– Rozczaruje pana, w futbol ostatni raz gralem serio w szkole sredniej.

– Moge wejsc?

– Nie. Czego pan chce?

– Znalezc porywacza, o ktorym napisal pan w swoim artykule.

Stan usmiechnal sie. Jak na palacza, mial wyjatkowo biale zeby. Cere chorobliwa, blada jak w zimie, wlosy cienkie i przetluszczone, ale oczy jasne, wrecz swietliste, niczym niesamowite latarnie morskie.

– Nie czyta pan gazet? – spytal. – Wszystko wymyslilem.

– Wymyslil pan czy skopiowal z ksiazki?

– Bije sie w piersi.

– A jezeli napisal pan prawde? Jezeli bohater panskich artykulow zadzwonil do mnie wczoraj wieczorem?

Gibbs potrzasnal glowa. Wydluzajacy sie popiol na jego papierosie trzymal sie kurczowo jak dziecko wagonika w parku rozrywki.

– Nie chce do tego wracac.

– Popelnil pan plagiat?

– Powiedzialem juz, ze nie bede komentowal…

– Zostanie to miedzy nami. Jezeli pan zmyslil te historie, to prosze mi powiedziec i sobie pojde. Szkoda mi czasu na falszywe tropy.

– Nie chce pana urazic, ale mowi pan bez ladu i skladu.

– Mowi panu cos imie i nazwisko Davis Taylor?

– Bez komentarzy.

– A Dennis Lex?

Wreszcie celny strzal. Gibbs pochwycil prawa reka wyslizgujacy mu sie z ust papieros, upuscil go na chodnik i chwile patrzyl, jak skwierczy.

– Niech pan wejdzie – powiedzial.

Dom byl blizniakiem, w zgodzie z nowym trendem w amerykanskim budownictwie z obowiazkowym katedralnym sufitem. Przez duze okna wpadalo mnostwo swiatla, rozpryskujac sie na wystroju rodem z niedzielnych dodatkow do gazet. Jedna ze scian zajmowala aparatura naglasniajaca w obudowie z jasnego drewna, obok ktorej stal stolik do kawy. Poza tym kanapa w bialo-niebieskie pasy – Myron gotow byl sie zalozyc o lunch, ze to otomana – oraz, do kompletu, sofa dla dwojga. Wykladzina byla tak neutralna jak reszta wnetrza, w obojetnym dla oka brazowym kolorze, ale mimo czystosci w pokoju panowal nielad cechujacy rozwodnika: tu i tam pietrzyly sie niemajace stalego miejsca gazety, tygodniki i ksiazki.

Gibbs usadzil Myrona na kanapie.

– Napije sie pan? – spytal.

– Tak, cokolwiek.

Na stoliku do kawy lezalo zdjecie mezczyzny, otaczajacego ramionami dwoch chlopcow. Cala trojka szczerzyla sie do kamery tak, jakby zajeli drugie miejsce w wyscigu i chcieli ukryc rozczarowanie. Zdjecie zrobiono w jakims ogrodzie. Za nimi majaczyl marmurowy posag kobiety z lukiem na ramieniu i strzalami. Myron wzial oprawiona w ramki fotografie i przyjrzal sie jej.

– To pan? – spytal.

Gibbs uniosl glowe znad szklanki, do ktorej wrzucal lod.

– Ten z prawej – odparl. – Stoje z ojcem i bratem.

– Co to za posag?

– Diany Lowczyni. Slyszal pan o niej?

– To ta, ktora zmienila sie w Wonder Woman z kreskowki?

Gibbs zasmial sie.

– Moze byc sprite? – spytal.

Myron odlozyl zdjecie.

– Oczywiscie.

Gibbs napelnil szklanke i podal ja Myronowi.

– Co pan wie o Dennisie Leksie? – spytal.

– Ze istnieje.

– Dlaczego wymienil pan jego nazwisko?

Myron wzruszyl famionami.

– Dlaczego pan tak silnie na nie zareagowal?

Gibbs wyjal nastepnego papierosa i zapalil.

– To pan przyszedl do mnie – powiedzial.

– Owszem.

– Dlaczego?

Zaden sekret.

– Szukam niejakiego Davisa Taylora. To dawca szpiku kostnego identycznego ze szpikiem pewnego dziecka. Niestety, przepadl. Znalazlem jego adres w Connecticut, ale tam go nie ma. Pogrzebalem wiec glebiej i odkrylem, ze Davis Taylor zmienil nazwisko. W rzeczywistosci nazywa sie Dennis Lex.

– Nadal nie rozumiem, jaki to ma zwiazek ze mna.

– Zabrzmi to troche dziwnie. Zostawilem Davisowi Taylorowi alias Dennisowi Leksowi wiadomosc w poczcie glosowej. Oddzwonil, ale mowil bez sensu. Wciaz powtarzal slowa „siej ziarno”.

Stan Gibbs lekko zadygotal. Trwalo to tylko chwile.

– Co jeszcze powiedzial? – spytal.

– W zasadzie niewiele wiecej. Ze powinienem siac ziarno. Pozegnac sie z tym dzieckiem. Takie rzeczy.

– To pewnie nic nie znaczy. Prawdopodobnie przeczytal moj artykul i zabawil sie panskim kosztem.

– Prawdopodobnie. Ale to nie wyjasnia panskiej reakcji na nazwisko Leksa.

Gibbs niedbale wzruszyl ramionami.

– To slynna rodzina – odparl.

– Gdybym powiedzial „Ivana Trump”, tez by pan tak zareagowal?

Gibbs wstal.

– Musze to sobie przemyslec.

– Niech pan mysli na glos.

Gibbs pokrecil glowa.

– Zmyslil pan te historie, Stan?

– Odpowiem innym razem.

– Nie zadowole sie tym. Nalezy mi sie cos wiecej. Popelnil pan plagiat?

– Jakiej odpowiedzi pan sie spodziewa?

– Stan?

– Slucham?

– Nie obchodzi mnie panska sytuacja. Nie jestem od sadzenia i donosow. Nie dbam o to, czy zmyslil pan te historie. Zalezy mi wylacznie na znalezieniu dawcy szpiku kostnego. Kropka. Koniec historii. El fin.

Gibbsowi zaszklily sie oczy. Zaciagnal sie papierosem.

– Nie – powiedzial. – Nie popelnilem plagiatu. Nie widzialem tej ksiazki na oczy.

Myron mial wrazenie, ze wstrzymujacy dotad oddech pokoj wreszcie wypuscil powietrze.

– A jak pan wyjasni podobienstwa miedzy panskim artykulem a ta powiescia?

Gibbs otworzyl usta, znieruchomial, potrzasnal glowa.

– Milczenie swiadczy przeciwko panu.

– Nic nie musze panu wyjasniac.

– Musi pan. Probuje uratowac zycie dziecku. Chyba nie jest pan az tak zaprzatniety wlasnymi klopotami, co, Stan?

Gibbs wrocil do kuchni. Myron wstal i podazyl za nim.

– Niech pan mowi. Moze zdolam pomoc.

– Nie, nie pomoze pan.

Вы читаете Najczarniejszy strach
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату