jeszcze chwile, ale matka sie nie odezwala.

Na palcach weszla na gore. Uslyszala zduszone lkanie ojca, dobiegajace zza drzwi pracowni komputerowej. Ojciec zawsze plakal rozpaczliwie, calym cialem. Zduszonym glosem blagal raz po raz, „prosze, juz dosc”, jakby prosil jakiegos niewidzialnego dreczyciela, zeby polozyl kres jego zalobie. Katy stala i sluchala, ale placz nie cichl.

Nie mogla juz dluzej tego zniesc. Poszla do swojego pokoju i spakowala plecak. Zamierzala skonczyc z tym raz na zawsze.

Wciaz siedzialem w ciemnosci, z kolanami podciagnietymi pod brode.

Dochodzila polnoc. Wbrew zwyczajowi, nie wylaczylem telefonu. Wciaz zywilem nadzieje, ze Pistillo zadzwoni z wiescia, ze zaszla wielka pomylka. Tak to juz jest. Probujesz sie bronic, zawrzec umowe z Bogiem. Usilujesz przekonac sam siebie, ze jest jakies wyjscie, ze to sie stalo w najgorszym z koszmarow.

Byl tylko jeden telefon, od Squaresa. Powiedzial mi, ze dzieciaki z Covenant House chca jutro uczcic pamiec Sheili, i zapytal, co ja o tym sadze? Odparlem, ze moim zdaniem Sheili na pewno by sie to spodobalo.

Wyjrzalem przez okno. Furgonetka krazyla wokol bloku. To Squares, ochranial mnie. Bedzie tak jezdzil cala noc. Wiedzialem, ze zostanie w poblizu. Pewnie liczyl na to, ze nadarzy sie okazja wyladowania sie na kims. Przypomnialem sobie jego uwage, ze niewiele rozni sie od Ducha. Myslalem o potedze przeszlosci, o tym, przez co przeszedl Squares, czego doswiadczyla Sheila, i dziwilem sie, skad wzieli sile, zeby sie przeciwstawic zlemu losowi.

Znow zadzwonil telefon.

Spojrzalem w glab szklanki z piwem. Nie nalezalem do tych, ktorzy topia smutki w alkoholu. Troche zalowalem, ze tak nie jest. Wolalbym niczego nie czuc, ale bylo wprost przeciwnie. Odczuwalem wszystko tak dotkliwie, jakby zdarto ze mnie skore. Rece i nogi staly sie niewiarygodnie ciezkie. Mialem wrazenie, ze tone, topie sie, ze zawsze bedzie mi brakowalo kilku centymetrow, aby wydostac sie na powierzchnie.

Czekalem, az zglosi sie automatyczna sekretarka. Po trzecim dzwonku uslyszalem klikniecie, a potem moj glos kazal zostawic wiadomosc po sygnale. Kiedy rozlegl sie pisk, uslyszalem znajomy glos.

– Panie Klein?

Usiadlem. Kobieta na drugim koncu linii probowala stlumic szloch.

– Tu Edna Rogers, matka Sheili.

Blyskawicznie wyciagnalem reke i podnioslem sluchawke.

– Jestem – powiedzialem. Rozplakala sie. Ja tez zaczalem plakac.

– Nie sadzilam, ze to bedzie tak bolalo – szepnela po chwili. Znow zaczalem kolysac sie w fotelu.

– Tak dawno usunelam ja z naszego zycia – ciagnela pani Rogers. – Przestala byc moja corka. Mialam inne dzieci, a ona wyjechala na dobre. Nie chcialam tego, tak wyszlo. Kiedy szef policji przyszedl do nas i powiadomil, ze ona nie zyje, nie zareagowalam. Tylko kiwnelam glowa i wyprostowalam sie, wyobraza pan sobie?

Nie odpowiedzialem, tylko sluchalem.

– Potem przywiezli mnie do Nebraski. Powiedzieli, ze juz maja jej odciski palcow, ale ktos z rodziny musi zidentyfikowac cialo. Tak wiec Neil i ja pojechalismy na lotnisko w Boise i przylecielismy tutaj. Zabrali nas do tego malego komisariatu.

– W telewizji zawsze pokazuja je za szyba. Wie pan, o czym mowie? Ludzie stoja na zewnatrz, a oni przytaczaja wozek i cialo jest za szyba. Tutaj nie. Zaprowadzili mnie do tego pomieszczenia, a tam byla ta… ta bryla nakryta przescieradlem.

– Nawet nie lezala na noszach, tylko na stole. Potem ten czlowiek odchylil przescieradlo i zobaczylam jej twarz. Po raz pierwszy od czternastu lat ujrzalam twarz Sheili… – urwala. Zaczela plakac i dlugo nie mogla przestac. Trzymalem sluchawke przy uchu i czekalem.

– Panie Klein… – podjela.

– Prosze mowic mi Will.

– Kochales ja, Will, prawda?

– Bardzo.

– Byla z toba szczesliwa?

– Pomyslalem o pierscionku z brylantem.

– Mam nadzieje.

– Zostane na noc w Lincoln. Jutro rano chce przyleciec do Nowego Jorku.

– Byloby milo.

Powiedzialem jej o wspominkach.

– Czy bedziemy mieli potem chwile czasu, zeby porozmawiac? – spytala.

– Oczywiscie.

– Chcialabym zadac ci kilka pytan, a takze poinformowac o kilku przykrych faktach.

– Nie jestem pewien, czy rozumiem.

– Zobaczymy sie jutro, Will. Wtedy porozmawiamy.

Tej nocy mialem goscia.

O pierwszej w nocy odezwal sie dzwonek u drzwi. Pomyslalem, ze to Squares. Zdolalem podniesc sie z fotela. Przypomnialem sobie o Duchu. Obejrzalem sie. Pistolet wciaz lezal na stole.

Dzwonek zabrzmial ponownie.

Potrzasnalem glowa. Nie. Jeszcze nie doszedlem do takiego stanu. Przynajmniej na razie. Podszedlem do drzwi i spojrzalem przez wizjer. Nie byl to Squares ani Duch.

Tylko moj ojciec.

Stalismy i patrzylismy na siebie. Byl zasapany. Oczy mial napuchniete i lekko przekrwione. Stalem tam, nie ruszajac sie, czujac, jak caly rozpadam sie od srodka. Kiwnal glowa i zapraszajaco wyciagnal ramiona. Wsunalem sie w jego objecia.

Przycisnalem policzek do szorstkiej welny jego swetra. Pachnial wilgocia i staroscia. Zaczalem szlochac. Uciszyl mnie, poglaskal po glowie i przytulil mocniej. Nogi odmawialy mi posluszenstwa. Mimo to nie upadlem. Ojciec mnie podtrzymal. Obejmowal mnie tak bardzo dlugo.

23

Las Vegas

Morty Meyer rozdzielil dziesiatki. Dal znac rozdajacej, zeby dodala mu do obu. Najpierw dostal dziewiatke, potem asa. Dziewietnascie na pierwszej rece. I blackjack.

Mial dobra passe. Osiem razy z reki, lacznie dwanascie z ostatnich trzynastu rozdan. Ponad jedenascie patykow. Morty wpadl w trans. W rekach i nogach czul to leciutkie mrowienie, wywolane euforia zwyciestwa. Cudowne uczucie, nieporownywalne z niczym. Morty przekonal sie, ze gra jest najwieksza kusicielka. Pragniesz jej, a ona toba gardzi, odrzuca cie i upokarza, a potem, kiedy juz jestes gotow zrezygnowac, ciepla dlonia dotyka twojej twarzy, delikatnie piesci cie i czujesz sie tak dobrze, tak cholernie dobrze…

Rozdajaca przegrala. No tak, nastepne zwyciestwo. Rozdajaca, gospodyni domowa z wytapirowanymi jak sterta siana wlosami, pozbierala karty i dala mu jego sztony. Morty wygrywal. Mimo tego, co probowali wciskac mu ci wazniacy ze Stowarzyszenia Anonimowych Hazardzistow, w kasynie mozna wygrac. Przeciez ktos musi wygrywac, no nie? Spojrzcie tylko na szanse! Kasyno nie moze pokonac wszystkich. Do diabla, przeciez grajac w kosci, mozna nawet grac z kasynem, a przeciw innym gosciom. Dlatego to oczywiste, ze niektorzy wygrywaja. Niektorzy odchodza do domu z forsa. Tak musi byc. Inaczej byc nie moze. Ta gadanina, ze nikt nie wygrywa, to tylko czesc wciskanego przez SAH kitu, pozbawiajacego te organizacje wszelkiej wiarygodnosci. Skoro cie oklamuja, to jak moga ci pomoc?

Morty gral w kasynie „Las Vegas” w Las Vegas – prawdziwym Las Vegas, a nie jakims przybytku dla turystow, handlujacym kurtkami i butami ze sztucznego zamszu. Tu nie rozlegaly sie gwizdy, wrzaski czy piski radosci, nie zainstalowano kopii Posagu Wolnosci, wiezy Eiffla czy Cirque du Soleil, nie bylo gorskich kolejek, trojwymiarowych ekranow filmowych, obslugi w kostiumach gladiatorow, wymyslnych fontann, sztucznych wulkanow czy sal z grami dla dzieci. Bylo to samo centrum Las Vegas. Tutaj ponurzy mezczyzni, przy kazdym ruchu reki rozsiewajacy wokol siebie kurz licznych upadkow, tracili swe nedzne pensje. Grajacy mieli oczy podkrazone ze zmeczenia i

Вы читаете Bez pozegnania
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×