amerykanskich katedrach tez byly krypty jak w europejskich?
Gdy dotarl do podnoza schodow, spowily go ciemnosci, a swiatlo na gorze zmienilo w odlegla poswiate. Wspaniale. Wszedl do pomieszczenia, ktore bylo czarna dziura. Schylil glowe, lowiac dzwiek niczym pies mysliwski. Cisza. Reka poszukal kontaktu. Nie znalazl. Przesycone wilgocia ciemnosci zionely przerazliwym, bezwietrznym chlodem. Wcale mu sie tu nie podobalo. Nic a nic.
Ruszyl z wolna na slepo przed siebie, z rekami wyciagnietymi jak potwor Frankensteina.
– Cole! – zawolal. – Chce tylko porozmawiac!
Jego slowa odbily sie twardym echem, zanikajac jak piosenka w radiu.
Szedl dalej. Bylo tu cicho jak… w grobie. Poltora metra dalej na cos natrafil. Wyciagnietymi palcami dotknal gladkiej, zimnej powierzchni. Jak marmur, pomyslal. Przesunal dlonmi w dol. Jakis posag. Wymacal reke, ramie, plecy, marmurowe skrzydlo. Dekoracja nagrobka? Szybko cofnal reke.
Znieruchomial, znow zaczal nasluchiwac. Slyszal jedynie szum w uszach, jakby ktos przycisnal mu do nich muszle. Mial chec wrocic na gore, ale nie mogl tego zrobic. Cole dowiedzial sie, ze odkryto jego tozsamosc. Ukrylby sie ponownie i przepadl jak kamien w wode. Byla to wiec jedyna szansa, zeby sie z nim rozmowic.
Wymacujac droge noga, Myron zrobil nastepny krok i duzym palcem uderzyl w jakis twardy przedmiot. Znowu marmur. Okrazyl go. Cos szurnelo. Znieruchomial. Dzwiek dobiegl od ziemi. Nie byla to mysz. Cos wiekszego. Przechylil glowe i czekal. Puls mu przyspieszyl. Oczy zaczely sie przyzwyczajac do ciemnosci i rozroznial juz wzrokiem niewyrazne, wysokie figury. Posagi. Z pochylonymi glowami. Wyobrazil sobie, jak z blogimi, charakterystycznymi dla sztuki sakralnej minami patrza na niego pelne wiedzy, nabytej w pielgrzymce do lepszego miejsca niz to, w ktorym przebywaja.
Zrobil jeszcze jeden krok i na jego kostce zacisnely sie zimne palce.
Krzyknal.
Reka pociagnela go za noge i zwalil sie na cement. Wierzgnal, wyszarpnal sie, odczolgal do tylu, plecami uderzyl w marmur i uslyszal oblakany smiech mezczyzny. Od tego smiechu zjezyly mu sie wlosy na karku. Zaraz potem zasmial sie nastepny. I jeszcze jeden. Mial wrazenie, ze osacza go stado hien.
Zanim zdolal wstac, mezczyzni rzucili sie na niego. Nie wiedzial, ilu ich jest. Rece sciagnely go z powrotem na podloge. Machnal na oslep piescia. Trafil w czyjas twarz. Zachrzescilo. Napastnik upadl. Ale inni dosiegli celu. Rozciagniety na mokrym cemencie, walczyl slepo i zapamietale. Slyszal pomruki. Nie bylo ucieczki od duszacego odoru ich cial, alkoholu i rak, ktore go oblazly. Jedna sciagnela mu zegarek. Inna chwycila portfel. Zadal nastepny cios. Trafil w zebra. Kolejny pomruk, upadl kolejny napastnik.
Ktos zapalil latarke i zaswiecil mu prosto w oczy. Myron mial wrazenie, ze jedzie na niego pociag.
– W porzadku, odsuncie sie – uslyszal glos.
Rece wycofaly sie jak mokre weze. Myron sprobowal usiasc.
– Nim zaczniesz kombinowac, spojrz na to – rzekl glos zza swiatla latarki.
Jej wlasciciel wysunal przed nia pistolet.
– Szescdziesiat dolcow? – odezwal sie inny glos. – Tylko tyle? Kurwa!
W piers Myrona uderzyl portfel.
– Rece do tylu.
Myron spelnil polecenie. Ktos chwycil go za przedramiona i sciagnal je razem, az do bolu sciegien. Na przegubach zatrzasnieto mu kajdanki.
– Zostawcie nas – polecil glos.
Myron uslyszal szelesty. Zaduch sie zmniejszyl. Skrzypnely otwierane drzwi, ale, oslepiony swiatlem, niczego nie zobaczyl. Zapadla cisza.
– Przepraszam za te nieprzyjemnosci, Myron – rzekl po dluzszej chwili glos. – Za kilka godzin cie wypuszcza.
– Dlugo jeszcze zamierzasz uciekac, Cole?
Cole Whiteman zasmial sie.
– Uciekam od tak dawna, ze przywyklem – odparl.
– Nie przyszedlem, zeby cie zatrzymac.
– Co za ulga. Jak odkryles, kim jestem?
– To niewazne.
– Dla mnie tak.
– Nie mam najmniejszego zamiaru cie wydac. Chce informacji.
Nie bylo odpowiedzi. Myron zmruzyl oczy.
– Jak sie w to wplatales? – spytal Cole.
– Zniknal Greg Downing. Wynajeto mnie, zebym go znalazl.
– Ciebie?
– Tak.
Cole Whiteman zasmial sie serdecznie. Smiech odbijal sie od scian jak pileczki z „magicznej gumy”, coraz glosniej i przerazliwiej, nim w koncu litosciwie scichl.
– Co cie tak rozbawilo? – spytal Myron.
– Zart dla wtajemniczonych. – Cole wstal, a wraz z nim swiatlo latarki. – Przepraszam, ale musze isc.
Znow zapadla cisza. Cole zgasil latarke. Pograzony w zupelnych ciemnosciach, Myron uslyszal oddalajace sie kroki.
– Nie chcesz wiedziec, kto zabil Liz Gorman?! – zawolal. Kroki nie zwolnily. Pstryknal kontakt i zaplonela zarowka.
Slaba, moze czterdziestowatowa. Wprawdzie nie oswietlila pomieszczenia, ale roznica byla ogromna. Myron zamrugalby przepedzic czarne punkciki po ostrym swietle latarki, i przyjrzal sie otoczeniu. Piwnice wypelnialy posagi, zgrupowane wbrew rozumowi i logice. Niektore staly krzywo. W kazdym razie nie byly to katakumby, tylko dziwaczny magazyn sztuki koscielnej.
Cole Whiteman powrocil do Myrona i usiadl na wprost niego po turecku. Siwa szczecina wciaz porastala mu twarz, w niektorych miejscach gesta, w innych nieobecna. Wlosy sterczaly we wszystkich kierunkach. Opuscil pistolet do boku.
– Chce wiedziec, jak zginela – rzekl cicho.
– Od ciosow zadanych kijem do baseballu – odparl Myron.
– Kto to zrobil? – spytal z zamknietymi oczami Cole.
– Staram sie to ustalic. W tej chwili glownym podejrzanym jest Greg Downing.
Cole Whiteman pokrecil glowa.
– Byl tam za krotko – powiedzial.
Myrona scisnelo w zoladku. Probowal oblizac wargi, ale mial za sucho w ustach.
– Byles tam? – spytal.
– Po drugiej stronie ulicy, za koszeni na smieci. Jak Oskar Zrzeda z
Uszczypnal sie w grzbiet nosa, odwrocil i opuscil podbrodek na piersi. Myron doslyszal cichy szloch.
– Pomoz mi znalezc jej zabojce, Cole – rzekl Myron.
– Dlaczego mam ci zaufac?
– Masz do wyboru: mnie albo policje.
– Policja gowno zdziala – odparl Cole. – Dla nich ona jest morderczynia.
– W takim razie mi pomoz.
Cole usiadl na podlodze i przysunal sie blizej Myrona.
– Nie jestesmy mordercami – powiedzial. – Taka etykiete przylepily nam wladze i wszyscy w nia uwierzyli. Ale to nieprawda. Rozumiesz?
Myron skinal glowa.
– Rozumiem.
– Masz sie za lepszego?
Cole zmierzyl go ostrym spojrzeniem.
– Nie.
– Chcesz, zebym z toba rozmawial, to nie waz sie traktowac mnie z gory. Zachowasz sie uczciwie, to ja