opinaly potezne bicepsy. Funkcjonariusz Daley mowil irytujaco cierpliwym, monotonnym glosem podmiejskiego gliniarza, jakby wykladal pierwszoklasistom przepisy ruchu drogowego obowiazujace rowerzystow.
Przybyl dziesiec minut po jej telefonie na niealarmowy numer posterunku policji. Normalnie, powiedziala Grace dyspozytorka, poproszono by ja, zeby przyszla i wypelnila formularz zgloszenia. Jednak tak sie zlozylo, ze funkcjonariusz Daley byl w poblizu, wiec mogl do niej wpasc. Miala szczescie.
Daley wyjal kartke formatu A4 i umiescil ja na stoliku. Pstryknal dlugopisem i zaczal zadawac pytania.
– Jak nazywa sie zaginiona osoba?
– John Lawson. Ale wszyscy mowia na niego Jack. Przeszedl do nastepnego punktu.
– Adres i numer telefonu? Podala mu.
– Miejsce urodzenia?
– Los Angeles, Kalifornia.
Zapytal o wzrost, wage, kolor oczu i wlosow, plec (tak, naprawde o to spytal). Pytal, czy Jack mial jakies blizny, znamiona lub tatuaze. Dokad mogl sie udac.
– Nie wiem – powiedziala Grace. – Dlatego do was dzwonilam. Funkcjonariusz Daley skinal glowa.
– Zakladam, ze pani malzonek jest dojrzalym mezczyzna.
– Slucham?
– Skonczyl osiemnascie lat.
– Tak.
– To utrudnia sprawe. – Dlaczego?
– Mamy nowe przepisy odnosnie wypelniania kwestionariuszy o zaginieciu. Zostaly wprowadzone kilka tygodni temu.
– Nie wiem, czy rozumiem. Westchnal teatralnie.
– Widzi pani, zeby wprowadzic kogos do komputerowego banku danych, zaginiony musi spelniac pewne kryteria. – Daley wyjal nastepna kartke papieru. – Czy pani maz jest niepelnosprawny?
– Nie.
– Zagrozony?
– Co ma pan na mysli? Daley przeczytal z kartki:
– Dorosla zaginiona osoba przebywajaca w towarzystwie innej osoby w okolicznosciach wskazujacych na to, ze grozi je niebezpieczenstwo.
– Nie wiem. Juz mowilam. Wyszedl wczoraj wieczorem…
– Zatem nie – powiedzial Daley. Przesunal wzrokiem po kartce. – Numer trzy. Wbrew woli. Porwany lub uprowadzony.
– Nie wiem.
– Dobrze. Czwarty punkt. Ofiara katastrofy. Na przyklad pozaru lub awarii samolotu.
– Nie.
– I ostatni punkt. Czy jest mlodociany? No, to juz wyjasnilismy. – Odlozyl kwestionariusz. – No tak. Nie mozna wprowadzic osoby do bazy, jesli nie spelnia zadnej z tych kategorii.
– A wiec jesli ktos po prostu znika, nic nie robicie?
– Tak bym tego nie ujal, prosze pani.
– A jak?
– Nie mamy zadnych dowodow na to, ze popelniono przestepstwo. Jesli jakies uzyskamy, natychmiast podejmiemy odpowiednie dzialania.
– Zatem teraz nic nie zrobicie?
Daley odlozyl dlugopis. Pochylil sie, opierajac przedramiona na udach. Ciezko sapal.
– Moge byc szczery, pani Lawson?
– Prosze.
– W wiekszosci takich spraw, nie, co ja mowie, w dziewiecdziesieciu dziewieciu przypadkach na sto, malzonek po prostu odszedl. Z powodu klopotow malzenskich. Albo kochanki. I nie chce, zeby ktos go znalazl.
– Nie w tym przypadku. Pokiwal glowa.
– I w dziewiecdziesieciu dziewieciu przypadkach na sto wlasnie to slyszymy od zony.
Jego protekcjonalny ton zaczynal ja wkurzac. Czula sie nieswojo, powierzajac swoj problem temu mlodzikowi. Nie powiedziala mu wszystkiego, jakby w obawie, ze wyznajac cala prawde, popelnilaby zdrade. A ponadto, kiedy dobrze sie nad tym zastanowic, jak by to zabrzmialo?
„No coz, widzi pan, odebralam z Photomatu zdjecia zrobione w sadzie w Chester i znalazlam miedzy nimi te dziwna fotografie, a moj maz powiedzial, ze to nie on i wlasciwie trudno powiedziec, poniewaz zdjecie jest stare, a potem Jack wyszedl z domu…”.
– Pani Lawson?
– Tak?
– Rozumie pani, co mowie?
– Tak sadze. Uwaza mnie pan za histeryczke. Maz ode mnie uciekl, a ja probuje napuscic na niego policje, zeby sprowadzila go z powrotem. Zgadza sie?
Zachowal niezmacony spokoj.
– Musi pani zrozumiec. Nie mozemy rozpoczac dochodzenia, dopoki nie uzyskamy dowodow, ze popelniono przestepstwo. Takie sa przepisy NCIC. – Ponownie wskazal formularz i dodal powaznym tonem: – Czyli National Crime Information Center *.
Miala ochote przewrocic oczami.
– Nawet gdybysmy znalezli pani meza, nie moglibysmy Pani powiedziec, gdzie przebywa. To wolny kraj. On jest dorosly. Nie mozemy go zmusic do powrotu.
– Zdaje sobie z tego sprawe.
– Moglibysmy wykonac kilka telefonow, moze troche dyskretnie popytac.
– Wspaniale.
– Bedzie mi potrzebna marka i numer rejestracyjny pojazdu.
– To ford windstar.
– Kolor?
– Ciemnoniebieski.
– Rocznik? Nie pamietala.
– Numer rejestracyjny?
– Zaczyna sie na M. Funkcjonariusz Daley popatrzyl na nia. Grace poczula sie: jak idiotka.
– Na gorze mam kopie dowodu rejestracyjnego – powiedziala. – Moge sprawdzic.
– Czy korzystacie z karty EZ, przejezdzajac przez platne odcinki drogi?
– Tak.
Funkcjonariusz Daley kiwnal glowa i zapisal to sobie. Grace poszla na gore i znalazla zapasowy dowod rejestracyjny. Za pomoca skanera zrobila kopie i oddala ja funkcjonariuszowi Daleyowi. Znow cos zapisal. Zadal kilka pytan. Grace trzymala sie faktow: Jack wrocil z pracy do domu, pomogl jej polozyc dzieci spac, zapewne pojechal na zakupy… i to wszystko.
Po mniej wiecej pieciu minutach Daley wygladal na usatysfakcjonowanego. Usmiechnal sie i powiedzial, zeby sie nie martwila. Popatrzyla na niego.
– Odezwiemy sie za kilka godzin. Jesli do tego czasu nic: sie nie wyjasni, jeszcze porozmawiamy.
Wyszedl. Grace ponownie sprobowala zadzwonic do biura l Jacka. Wciaz nikt nie odpowiadal. Spojrzala na zegarek. Dochodzila dziesiata. Zaraz otworza Photomat. Dobrze.
Chciala zadac kilka pytan Joshowi Koziej Brodce.
6
Charlaine Swain wlozyla nowo zakupiony przez Internet komplet bielizny – koronkowy gorsecik i takiez stringi – po czym odchylila zaslone w oknie sypialni.
Cos bylo nie tak.