bocznych ruchow. Myron zamarkowal skok w lewo, zeby zmylic napastnikow. Dali sie zwiesc. Skoczyl w lewo, w kierunku podjazdu. Jeden z dwoch mezczyzn – ten drugi, nie hipisowaty Nauczyciel Rysunku – stracil rownowage, ale tylko na ulamek sekundy. Zaraz ja odzyskal. Tak samo jak Dominick Rochester.
Jednak najniebezpieczniejszy byl Nauczyciel Rysunku. Ten byl szybki. Znalazl sie prawie dostatecznie blisko, zeby rzucic sie na Myrona i sprobowac zlapac go wpol.
Myron mial ochote go zalatwic.
Jednak nie. Win zadzwonil, zeby go ostrzec. Skoro tak, to ten facet musial byc niebezpieczny. Nie wymieknie po jednym ciosie. A nawet gdyby, moment zwloki wystarczy, zeby dwaj pozostali dopadli Myrona. W zaden sposob nie zdolalby zalatwic Nauczyciela Rysunku w biegu.
Myron pobiegl jeszcze szybciej. Chcial oddalic sie od tamtych na tyle, zeby zadzwonic do Wina i powiedziec mu…
Komorka. Niech to szlag, nie mial jej. Upuscil ja, kiedy uderzyl go Rochester.
Wciaz go scigali. Czterej dorosli mezczyzni biegnacy po spokojnej podmiejskiej ulicy. Czy ktos ich obserwuje? Co sobie pomysli?
Myron mial przewage nad napastnikami, bo znal okolice.
Nie ogladal sie przez ramie, ale slyszal za plecami sapanie Nauczyciela Rysunku. Nie zostajesz zawodowym graczem – a chociaz kariera Myrona byla krotka, to jednak wystepowal jako zawodowy koszykarz – jesli milion rozmaitych procesow w twoim organizmie nie przebiega w idealnie harmonijny sposob. Myron wychowal sie w Livingston. Do liceum uczeszczalo szesciuset chlopcow z jego rocznika. Bylo wsrod nich mnostwo dobrych sportowcow. Zaden nie zostal zawodowym graczem. Kilku gralo w drugoligowych druzynach baseballowych. Jeden, moze dwaj, odniesli jakies liczace sie sukcesy w innych dziedzinach sportu. To wszystko. Kazdy dzieciak o tym marzy, lecz w rzeczywistosci nikomu sie to nie udaje. Nikomu. Myslisz, ze twoj chlopak jest inny. Nie jest. Nie dostanie sie do NBA, NFL czy MLB. Nie bedzie zawodowcem.
Szanse na to sa zbyt male.
Rzecz w tym, myslal Myron, oddalajac sie od pogoni, ze choc ciezko pracowal, cwiczyl rzuty do kosza przez cztery lub piec godzin dziennie, az za bardzo lubil sportowa rywalizacje i mial odpowiednie nastawienie – to wszystko, a takze wiele innych zalet nie pomogloby mu wspiac sie na sportowe wyzyny, gdyby natura nie obdarzyla go niezwykle sprawnym cialem.
Jednym z jej darow byla szybkosc.
Sapanie za jego plecami cichlo.
Ktos, byc moze Rochester, krzyknal:
– Postrzel go w noge!
Myron jeszcze przyspieszyl. Wiedzial, dokad biegnie. Teraz pomoze mu znajomosc okolicy. Dobiegl do prowadzacej na szczyt wzgorza Coddington Terrace. Pedzac pod gore, przygotowal sie. Wiedzial, ze jesli dostatecznie wyprzedzi tamtych, wbiegajac na szczyt, na moment zniknie im z oczu.
Minawszy wierzcholek wzniesienia, nie obejrzal sie. Miedzy domami po lewej byla na pol ukryta drozka. Myron korzystal z niej, kiedy chodzil do szkoly podstawowej na Burnett Hill. Wszystkie dzieci to robily. To dziwne, ze ta brukowana drozka biegla miedzy dwoma domami, ale wiedzial, ze nadal tam jest.
Bardzo zli faceci tego nie wiedzieli.
Brukowana drozka byla dostatecznie publicznym miejscem, ale Myron mial inny pomysl. W domu po lewej mieszkala rodzina Horowitzow. Bardzo dawno temu Myron z jednym z nich zbudowal fort w lesie. Pani Horowitz byl wsciekla. Teraz tam skrecil. Pod krzakami biegla zarosnieta sciezka, prowadzaca z podworka Horowitzow na Coddington Terrace do domu Seidenow przy Ridge Road.
Myron odchylil pierwszy krzak. Sciezka wciaz tam byla. Na czworakach ruszyl naprzod. Galezie chlostaly go po twarzy. Nie tyle powodujac bol, ile przypominajac dawne niewinne czasy.
Wychodzac z krzakow na jej koncu, na podworzu Seidenow, zastanawial sie, czy wciaz tu mieszkaja. Na to pytanie zaraz otrzymal odpowiedz.
Pani Seiden byla na tylach domu. Miala na glowie chustke, a na rekach grube rekawice.
– Myron? – W jej glosie nie bylo wahania ani nawet zdziwienia. – Myron Bolitar, to ty?
Chodzil do szkoly z jej synem, Dougiem, chociaz nie korzystal z tej sciezki, a nawet nie byl na tym podworku, od kiedy skonczyl dziesiec lat. Jednak w takich miasteczkach to nie ma zadnego znaczenia. Jesli przyjazniliscie sie w szkole podstawowej, zawsze cos was laczy.
Pani Seiden zdmuchnela kosmyki wlosow, ktore opadly jej na oczy. Ruszyla w kierunku Myrona. Niech to szlag. Nie chcial nikogo w to wplatac. Otworzyla usta, zeby cos powiedziec, ale uciszyl ja, przykladajac palec do ust.
Zobaczyla jego mine i stanela jak wryta. Wskazal na dom. Lekko skinela glowa i zawrocila. Otworzyla tylne drzwi.
– Gdzie on sie podzial, do diabla? – krzyknal ktos. Myron czekal, az pani Seiden zniknie mu z oczu. Ona jednak nie wchodzila do srodka.
Ich spojrzenia sie spotkaly. Teraz pani Seiden skinela na Myrona. Pokazala mu, zeby tez wszedl do srodka. Przeczaco pokrecil glowa. To zbyt niebezpieczne.
Pani Seiden stala tam, sztywno wyprostowana.
Nie zamierzala sie ruszyc.
Z krzakow dobiegl glosny szelest. Myron blyskawicznie obrocil glowe. Odglos ucichl. Moze to wiewiorka. Przeciez nie mogli znalezc go tak szybko. Jednak Win nazwal ich „bardzo zlymi”, co oznaczalo, ze sa bardzo dobrzy w tym, co robia. Win nie byl sklonny do przesady. Jesli powiedzial, ze ci faceci sa bardzo zli…
Myron nasluchiwal. Teraz w krzakach panowala cisza. To przerazilo go bardziej niz szmer przed chwila.
Nie chcial narazac pani Seiden. Ponownie przeczaco pokrecil glowa. Kobieta wciaz tam stala, trzymajac otwarte drzwi.
Nie bylo sensu sie z nia spierac. Rzadko spotyka sie osoby bardziej uparte od matek z Livingston.
Nisko pochylony, przebiegl przez podworze i wpadl do srodka, pociagajac ja za soba.
Zamknela drzwi.
– Prosze sie schowac.
– Telefon – powiedziala pani Seiden – jest tam. Aparat wisial na scianie w kuchni. Myron wybral numer Wina.
– Jestem dwanascie kilometrow od twojego domu – powiedzial Win.
– Nie ma mnie tam – rzekl Myron. – Jestem przy Ridge Road.
Odwrocil sie i pytajaco spojrzal na pania Seiden.
– Siedemdziesiat osiem – powiedziala. – I Ridge Drive, nie Road.
Myron powtorzyl jej slowa. Powiedzial Winowi, ze tamtych jest trzech, w tym Dominick Rochester.
– Jestes uzbrojony? – zapytal Win.
– Nie.
Win nie wyglosil kazania, ale Myron wiedzial, ze mial na to ochote.
– Tamci dwaj sa dobrzy i lubia przemoc – rzekl Win. – Ukryj sie, dopoki nie przyjade.
– Nie ruszymy sie stad – powiedzial Myron.
W tym momencie tylne drzwi otworzyly sie z trzaskiem. Myron odwrocil sie i zobaczyl wpadajacego przez nie hipisowatego Nauczyciela Rysunku.
– Uciekaj! – krzyknal Myron do pani Seiden. Nie czekal, az kobieta go poslucha. Nauczyciel Rysunku jeszcze nie zlapal rownowagi. Myron doskoczyl do niego.
Jednak Nauczyciel Rysunku byl szybki.
Uskoczyl. Myron natychmiast zorientowal sie, ze tamten zdazy odskoczyc. Wystawil wyprostowana lewa reke, majac nadzieje, ze trafi przeciwnika w grdyke. Cios trafil Nauczyciela w tyl glowy, osloniety kucykiem. Nauczyciel zatoczyl sie, ale natychmiast odwrocil i uderzyl Myrona piescia w zebra.
Byl bardzo szybki.
Czas znow zwolnil bieg. Myron slyszal kroki w oddali. Pani Seiden rzucila sie do ucieczki. Nauczyciel Rysunku usmiechnal sie do Myrona, ciezko dyszac. Szybkosc, z jaka uderzyl, powiedziala Myronowi, ze raczej nie powinien wdawac sie z nim w wymiane ciosow. Byl znacznie ciezszy od niego. To oznaczalo, ze powinien go przydusic.
Nauczyciel Rysunku zamierzyl sie do nastepnego ciosu. Myron przeszedl do zwarcia. Trudno mocno uderzyc w zwarciu, szczegolnie wiekszego przeciwnika. Myron zlapal Nauczyciela Rysunku za koszule na ramionach.