– Nagle.
Win nie raczyl odpowiedziec. Ruszyli w kierunku wyjscia dla graczy. Do Myrona podbieglo pieciu chlopcow, proszac o autograf. Spelnil ich zyczenie. Jeden z nich, na oko dziesiecioletni, wzial kartke, zerknal na jego podpis i spytal:
– Kto to jest?
– Jakis cienias – odparl drugi.
– Dla ciebie pan Cienias! – skarcil go Win.
– Dzieki – powiedzial Myron.
Win zrobil gest „nie ma za co”.
– Pan jest kims? – spytal pierwszy chlopak, patrzac na niego.
– Jestem Dwight D. Eisenhower – odparl Win.
– Kto?
Win rozlozyl rece.
– Oto przyszlosc narodu – powiedzial i odszedl. Nigdy nie dbal o pozegnania.
Myron dotarl do samochodu. Kiedy wkladal kluczyk do zamka, ktos klepnal go w ramie. Byl to T.C.
– Pamietaj – rzekl, celujac w niego palcem, na ktorym bylo wiecej bizuterii niz na zjezdzie rodzinnym siostr Gabor.
Myron skinal glowa.
– Lomot.
– Dokladnie – potwierdzil T.C. i odszedl.
ROZDZIAL 7
Po przyjezdzie do pierwszego baru na liscie Wina, pubu MacDougala, Myron zajal miejsce w wolnym boksie w glebi. Siedzac tam chwile, liczyl, ze parapsychiczne moce podpowiedza mu, czy to tu Greg spotkal sie z Carla. Nie podpowiedzialy. A moze powinien urzadzic seans spirytystyczny?
Podeszla kelnerka. Dobrnela do niego tak wolno, z takim wysilkiem i mina, jakby szla przez gleboki snieg i nalezala jej sie za to nagroda. Myron ogrzal ja jednym ze swoich wyprobowanych diabolicznych, acz przyjacielskich usmiechow, zapozyczonym od Christiana Slatera (nie mylic z diabolicznym, acz przyjacielskim usmiechem Jacka Nicholsona).
– Czesc – powiedzial.
Polozyla przed nim kartonowa podkladke pod naczynia.
– Co podac? – spytala, silac sie na przyjazny ton, ale z marnym wynikiem.
Na Manhattanie rzadko znajdziesz przyjazna obsluge, chyba ze w postaci neofitek z sieci TGI Friday i Bennigana, przedstawiajacych sie z imienia jako twoje „kelnerki”, tak jakbys mogl je pomylic z „prawniczkami” czy „lekarkami”.
– Czy macie yoo – hoo? – spytal.
– Mamy co?
– Niewazne. A piwo?
Spojrzala na niego chlodno.
– Jakie?
W tym lokalu nie warto bylo silic sie na subtelnosc.
– Lubi pani koszykowke? – spytal.
Wzruszenie ramion.
– Zna pani Grega Downinga? Skinienie glowa.
– Polecil mi wasz pub. Byl tu niedawno wieczorem. Zmruzenie oczu.
– Pracowala pani w sobote? Skinienie glowa.
– Obslugiwala pani ten sam rejon? Ten boks? Szybsze skinienie glowa. Zniecierpliwione.
– Widziala go pani?
– Nie. Mnie obchodza stoliki. Moze byc michelob? Myron spojrzal na zegarek i udal zaskoczenie.
– Oj, to juz ta godzina? Musze isc. – Wreczyl kelnerce dwa dolary. – Dzieki za fatyge.
Drugi bar w spisie Wina, Szwajcarska Chata, w niczym jej nie przypominal. Byla to straszna nora. Tapeta miala przekonac klientow, ze sciany sa z drewna. Efekt bylby nieco lepszy, gdyby w tylu miejscach nie odlazila od scian. Migocaca w kominku sztuczna kloda bynajmniej nie tworzyla cieplej atmosfery gorskiego schroniska. Posrodku „chaty” zawieszono ni przypial, ni przylatal lustrzana kule dyskotekowa. Nie bylo parkietu do tanca ani swiatel. Tylko kula, bez ktorej zapewne nie mogl obyc sie zaden alpejski szalet. Lokal cuchnal skwasnialym piwem i leciutkim odorem wymiocin (?) – wonia znana jedynie z niektorych barow i studenckich klubow, wzarta w sciany niczym gryzonie, ktore wyzionely ducha i gnija.
Grajaca szafa ryczala
W Chacie bylo pustawo. Przy barze siedzial bujnowasy gosc w baseballowce druzyny Houston Astros. Posrodku, przy najbardziej widocznym stoliku na sali, migdalili sie bez najmniejszej zenady kobieta i mezczyzna. Nikt sie tym nie przejmowal. W glebi zas kulil sie niczym klient sklepu wideo w dziale pornosow drugi osobnik.
Myron usiadl w boksie z tylu i zagadnal kelnerke, znacznie zwawsza niz ta z pubu. Kiedy doszedl do tego, ze Greg Downing polecil mu Szwajcarska Chate, odparla:
– Tak? Co pan powie. Widzialam go tu tylko raz. Strzal w dziesiatke!
– W sobote wieczorem? Sciagnela twarz w namysle.
– Hej, Joe! – zawolala do barmana. – Downing byl tu w sobote wieczorem?
– A kto chce wiedziec?! – odkrzyknal zza baru Joe. Mial w sobie cos z ptaka z mysimi wlosami. Ptaszek i myszka. Seksowne polaczenie.
– Ja i ten gosc. Rozmawiamy.
Joe Ptak przyjrzal sie Myronowi paciorkowatymi, myszkujacymi oczkami. Oczka sie zaokraglily.
– Eee, to przeciez ten nowy gracz, co nie? – spytal. – Ze Smokow? Widzialem pana w wiadomosciach. Takie glupie nazwisko.
– Myron Bolitar.
– O wlasnie, tak jest. Zaczniecie tu bywac, Myron?
– Czy ja wiem.
– Mamy tu calkiem ekskluzywna klientele – pochwalil sie Joe, wycierajac kontuar scierka czysta jak szmata ze stacji benzynowej. – Wiesz pan, kto tu kiedys wpadl? Kuzyn Brucie. Dyskdzokej. Rowniacha.
– Wiele stracilem – odparl Myron.
– No. Byly tez inne slawy, no nie, Zganiacz?
Bujnowasy klient w baseballowce Astros z ozywieniem skinal glowa.
– Na przyklad ten gosc podobny do Soupy’ego Salesa. Pamietasz?
– A jaka rozmowa. Slawy.
– Z ta roznica, ze to nie byl Soupy Sales. Ktos podobny.
– Na jedno wychodzi.
– Znacie Carle? – spytal Myron.
– Carle?
– Dziewczyne, z ktora przyszedl Greg.
– Tak sie nazywala? Nie, nie mialem okazji jej poznac. Ani Grega. Zaszyl sie, ze sie tak wyraze, w kat, inkoguto. Sie nie narzucalismy. – Joe wyprezyl piers jak do odznaczenia. – W Szwajcarskiej Chacie szanujemy znakomitosci. – Machnal scierka w strone Myrona. – Pan powie innym chlopakom, dobra?
– Zrobi sie.