ludzmi. Tak twierdzi. Z zupelnie nieznanymi. Jak kiedys przez krotkofalowke, pamietasz?
Myron pamietal. Polowa lat siedemdziesiatych. Zydowscy tatusiowie z przedmiesc ostrzegali sie w drodze do delikatesow przed drogowka. Kawalkada cadillacow seville. „Przyjalem, dzieki, kolego!”.
– To nie wszystko – ciagnela. – Pisze pamietniki. Czlowiek, ktory bez pomocy podrecznika do stylistyki nie robi listy zakupow w spozywczym, raptem spisuje memuary jak jakis wiceprezydent.
Sprzedawali dom. Myron wciaz nie mogl w to uwierzyc. Bladzac spojrzeniem po znanym na pamiec otoczeniu, zatrzymal wzrok na fotografiach biegnacych wzdluz schodow. Dokumenowaly dojrzewanie jego rodziny przez pryzmat zmieniajacej sie mody – spodnic i baczkow, to krotszych, to dluzszych, pseudohipisowskich falban, zamszakow, psychodelicznych wzorow, garniturow sportowych, spodni dzwonow, smokingow z zabotami w zlym guscie nawet w kasynach w Las Vegas – lat uplywajacych z ramki na ramke, jak ludzkie zycie w dolujacych reklamach towarzystw ubezpieczeniowych. Przyjrzal sie swoim zdjeciom z czasow, gdy gral w koszykowke – temu z szostej klasy, na ktorym wykonywal rzut osobisty, temu z osmej, na ktorym szarzowal na kosz, temu ze szkoly sredniej, na ktorym robil wsad – i konczacym rzad okladkom „Sports Illustrated” – dwom z czasow gry w druzynie Uniwersytetu Duke’a i tej z noga w gipsie, z biegnacym na wysokosci jego zagipsowanego kolana pytaniem: CZY TO KONIEC KARIERY? (Wypisana w jego duszy wolami odpowiedz brzmiala: TAK!).
– Zle z nim? – spytal.
– Tego nie powiedzialam.
– I to mowi prawniczka? – Myron pokrecil glowa.
– Daje zly przyklad?
– Nic dziwnego, ze przy takiej matce nie wyroslem na polityka.
Splotla rece na kolanach.
– Musimy porozmawiac – powiedziala tonem, ktory mu sie nie spodobal. – Ale nie tutaj – dodala. – Przejdzmy sie.
Skinal glowa. Wstali, ale nim dotarli do drzwi, odezwala sie jego komorka. Wydobyl ja z szybkoscia, ktora zadziwilaby szeryfa Wyatta Earpa. Odchrzaknal i przylozyl sluchawka do ucha.
– RepSport MB – odezwal sie gladkim zawodowym tonem. – Myron Bolitar, slucham.
– Przez telefon masz mily glos – powiedziala Esperanza. – Jak Billy Dee chowajacy dwa kolty czterdziestkipiatki.
Esperanza Diaz byla jego dlugoletnia sekretarka, a obecnie partnerka w agencji sportowej RepSport MB (wiernym czytelnikom przypominam: M to Myron, B to Bolitar).
– Liczylem na telefon od Lamara.
– Jeszcze nie zadzwonil?
– Nie.
Myron byl niemal pewien, ze zmarszczyla brwi.
– No, to lezymy i kwiczymy.
– Jakie lezymy i kwiczymy? Dostalismy malej zadyszki.
– Malej? Takiej jak Pavarotti na maratonie w Bostonie.
– Dobre!
– Dzieki.
Bejsbolista Lamar Richardson, wysmienity lewy srodkowy lapacz, zdobywca Zlotej Rekawicy, stal sie niedawno „wolnym elektronem”. Agenci szeptali te dwa slowa tak naboznie, jak mufti szepcze: „Chwala Allahowi!”. Szukajacy nowego menedzera Lamar zawezil w koncu wybor do trzech agencji: dwoch poteznych, z biurami wielkosci magazynow hurtowni, i wspomnianej juz, malej jak pryszcz, ale gwarantujacej osobiste kontakty RepSport MB. Rosnij, pryszczu!
Obserwujac bacznie stojaca w drzwiach matke, Myron przylozyl sluchawke do drugiego ucha.
– Cos jeszcze? – spytal.
– Nie zgadniesz, kto zadzwonil.
– Elle i Claudia domagaja sie kolejnego rendez-vous we troje?
– U-u-u, blisko.
Esperanza nigdy nie mowila mu niczego wprost. Przyjaciele zawsze urzadzali mu teleturniej.
– Nie podpowiesz mi troche?
– Jedna z twoich bylych kochanek.
Serce mu podskoczylo.
– Jessica.
Esperanza zabuczala.
– Nic z tego, nie ta zolza.
Zagadka. Mial za soba tylko dwa dluzsze zwiazki milosne: trzynastoletni – z przerwami – z Jessica (nalezacy do przeszlosci), a wczesniej… musialby sie cofnac az do…
– Emily Downing? – spytal.
– Dzyn, dzyn!
Serce przeszyl mu jak sztylet obraz Emily. Siedziala z podwinietymi nogami na zniszczonej kanapie w podziemiu akademika, w za duzej bluzie z liceum, w ktorej ginely co chwila jej rozgestykulowane dlonie, i usmiechala sie do niego po swojemu.
Zaschlo mu w gardle.
– Czego chciala? – spytal.
– Nie wiem. Powiedziala tylko z taaakim przydechem, ze musi z toba porozmawiac. Zabrzmialo to bardzo dwuznacznie.
W ustach Emily wszystko brzmialo dwuznacznie.
– Jest dobra w lozku? – spytala Esperanza.
Bedac nader atrakcyjna biseksualistka, w kazdym widziala ewentualnego partnera do lozka. Myron zastanawial sie, jak to jest miec i rozwazac tyle mozliwosci, uznal jednak – madrze – ze lepiej nie zaglebiac sie w ten temat.
– A co dokladnie powiedziala?
– Nic konkretnego. Ale wyrzucila z siebie wiazanke namietnych zachet: pilne, noz na gardle, sprawa zycia i smierci itepe, itede.
– Nie chce z nia rozmawiac.
– Tak myslalam. Potraktowac ja wykretami, jesli znow zadzwoni?
– Bardzo prosze.
– No, to
Kiedy sie rozlaczyl, uderzyl w niego jak niespodziewana fala o brzeg drugi obraz. Ostatni rok studiow w Duke. Emily, bardzo opanowana, rzuca bluze na lozko i wychodzi… Wkrotce potem poslubila czlowieka, ktory zrujnowal mu zycie.
„Oddychaj gleboko – przykazal sobie. – Wdech, wydech. Dobrze”.
– Wszystko w porzadku? – zainteresowala sie matka.
– Tak.
Z dezaprobata pokrecila glowa.
– Nie klamie – zapewnil.
– Jasne, naturalnie, przeciez ty zawsze sapiesz tak, jakbys komus gadal swinstwa przez telefon. Jesli nie chcesz nic powiedziec wlasnej matce…
– Nie chce.
– …ktora wychowala cie i…
Myron jak zwykle przestal jej sluchac. Znow odbiegala od tematu, rozwodzac sie nad przeszloscia i tak dalej. Robila to bardzo czesto. Byla calkiem nowoczesna, wczesna feministka, ktora maszerowala ramie w ramie z Gloria Steinem, stanowiac dowod, ze – by zacytowac haslo z jej koszulki – „Miejsce kobiety jest w domu… i w Senacie”, ale na widok syna cala jej postepowosc opadala z niej i spod spalonego stanika wylaniala sie prosta Zydowka w chuscie na glowie. Dzieki temu Myron mial ciekawe dziecinstwo.
Wyszli z domu. Nie spuszczajac oka z tablicy „Na sprzedaz”, jakby bal sie, ze nagle wymierzy w nich bron, wyobraznia przeniosl sie do dnia, ktorego nie widzial – slonecznego dnia, kiedy jego rodzice, mama z brzuchem pekatym od ciazy, przyjechali tu pierwszy raz, trzymajac sie za rece, oboje wystraszeni i uszczesliwieni, ze ten