– Jak pan wyjasni te podobienstwa? Prosze mi powiedziec. Na pewno pan o tym myslal.
– Nie musze o tym myslec.
– To znaczy?
Gibbs otworzyl lodowke i wyjal puszke sprite’a.
– Sadzi pan, ze wszyscy psychotycy sa oryginalni?
– Nie rozumiem.
– Zadzwonil do pana ktos i powiedzial o sianiu ziarna.
– Tak.
– Sa dwa wytlumaczenia, po co to zrobil. Pierwsze: jest morderca, ktorego opisalem. A drugie?
Gibbs spojrzal na Myrona.
– Powtorzyl to, co wyczytal w artykule – odparl Myron.
Gibbs strzelil palcami.
– Twierdzi pan, ze porywacz, z ktorym pan rozmawial, przeczytal te powiesc i sie nia zasugerowal? Ze skopiowal ja w zyciu?
Gibbs lyknal z puszki.
– To teoria – powiedzial.
„I to swietna” – pomyslal Myron.
– Wiec dlaczego nic nie powiedzial prasie? Dlaczego pan sie nie bronil?
– Nie panska sprawa.
– Zdaniem niektorych, bal sie pan przyjrzenia sie blizej temu, co napisal pan wczesniej. Znalezienia innych sfabrykowanych artykulow.
– Niektorzy sa idiotami – spuentowal Gibbs.
– Wiec dlaczego pan nie walczyl?
– Cale zycie bylem dziennikarzem. Czy pan wie, co oznacza dla dziennikarza nazwanie go plagiatorem? To tak, jak nazwac pracownika przedszkola pedofilem. Stalo sie. Zadne slowa tego nie zmienia. Przez ten skandal stracilem wszystko. Zone, dzieci, prace, dobra opinie…
– I kochanke?
Gibbs raptownie zamknal oczy i zacisnal je jak dziecko, probujace odgonic czarnego luda.
– Policja sadzi, ze to pan zabil Meline – powiedzial Myron.
– Dobrze o tym wiem.
– Opowie mi pan, co sie dzieje?
Gibbs otworzyl oczy i potrzasnal glowa.
– Musze odbyc kilka rozmow, sprawdzic kilka tropow.
– Nie moze mnie pan splawic.
– Musze.
– Pomoge panu.
– Nie potrzebuje panskiej pomocy.
– Ale ja potrzebuje panskiej.
– Nie w tej chwili. Musi mi pan zaufac.
– Nie jestem w tym za dobry.
– Ja rowniez. Ja rowniez – odparl Gibbs i usmiechnal sie.
19
Myron ruszyl. A za nim dwoch mezczyzn w czarnym oldsmobile’u ciera. Hm.
Zadzwonila komorka.
– Dowiedziales sie czegos? – spytala Emily.
– Nie bardzo.
– Gdzie jestes?
– W Englewood.
– Masz jakies plany w zwiazku z kolacja?
Zawahal sie.
– Nie.
– Dobrze gotuje. Na studiach nie mialam okazji zademonstrowac ci moich kulinarnych talentow, bo chodzilismy na randki.
– Raz cos mi upichcilas.
– Tak?
– W moim woku.
Zasmiala sie.
– A rzeczywiscie, w akademiku miales elektryczny wok.
– Owszem.
– Zupelnie zapomnialam. Na co ci byl potrzebny?
– Do imponowania panienkom.
– Serio?
– Pewnie. Kombinowalem tak: zaprosze do siebie dziewczyne, pokroje warzywa, doprawie sosem sojowym…
– Warzywa?
– Na poczatek.
– Dla mnie tego nie zrobiles. Dlaczego?
– Nie musialem.
– To znaczy, ze bylam latwa?
– Jak na to odpowiedziec i zachowac jadra?
– Przyjedz. Przygotuje kolacje. Bez sosu sojowego.
Znowu sie zawahal.
– Nie daj sie prosic.
Mial wielka ochote odmowic.
– Dobrze – odparl.
– Pojedz droga czwarta.
– Wiem, jak dojechac, Emily.
Rozlaczyl sie i spojrzal we wsteczne lusterko. Czarny oldsmobile ciera dalej jechal za nim. Lepiej sie upewnic, niz potem zalowac. Wcisnal zaprogramowany numer w komorce. Po jednym sygnale zglosil sie Win.
– Wyslow sie – powiedzial.
– Chyba mam ogon.
– Jaki numer?
Myron odczytal mu numer rejestracyjny.
– Gdzie sie spotkamy?
– W centrum handlowym Garden State Plaza.
– Juz pedze, nadobna panno.
Droga 4 Myron dotarl do tablicy reklamujacej Garden State Plaza i skomplikowanym przejazdem w ksztalcie koniczyny dotarl do centrum handlowego. Czarny olds zostal nieco z tylu. Myron zagral na zwloke. Nim znalazl wolne miejsce, kilka razy okrazyl parking. Olds zachowal dystans. Myron zgasil silnik i skierowal sie do „Wejscia polnocno-wschodniego”.
W Garden State Plaza bylo tak samo sztucznie jak we wszystkich centrach handlowych po wejsciu uderzalo w ciebie nieswieze powietrze i dzwieki gluche, jakby przepuszczono je przez akustyczny deformator – odpowiednik kabiny prysznicowej – zarazem glosne i niezrozumiale. Za duzo wysokich sklepien i falszywych marmurow, nic miekkiego, by wytlumic poglos.
Przeszedl przez skrzydlo dla nuworyszy, mijajac kilka sklepow z obuwiem, ktore wystawiaja po trzy pary