tak jak niektorzy dbajacy o bezpieczenstwo nowojorczycy, ale przyznaje, ze czesto bywam roztargniony. Moglem zostawic wlaczony odtwarzacz kompaktowy.

Przeszedl mnie zimny dreszcz, poniewaz rozpoznalem utwor.

Wlasnie to mnie tak poruszylo. Z odtwarzacza plynely dzwieki – usilowalem przypomniec sobie, kiedy ostatnio slyszalem ten utwor – Don 't Fear the Reaper. Zadrzalem.

Ulubiona piosenka Kena w wykonaniu Blue Oyster Cult, kapeli heavymetalowej, chociaz utwor, zreszta najslynniejszy, byl nieco stonowany, prawie uduchowiony. Ken zwykl brac rakiete tenisowa i udawac, ze gra gitarowe solowki. Wiedzialem, ze nie mam tego utworu na zadnej z moich plyt.

Co tu sie dzialo, do diabla?

Jak juz powiedzialem, bylo ciemno. Wszedlem, czujac sie jak idiota. Hm. Czemu po prostu nie zapalisz swiatla, tepaku? Czy nie bylby to dobry pomysl?

Gdy siegalem do kontaktu, wewnetrzny glos ostrzegl: a moze powinienes uciec? Ile razy ogladalismy to na ekranie? Zabojca ukrywa sie w domu. Glupia nastolatka, znalazlszy cialo po – zbawionej glowy przyjaciolki, dochodzi do wniosku, ze bedzie to najlepsza chwila na przechadzke po ciemnym domu, zamiast uciec z wrzaskiem, gdzie pieprz rosnie.

Muzyka ucichla po gitarowej solowce. Czekalem w ciszy. Trwala krotko. Odtwarzacz znowu sie uruchomil. Rozlegly sie dzwieki tego samego utworu.

Co tu sie dzieje, do diabla?

Uciec z wrzaskiem – tak powinienem postapic. Tylko ze jeszcze nie znalazlem zadnego bezglowego ciala. Jak wiec to rozegrac? Co wlasciwie powinienem zrobic? Wezwac policje? Co im powiem? No coz, odtwarzacz gral ulubiona piosenke mojego brata, wiec postanowilem z wrzaskiem wybiec na korytarz. Mozecie przyjechac jak najpredzej, z bronia gotowa do strzalu? Uhm, pewnie, juz jedziemy.

Wzieliby mnie za wariata.

Nawet gdyby zalozyc, ze ktos wlamal sie do srodka, ze w moim mieszkaniu wciaz przebywa intruz, ktory przyniosl wlasna plyte…

No coz, kto mogl nim byc?

Serce bilo mi mocno, gdy oczy oswajaly sie z ciemnoscia. Postanowilem nie zapalac swiatel. Jesli byl tu jakis intruz, to nie powinienem stac sie latwym celem. A moze, wlaczajac swiatlo, wyploszylbym go z kryjowki?

Chryste, nie jestem w tym dobry.

Ostatecznie postanowilem nie zapalac swiatla.

No dobra, rozegrajmy to w ten sposob. Swiatlo pozostaje zgaszone. Co dalej?

Trzeba podazac za muzyka. Dochodzila z mojej sypialni. Ruszylem w tym kierunku. Drzwi byly zamkniete. Podszedlem do nich ostroznie. Nie zamierzalem okazac sie kompletnym idiota. Drzwi wejsciowe otworzylem na osciez i tak je zostawilem, na wypadek gdybym musial wrzeszczec lub uciekac.

Pokonalem metr. Potem drugi. Buck Dharma z Blue Oyster Cult (fakt, ze pamietalem nie tylko jego pseudonim, ale i to, ze naprawde nazywal sie Donald Roeser, wiele mowil o moim dziecinstwie), spiewal, ze mozemy byc tacy jak oni, jak Romeo i Julia.

Innymi slowy – martwi.

Wreszcie dotarlem do drzwi sypialni i je pchnalem. Nie drgnely. Bede musial przekrecic metalowa galke. Zerknalem przez ramie. Drzwi wejsciowe wciaz byly otwarte na osciez. Przekrecilem galke najciszej, jak sie dalo, ale i tak jej zgrzyt wydal mi sie glosny niczym strzal z dziala.

Lekko pchnalem drzwi i puscilem galke. Muzyka byla teraz glosniejsza. Czyste i wyrazne tony. Zapewne z odtwarzacza CD, ktory Squares sprezentowal mi na urodziny dwa lata temu. Wetknalem glowe w drzwi, zeby rzucic okiem, a wtedy ktos chwycil mnie za wlosy.

Ledwie zdazylem jeknac. Ktos pociagnal mnie tak gwaltownie, ze stracilem rownowage. Z rekami wyciagnietymi jak Superman przelecialem przez pokoj i z loskotem wyladowalem na brzuchu. Powietrze ze swistem uszlo mi z pluc. Probowalem przetoczyc sie na bok, ale on – bo zakladalem, ze to mezczyzna – juz mnie dopadl. Kolanami przycisnal mi plecy i objal reka szyje. Usilowalem sie opierac, ale byl niewiarygodnie silny. Zacisnal chwyt i zaczalem sie dusic.

Nie moglem sie poruszyc. Znalazlem sie na jego lasce, a on opuscil glowe tak, ze czulem jego oddech. Zrobil cos druga reka, wzmacniajac lub zmieniajac chwyt, po czym nacisnal. Myslalem, ze zmiazdzy mi krtan. Oczy wyszly mi na wierzch. Usilowalem oderwac jego rece. Daremnie. Chcialem wbic paznokcie w jego przedramie, ale rownie dobrze moglbym probowac przebic palcem mahoniowa deske. Lomotalo mi w skroniach, bol stawal sie nie do zniesienia. Szarpalem jego rece. Napastnik nie rozluznial chwytu. Mialem wrazenie, ze czaszka zaraz rozleci mi sie na kawalki. Nagle uslyszalem glos:

– Czesc, Willie. Ten glos.

Natychmiast go poznalem. Nie slyszalem go… Chryste, usilowalem sobie przypomniec… Dziesiec, moze pietnascie lat? Przynajmniej od smierci Julie. Sa jednak pewne dzwieki, najczesciej ludzkie glosy, ktore przechowujemy w specjalnej czesci kory mozgowej, na polce z najwazniejszymi wiadomosciami, i gdy tylko je uslyszymy, natychmiast naprezamy wszystkie miesnie, wyczuwajac niebezpieczenstwo.

Nagle puscil moja szyje. Rozciagnalem sie na podlodze, dlawiac sie i krztuszac, usilujac zlapac oddech. Zszedl ze mnie i sie rozesmial.

– Straciles forme, Willie.

Na czworakach umknalem pod sciane. Wzrok potwierdzil to, co juz powiedzial mi sluch. Nie wierzylem wlasnym oczom.

– John? – powiedzialem. – John Asselta? – Zmienil sie, ale nie moglem sie mylic. Usmiechnal sie samymi wargami. Mialem wrazenie, ze przenioslem sie w przeszlosc.

Poczulem strach, jakiego nie doswiadczylem od czasu dziecinstwa. Duch – bo tak wszyscy go nazywali, chociaz nikt nie mial odwagi mowic mu tego w oczy – zawsze tak na mnie dzialal. Sadze, ze nie tylko na mnie. Przerazal prawie wszystkich, ale ja bylem chroniony jako mlodszy brat Kena. Duchowi to wystarczalo.

Zawsze bylem slabeuszem. Przez cale zycie unikalem fizycznej konfrontacji. Niektorzy twierdza, ze to uczynilo mnie madrym i dojrzalym. To nie tak. Rzecz w tym, ze jestem tchorzem. Boje sie przemocy. Byc moze to normalne – instynkt samozachowawczy i tak dalej – ale i tak sie tego wstydze. Moj brat, ktory byl najlepszym przyjacielem Ducha, mial w sobie te godna pozazdroszczenia agresje, ktora odroznia zwyciezcow od slabeuszy. Na przyklad gral w tenisa niczym mlody John McEnroe, z ta jego bojowoscia, zacietoscia, wola zwyciestwa i czasami za daleko idaca checia rywalizacji. Nawet jako dziecko Ken byl gotow walczyc do ostatniego tchu i wdeptac przeciwnika w ziemie. Ja nigdy taki nie bylem.

Podnioslem sie z podlogi. Asselta tez wstal i rozlozyl ramiona.

– Nie powitasz starego przyjaciela, Willie?

Podszedl i zanim zdazylem zareagowac, uscisnal mnie. Byl bardzo niski, mial dziwnie dlugi tors i krotkie ramiona. Policzkiem siegal mi do piersi.

– Sporo czasu – rzekl.

Nie wiedzialem, co powiedziec, od czego zaczac.

– Jak tu wszedles?

– Co? – puscil mnie. – Och, drzwi byly otwarte. Przepraszam, ze tak sie do ciebie zakradlem, ale… – Usmiechnal sie i wzruszyl ramionami. – Nic sie nie zmieniles, Willie.

– Wciaz dobrze wygladasz.

– Nie powinienes tak…

Przechylil glowe na bok i przypomnialem sobie, ze zazwyczaj uderzal bez ostrzezenia. John Asselta chodzil do jednej klasy z Kenem i ukonczyl liceum w Livingston dwa lata przede mna. Byl kapitanem druzyny zapasnikow, a przez dwa lata z rzedu mistrzem okregu Essex w wadze lekkiej. Zapewne zaszedlby wysoko, ale zostal zdyskwalifikowany za celowe wywichniecie barku przeciwnikowi. Bylo to jego trzecie wykroczenie; rywal wrzeszczal z bolu. Zapamietalem, ze niektorzy kibice pochorowali sie na widok bezwladnie zwisajacej konczyny. Pamietalem tez usmieszek Asselty, kiedy jego przeciwnika wywozono na noszach.

Moj ojciec twierdzil, ze Duch ma kompleks Napoleona. To wyjasnienie wydawalo mi sie zbytnim uproszczeniem. Nie wiem, jak bylo naprawde: czy Duch chcial cos sobie udowodnic, mial dodatkowy chromosom Y, czy po prostu byl najpaskudniejszym sukinsynem na swiecie. Tak czy inaczej, z cala pewnoscia byl psycholem.

Nie da sie tego inaczej ujac. Lubil ranic ludzi. Roztaczal wokol siebie atmosfere destrukcji. Nawet najwieksi

Вы читаете Bez pozegnania
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×