Szli dalej – Myron w srodku, ojciec po jego prawej stronie, matka po lewej. Zawsze tak chodzili. Teraz tylko troche wolniej. Nie przejmowal sie tym. Chetnie zwolnil, zeby mogli dotrzymac mu kroku.
Podjechali pod apartament i zaparkowali na zarezerwowanym miejscu. Matka specjalnie poprowadzila go dluzsza droga obok basenu, zeby przedstawic go calej gromadzie sasiadow. Wciaz powtarzala „Pamietacie mojego syna?”, a Myron udawal, ze pamieta tych wszystkich ludzi. Niektore z tych kobiet, czesto po siedemdziesiatce, byly az zbyt dobrze zbudowane. Jak wyjasniono Dustinowi Hoffmanowi w
W apartamencie tez bylo zbyt jasno. Mozna by sadzic, ze z wiekiem ludzie potrzebuja mniej swiatla, ale nie. Jego rodzice przez pierwszych piec minut nie zdejmowali ciemnych okularow. Matka zapytala, czy jest glodny. Mial dosc rozsadku, zeby przytaknac. Juz zamowila talerz kanapek – gdyz jej kuchnia byla rownie nieludzka jak warunki w tureckim wiezieniu – w lokalu Tony’ego, ktory byl „jak u nas Eppes Essen”.
Jedli, rozmawiali i matka probowala zetrzec kawalki kapusty, ktore przylepily sie ojcu w kaciku ust, ale za bardzo trzesla sie jej reka. Myron napotkal spojrzenie ojca. Parkinsonizm matki poglebial sie, ale nie zamierzali rozmawiac o tym z Myronem. Starzeli sie. Ojciec mial rozrusznik. Matka chorobe Parkinsona. Jednak uwazali za swoj obowiazek chronic syna przed tymi nieprzyjemnymi faktami.
– Kiedy musisz jechac na to swoje spotkanie? – spytala matka.
Myron spojrzal na zegarek.
– Juz.
Pozegnali sie, usciskali i ucalowali. Odjezdzajac, mial wrazenie, ze ich opuszcza, jakby w czasie jego nieobecnosci mieli sami stawic czolo wrogowi. Starzy rodzice to okropnosc, ale – jak to czesto mowila Esperanza, ktora w mlodym wieku zostala sierota – to i tak lepsze, niz gdy ich nie ma.
Wszedlszy do windy, Myron sprawdzil komorke. Aimee nadal nie oddzwonila. Ponownie wybral jej numer i wcale sie nie zdziwil, kiedy polaczyl sie z poczta glosowa. Dosc tego, pomyslal. Po prostu zadzwoni do jej domu. Dowie sie, co jest grane.
Przypomnial sobie slowa Aimee: „Obiecales…”.
Wybral numer Erika i Claire. Odebrala Claire.
– Halo?
– Czesc, tu Myron.
– Czesc.
– Co slychac?
– Niewiele – powiedziala Claire.
– Dzis rano widzialem sie z Erikiem – czlowieku, czy to naprawde byl ten sam dzien? – ktory powiedzial mi, ze Aimee zostala przyjeta na Duke. Chcialem pogratulowac.
– Taak, dzieki.
– Czy ona jest w poblizu?
– Nie, nie ma jej tu.
– Moge zadzwonic do niej pozniej?
– Taak, pewnie.
– Myron zmienil taktyke.
– Wszystko w porzadku? Sprawiasz wrazenie lekko roztargnionej.
Mial juz powiedziec wiecej, ale znow przypomnialy mu sie slowa Aimee: „Obiecales, ze nic nie powiesz moim rodzicom”.
– Chyba dobrze – powiedziala Claire. – Sluchaj, musze juz isc. Dzieki za ten list polecajacy.
– Nie ma o czym mowic.
– Alez jest. Staralo sie tam dwoje uczniow z jej klasy. Nie dostali sie, chociaz mieli lepsze wyniki od niej. Twoj list przewazyl.
– Watpie. Aimee byla swietna kandydatka.
– Moze, ale i tak dziekuje.
W tle uslyszal jakis pomruk. Chyba Erika.
W myslach znow uslyszal glos Aimee: „Ostatnio sprawy miedzy nimi nie ukladaja sie najlepiej”. Myron usilowal wymyslic cos jeszcze, jakies pytanie, ktore moglby zadac, gdy Claire sie rozlaczyla.
Loren Muse prowadzila nowa sprawe zabojstwa – a wlasciwie podwojnego zabojstwa, dwoch mezczyzn zastrzelonych przed nocnym klubem w East Orange. Plotka glosila, ze byla to robota na zlecenie, wykonana przez Johna „Ducha” Asselte, znanego platnego zabojce, ktory urodzil sie i wychowal w tej dzielnicy. O Asselcie bylo cicho przez kilka minionych lat. Jesli wrocil, to policja bedzie miala mnostwo pracy.
Loren przegladala raport balistyczny, gdy zadzwonil aparat jej prywatnej linii. Podniosla sluchawke i powiedziala:
– Muse
– Zgadnij kto to.
Usmiechnela sie.
– Lance Banner, ty stary lobuzie. Czy to ty?
– To ja.
Banner byl policjantem w Livingston w stanie New Jersey, gdzie oboje dorastali.
– Czemu zawdzieczam te przyjemnosc?
– Wciaz prowadzisz dochodzenie w sprawie zaginiecia Katie Rochester?
– Niezupelnie – odparla.
– Czemu nie?
– Po pierwsze, nie ma zadnych dowodow wskazujacych na uzycie przemocy. Po drugie, Katie Rochester skonczyla osiemnascie lat.
– Dopiero co.
– W oczach prawa osiemnascie to tyle samo co osiemdziesiat. Dlatego nie prowadzimy oficjalnego sledztwa.
– A nieoficjalne?
– Spotkalam sie z lekarka, niejaka Edna Skylar. – Powtorzyla opowiesc Edny niemal tymi samymi slowami, jakich uzyla, przekazujac ja swojemu szefowi, prokuratorowi okregowemu Edowi Steinbergowi. Ten siedzial i po dlugim namysle podjal latwa do przewidzenia decyzje: „Nie mamy srodkow na prowadzenie dochodzen opartych na tak watlych poszlakach”.
Kiedy skonczyla, Banner zapytal:
– Jak w ogole dostalas te sprawe?
– Juz ci powiedzialam, nie ma zadnej sprawy. Dziewczyna jest dorosla, nie ma dowodow, ze doszlo do jakiegos aktu przemocy, znasz zasady. Nikomu tego nie przydzielono. Zreszta jurysdykcja tez jest kwestia sporna. Tyle ze jej ojciec, Dominick, robil straszny raban w prasie, co pewnie sam widziales, a ponadto zna kogos, kto zna jeszcze kogos, i tak dotarl do Steinberga…
– I tak to doszlo do ciebie.
– Wlasnie. Kluczowym slowem jest „doszlo”. W czasie przeszlym.
– Masz dziesiec minut? – zapytal Lance Banner.
– Slyszales o tym podwojnym zabojstwie w East Orange?
– Owszem.
– Ja je mam.
– Mam w czasie terazniejszym?
– Zalapales.
– Tak przypuszczalem – rzekl Banner. – Dlatego prosze o dziesiec minut.
– To wazne? – zapytala.
– Powiedzmy, ze… – urwal, szukajac odpowiedniego slowa -…bardzo dziwne.