kilometrow, ale sledzacy go nie byl zbyt dobry albo sie nie staral. A moze, po starciu z Blizniakami, Myron stal sie ostrozniejszy. Tak czy inaczej szary chevrolet, byc moze caprice, jechal za nim od pierwszego zakretu.
Myron zadzwonil do Wina i uslyszal tradycyjne „wyslow sie”.
– Jestem sledzony.
– Znow Rochester?
– Byc moze.
– Marka i numer rejestracyjny?
Myron podal mu je.
– Wciaz jestesmy na Route Dwiescie Osiemdziesiat – powiedzial Win – wiec zwolnij troche. Przejedz z nimi obok Mount Pleasant Avenue. Bede z tylu, spotkamy sie pozniej, pod szkola.
Myron zrobil to, co proponowal Win. Wjechal na podjazd Harrison School i zawrocil. Sledzacy go chevrolet pojechal prosto. Myron skierowal sie w przeciwna strone Livingston Avenue. Zanim dotarl do pierwszych swiatel, szary chevrolet znow siedzial mu na ogonie.
Myron wjechal na duze rondo przed liceum, zaparkowal i wysiadl z samochodu. Znalazl sie w centrum Livingston, chociaz nie bylo tu sklepow, tylko mnostwo budynkow z czerwonej cegly. Posterunek policji, gmach sadu, biblioteka miejska oraz perla w koronie, Livingston High School.
Mimo wczesnej pory sporo ludzi spacerowalo lub uprawialo jogging. Przewaznie byli w podeszlym wieku i poruszali sie powoli. Jednak nie wszyscy. Cztery gorace sztuki, ladnie umiesnione i dwudziestoparoletnie, truchtaly w kierunku Myrona.
Myron usmiechnal sie do nich i uniosl brew.
– Witam panie – powiedzial, kiedy go mijaly.
Dwie z nich usmiechnely sie drwiaco. Dwie pozostale spojrzaly na niego tak, jakby wlasnie oznajmil, ze zrobil w majtki.
Win wyrosl u jego boku.
– Czy poslales im swoj promienny usmiech?
– Powiedzialbym, ze co najmniej osiemdziesieciu- lub dziewiecdziesieciowatowy.
Win przyjrzal sie mlodym kobietom, po czym stwierdzil:
– Lesby.
– Na pewno.
– Jest ich coraz wiecej, no nie?
Myron pospiesznie policzyl w myslach. Zapewne byl od nich starszy o pietnascie lub dwadziescia lat. Kiedy chodzi o mlode dziewczyny, starasz sie o tym nie myslec.
– Sledzacy cie samochod – rzekl Win, nie odrywajac oczu od mlodych biegaczek – to nieoznakowany policyjny woz z dwoma mundurowymi w srodku. Zaparkowali przed biblioteka i obserwuja nas przez teleobiektyw.
– Chcesz powiedziec, ze wlasnie robia nam zdjecia?
– Prawdopodobnie – rzekl Win.
– Jak moja fryzura?
Win zbyl to pytanie machnieciem reki.
Myron zastanowil sie, co oznacza obecnosc policji.
– Zapewne wciaz uwazaja mnie za podejrzanego.
– Na ich miejscu tez bylbym tego zdania – odparl Win. W reku trzymal cos, co wygladalo jak palm pilot, sledzacy sygnalizatory GPS. – Nasz ulubiony nauczyciel powinien zaraz sie zjawic.
Parking dla nauczycieli znajdowal sie po zachodniej stronie szkoly. Myron i Win poszli w tym kierunku. Uznali, ze najlepiej bedzie porozmawiac z Davisem tutaj, na zewnatrz, przed rozpoczeciem zajec.
Kiedy szli, Myron powiedzial:
– Zgadnij, kto wpadl do mnie o trzeciej nad ranami?
– Wink Martindale?
– Nie.
– Uwielbiam tego faceta.
– Jak kazdy. Jessica.
– Wiem.
– Skad…
Przypomnial sobie. Wybral numer komorki Wina, kiedy uslyszal szczek otwieranego zamka. Rozlaczyl sie, kiedy przeszli do kuchni.
– Miales ja? – zapytal Win.
– Tak. Wiele razy. Jednak nie przez ostatnich siedem lat.
– Niezla sztuka. Wybacz, ze pytam, ale czy wpadla, zebys ja pochedozyl przez wzglad na dawne czasy?
– Pochedozyl?
– To moje anglosaskie dziedzictwo. No?
– Dzentelmen nigdy nie opowiada o swoich podbojach. Tak.
– A ty odmowiles?
– Zachowalem cnote.
– Co za rycerskosc – rzekl Win. – Niektorzy uznaliby ja za godna podziwu.
– Nie ty.
– Nie, ja nazwalbym to – i zamierzam uzyc naprawde trudnych slow, wiec racz sie skupic – kompletnym idiotyzmem.
– Jestem zwiazany z kims innym.
– Rozumiem. Tak wiec ty i twoja pani obiecaliscie chedozyc sie tylko ze soba?
– Nie o to chodzi. Nie jest tak, ze pewnego dnia mowisz komus: „Hej, nie sypiajmy juz z nikim innym”.
– Zatem nie zlozyles takiej obietnicy?
– Nie.
Win rozlozyl rece, nie pojmujac.
– A wiec nic nie rozumiem. Czy Jessica brzydko pachniala albo co?
Caly Win.
– Zapomnij o tym.
– Juz zapomnialem.
– Gdybym sie z nia przespal, tylko wszystko bym skomplikowal, no nie?
Win spojrzal na niego ze zdumieniem.
– Co?
– Jestes juz duzy – rzekl Win.
Przeszli kawalek.
– Bede ci jeszcze potrzebny? – zapytal Win.
– Nie sadze.
– Zatem jade do biura. W razie klopotow wlacz komorke. Myron skinal glowa, a Win odszedl. Harry Davis wysiadl z samochodu. Na parkingu staly grupki mlodziezy. Myron pokrecil glowa. Nic sie nie zmienilo. Goci ubierali sie w czarne stroje nabijane srebrnymi cwiekami. Mozgowcy mieli ciezkie plecaki i poliestrowe, zapinane na guziki koszulki z krotkimi rekawami, jakby przyjechali tu na zlot sprzedawcow znanej sieci drogerii. Didzejow bylo najwiecej. Siedzieli na maskach samochodow w swych bluzach ze skorzanymi rekawami, chociaz bylo za goraco na taki stroj.
Harry Davis mial swobodny chod i beztroska mine powszechnie lubianego czlowieka. Byl przecietnie przystojny i ubrany jak szkolny nauczyciel, czyli skromnie. Wszystkie grupki pozdrawialy go, co o czyms swiadczylo. Jeden z mozgowcow pomachal mu reka i zawolal:
– Czesc, panie D!
Panie D?
Myron przystanal. Przypomnial sobie kronike Aimee i jej ulubionych nauczycieli: panne Korty…
… Pana D.
Davis szedl dalej. Nastepni byli goci. Ci powitali go, lekko kiwajac glowami, zbyt wyluzowani, zeby zrobic cos wiecej. Gdy przechodzil obok didzejow, kilku pozdrowilo go donosnym: „Hej, panie D!”.
Harry Davis przystanal i zaczal rozmawiac z jednym z nich, odeszli kilka krokow od grupki. Wydawali sie