– Na przyklad?
Myron zaczekal.
– Myron?
– Wiedzialem, ze cos przede mna ukrywacie.
– Prosze pana…
– Ukryliscie nazwisko autora tej powiesci. A byl nim Edwin Gibbs. Napisal ja pod pseudonimem po smierci zony. Nareszcie wszystko sie zgadza. Szukaliscie go od samego poczatku. Wiedzieliscie, ze to on! Wiedzieliscie, psiakrew, caly czas!
– Nie wiedzielismy! Podejrzewalismy.
– Te wszystkie bzdurne domniemania, jakoby Edwin byl pierwsza ofiara Stana…
– Nie do konca bzdurne. Bylismy pewni, ze porywaczem jest jeden z nich. Tylko nie wiedzielismy ktory. Nie moglismy odnalezc Edwina Gibbsa, dopoki nie podal pan nam adresu w Waterbury. Ale dotarlismy tam za pozno. Juz wyjechal, zeby porwac Jeremy’ego. Byc moze gdyby pan chetniej udzielal informacji…
– Oklamaliscie mnie!
– Nie oklamalismy. Po prostu nie powiedzielismy wszystkiego.
– Jezu, czy pani slyszy, co pani mowi?
– Nic panu nie bylismy winni. Nie byl pan agentem federalnym i tylko nam zawadzal.
– Tak zawadzalem, ze pomoglem wam rozwiazac sprawe.
– I za to panu dziekuje.
Zaglebil sie myslami w labirynt, skrecil w lewo, w prawo i zawrocil.
– Dlaczego media nie wiedza, ze Edwin Gibbs byl autorem ksiazki? – spytal.
– Dowiedza sie. Eric Ford chce najpierw wszystko dopiac. A wtedy zwola nastepna duza konferencje prasowa i przedstawi to jako nowine.
– Moglby to zrobic dzisiaj.
– Moglby.
– Lecz wowczas byloby po sensacji. W tej chwili sprawe podgrzewaja plotki. A on chce skupic na sobie jak najwiecej uwagi.
– Z ducha jest politykiem – przyznala Green. – I co z tego?
Myron skrecil kilka razy, natknal sie na wiecej scian, ale nie przestal szukac wyjscia.
– Niewazne – odparl.
– To dobrze. Mozemy skonczyc rozmowe?
– Najpierw niech pani zadzwonil do banku szpiku kostnego.
– Po co?
– Musze dowiedziec sie wiecej o pewnym dawcy.
– Ta sprawa jest zamknieta, Myron.
– Wiem. Ale kroi sie nowa.
Stana Gibbsa zastali w fotelu gospodarza programu. Jego nowy show w kablowce,
Stan byl w granatowej marynarce, bialej koszuli, czerwonym krawacie, dzinsach i sportowych butach. Klasycznym stroju prowadzacego program. Ale kamera nie interesowala sie dzinsami ukrytymi pod biurkiem. Gibbs pozdrowil wchodzacych skinieniem. Myron odwzajemnil mu skinienie. Win nie zareagowal.
– Musimy porozmawiac – powiedzial Myron.
Stan Gibbs kiwnal glowa. Odeslal realizatorow programu i wskazal gosciom fotele.
– Siadajcie.
Pozostal w swoim fotelu. Usiedli z bardzo dziwnym wrazeniem, ze obserwuje ich publicznosc. Win zerknal na swoje odbicie w obiektywie kamery i usmiechnal sie. Spodobalo mu sie to, co zobaczyl.
– Czy znaleziono jakiegos dawce? – spytal Gibbs.
– Nie.
– W koncu ktos sie zglosi.
– Tak. Przychodze do pana po pomoc, Stan – rzekl Myron.
Gibbs splotl palce i ulozyl dlonie na biurku.
– Do uslug.
– Mam sporo watpliwosci w zwiazku z porwaniem Jeremy’ego?
– Na przyklad?
– Domysla sie pan, dlaczego tym razem panski ojciec porwal dziecko? Dotad tego nie robil, prawda? Porywal tylko doroslych. Dlaczego tym razem porwal chlopca?
Gibbs przetrawil to pytanie.
– Nie wiem. Nie jestem pewien, czy porywanie doroslych bylo regula – odpowiedzial, wolno cedzac slowa. – Mam wrazenie, ze swoje ofiary wybieral na chybil trafil.
– Nie tym razem. Jeremy’ego Downinga wybral nieprzypadkowo.
– Z tym sie zgodze – odparl po namysle Gibbs.
– Wybral go ze wzgledu na zwiazek z moimi poszukiwaniami.
– To logiczne.
– Ale jak panski ojciec dowiedzial sie o Jeremym?
– Nie wiem. Moze pana sledzil.
– Watpie. Po naszej wizycie w Waterbury Greg Downing zostal na miejscu. Obserwowal Nathana Mostoniego. Dlatego wiemy, ze panski ojciec wyjechal z miasta dopiero w przeddzien porwania.
Win znow spojrzal w kamere, usmiechnal sie i pomachal reka – na wypadek, gdyby byla wlaczona.
– Dziwne – powiedzial Gibbs.
– Nie tylko to – rzekl Myron. – Takze ten telefon, kiedy uslyszelismy krzyk Jeremy’ego. W przypadku wczesniejszych porwan panski ojciec zadal od rodzin, zeby nie zawiadamialy policji. Tym razem tego nie zrobil. Dlaczego? Czy pan wie, ze porwal Jeremy’ego w przebraniu?
– Tak, slyszalem.
– Dlaczego? Jesli zamierzal go zabic, to po co sie przebieral?
– Porwal chlopca z ulicy – odparl Gibbs. – Ktos moglby go rozpoznac.
– No, dobrze, zgoda, to jest wytlumaczenie. Ale dlaczego w furgonetce zawiazal chlopcu oczy? Pozostale ofiary zabil. Jeremy’ego czekalo to samo. Dlaczego wiec zalezalo mu na tym, zeby chlopiec nie widzial jego twarzy?
– Nie wiem. Moze zawsze tak robil.
– Moze. Cos jednak sie tu nie zgadza, prawda?
Gibbs chwile myslal.
– Owszem, dziwi – odparl. – Ale czy na pewno sie nie zgadza?
– Wlasnie dlatego do pana przyjechalem. W glowie wirowaly mi te pytania. I wtedy przypomnialem sobie credo Wina.
Stan Gibbs spojrzal na Wina. Win zamrugal i skromnie spuscil oczy.
– Jakie credo?
– Czlowiek broni siebie. Jest nade wszystko samolubem. – Myron urwal. – Zgadza sie pan z tym, Stan?
– Do pewnego stopnia. Wszyscy jestesmy samolubni.
– Nawet pan.
– Oczywiscie. Pan z pewnoscia rowniez.
– Media robia z pana czlowieka szlachetnego, ktory, rozdarty miedzy obowiazkiem a lojalnoscia wobec rodziny, robi to, co nalezy. Ale moze pan nie jest taki?
– Jaki?
– Szlachetny.