczki, ale nie mogl nic zdzialac, dopoki nie uwolni sie od rury.
Okolo siodmej oboje zaczeli kaszlec przez sen. Na poczatku bardziej przypominalo to chrzakanie niz kaszel, lecz wraz z uplywem czasu ataki stawaly sie dluzsze i gwaltowniejsze. Objawy znaczaco szybko nasilaly sie. Zaczal sie domyslac, ze zagral role nosiciela. Zarazili sie od niego, tak jak przypuszczal Richard. Gdyby rzeczywiscie byl chory, nie mogli sie ustrzec zarazenia, chocby w czasie dlugiej jazdy samochodem. Wtedy objawy wystapily ze szczegolnym nasileniem. Za kazdym kichnieciem czy kaszlnieciem rozsiewal miliony zarazkow w malej przestrzeni samochodu.
Nie mogl jednak byc pewny. Rownie mocno jak choroby obawial sie porannego spotkania z Black Kings. Mial wiec powazniejsze zmartwienia niz samopoczucie swoich oprawcow.
Szarpnal bezskutecznie rekoma, jednak wywolal tylko halas i bardziej obtarl nadgarstki.
– Zamknij sie tam! – uslyszal od rozzloszczonego, przebudzonego rumorem Richarda. Zapalil lampe na stoliku i wtedy napadl go gwaltowny atak kaszlu.
– Co sie stalo? – zapytala slabym glosem Teresa.
– To zwierze sie szarpie – odrzekl Richard. – Boze, musze sie napic wody. – Usiadl na tapczanie, odczekal pare sekund i wstal. – Slabo mi. Chyba mam goraczke.
Chwiejnym krokiem przeszedl do kuchni i nalal wody do szklanki. Kiedy ja napelnial, Jack zastanowil sie, czy nie kopnac go w nogi. Uznal, ze mogloby to tylko doprowadzic do kolejnego ciosu w glowe, i zrezygnowal.
– Musze do lazienki – poprosil.
– Zamknij sie.
– Minelo juz duzo czasu – upomnial sie Jack. – Przeciez nie prosze o spacer po podworku. Ale jesli nie pojde, zrobi sie tu nieprzyjemnie.
Richard pokrecil glowa z rezygnacja. Wypil kilka lykow wody i zawolal Terese, mowiac, ze jej pomoc bedzie niezbedna. Wzial rewolwer ze stolu.
Jack uslyszal, jak odbezpieczal bron. Ograniczylo to mozliwosci dzialania.
Teresa pojawila sie z kluczem. Jack zauwazyl, ze jej oczy plona; miala goraczke. Schylila sie i otworzyla jedna z bransoletek kajdanek, jak to czynila wczesniej. Nie powiedziala ani slowa. Cofnela sie, gdy wstawal. I tym razem kuchnia zatanczyla mu przed oczami. Czyzby malowal to artysta na odlocie, pomyslal cynicznie. Byl slaby z glodu, niedospania, braku plynow. Teresa zamknela kajdanki.
Richard, z rewolwerem gotowym do strzalu, maszerowal tuz za Jackiem, ktory nie mogl na to nic poradzic. Kiedy wszedl do lazienki, sprobowal zamknac za soba drzwi.
– Przykro mi, lecz straciles ten przywilej – powiedziala Teresa, wsuwajac stope miedzy drzwi a futryne.
Jack spojrzal na jedno, potem na drugie. Nie bylo sensu sie spierac. Wszedl do lazienki, odwrocil sie i ulzyl swym cierpieniom. Gdy skonczyl, stanal przy umywalce.
– Chyba moge przemyc twarz?
– Jesli musisz – odpowiedziala Teresa. Nagle i ja opanowal atak kaszlu. Nie bylo watpliwosci, ze stan jej gardla takze sie pogarsza.
Stojac przy umywalce, znalazl sie poza zasiegiem wzroku Teresy. Po puszczeniu wody blyskawicznie wyjal lekarstwo i zazyl kolejna tabletke rymantadyny. W pospiechu omal nie wypadla mu z reki fiolka, zdolal ja jednak w pore zlapac i schowac do kieszeni.
Spojrzal w lustro i cofnal sie. Wygladal znacznie gorzej niz rano. Zawdzieczal to miedzy innymi zranionemu czolu. Rana byla potezna i jezeli nie miala zostawic po sobie blizny, powinny zostac zalozone szwy. Zasmial sie w myslach. Tez sobie wybral chwile, by myslec o wlasnej urodzie.
Podroz do miejsca chwilowego internowania przeszla bez incydentow. Kilka razy mial juz cos zrobic, ale za kazdym razem odwaga go opuszczala. Rozczarowany swoja postawa i podlamany, zostal znowu. przykuty do rury. Mial nieprzyjemne przeczucie, ze zaprzepascil ostatnia nadzieje na wymkniecie sie z pulapki.
– Chcesz zupy? – Teresa zapytala Richarda.
– Nie jestem glodny. Potrzebna mi tylko aspiryna. Czuje sie, jakby przejechala po mnie ciezarowka.
– Tez nie jestem glodna – przyznala Teresa. – Tu jest bardziej niz zimno. Jestem pewna, ze mam goraczke. Sadzisz, ze powinnismy sie tym martwic?
– Oczywiscie zarazilismy sie od Jacka. Podejrzewam, ze on jest bardziej odporny. W kazdym razie mysle, ze jutro po wizycie Twina bedziemy musieli pojechac do lekarza. Kto zreszta wie, moze wystarczy nam mocny